1 czerwca – Dzień z Marilyn Monroe

1 czerwca 2011, dodał: malgosia74
Artykuł zewnętrzny

Ikona mody i stylu. Legenda ekranu. Kobieta zrozpaczona i wykorzystana przez Hollywood. Mowa o Marilyn Monroe – , bo przecież o nikim innym tyle nie powiedziano i nie napisano. Jej imieniem w 1988 roku nazwano jedną z gwiazd – Coronę Borealis. Wciąż zdobi dziesiątki okładek, a aktorki i piosenkarki marzą o sesjach i teledyskach, w których upodobnią się do niej. Symbol seksu, kobiecości i pożądania.Co ona w sobie takiego miała, że ciągle budzi tyle emocji?


Niejedna dziewczyna marzy o tym, by być jak Marilyn Monroe. Dla niewielu jednak ten sen się spełnia. Dorównać jej wyglądem, talentem, seksapilem… Niemożliwe! Ale zdarzają się wyjątki.

„Chcę tylko, żeby mnie kochano”… –  czyli młodość Marilyn Monroe

„Tak kończy się moja historia Normy Jeane… Wynajęłam pokój w Hollywood, by w samotności odnaleźć samą siebie. Chciałam zrozumieć, kim jestem. Pisząc te słowa »Tak kończy się moja historia Normy Jeane«, poczułam, że się czerwienię, jakby mnie przyłapano na kłamstwie. Przecież Norma Jeane – to smutne, rozgoryczone dziecko, które dorosło zbyt szybko, żyje ciągle w moim sercu. Mimo tych wszystkich sukcesów czasami mam wrażenie, ze patrzę na świat jej przerażonymi oczami, słyszę »Nigdy nie żyłam, nigdy nie byłam kochana« i nie wiem już, która z nas to mówi” zwierzała się w 1954 roku bogini wielkiego ekranu.

Marilyn Monroe, czyli Norma Jean (lub Jeane) Mortensen, przyszła na świat 1 czerwca 1926 w Los Angeles. Oto punkt wyjścia jej przejmującej historii, początek pierwszego i najtrudniejszego rozdziału w jej życiu. Kiedy tak naprawdę skończyło się – obrosłe w tragiczną legendę – dzieciństwo gwiazdy? Czy stało się to w dniu zawarcia małżeństwa 16-letniej dziewczyny z jej starszym o pięć lat sąsiadem? Czy kres dziecinnym kompleksom położyła budząca się świadomość własnej atrakcyjności? Czy Norma dorosła wraz z pierwszym prowokacyjnym spojrzeniem, uśmiechem w kierunku obiektywu aparatu fotograficznego, odważnym zdjęciem? Czy wraz z oszałamiającą karierą, sławą i nowym nazwiskiem Marilyn udało się utulić wewnętrzne dziecko, głodne uczuć, spragnione podziwu, drżące z lęku przed odrzuceniem?

W nierzadkich chwilach szczerości, MM, podobnie jak jej psychiatrzy i biografowie, wyznawała, że nigdy nie przestała być małą, zamkniętą w sobie dziewczynką. Jej koszmarów i tęsknot nie zdołał zagłuszyć ani szum oklasków, ani blask kosztownej biżuterii, czułe słówka zachwyconych mężczyzn, alkohol ani leki… Post mortem u największej z ikon Hollywood zdiagnozowano (między innymi) zaburzenie osobowości typu borderline, określając ją – zgodnie z psychopatologicznym wzorcem – jako emocjonalnie chwiejną, impulsywną, wymagającą nieustannej atencji, ze skłonnością do teatralnych zachowań i nadmiernej dbałości o wygląd zewnętrzny. Idealna charakterystyka gwiazdy filmowej? Owszem, ale jednocześnie tragiczny efekt nieszczęśliwego dzieciństwa.


Nie mogąc ani na chwilę przestać występować, skłócona z życiem aktorka lubiła nadawać swoim najwcześniejszym wspomnieniom barwę i ciężar ołowiu. Dramatyzowała opowieści o dzieciństwie, uzupełniając je o liczne, dickensowskie z ducha, wątki nędzy i poniżenia. Chociaż jej sytuacja była daleka od ideału, to jak zapewniał pierwszy mąż przyszłej diwy, Marilyn nigdy nie chodziła naga, głodna ani sponiewierana.

Matka porzuciła ją tuż po urodzeniu (podobnie postąpiła z dwójką starszego potomstwa), oddając w ręce rodziny zastępczej („Byłam pomyłką. Moja matka nigdy nie chciała mnie mieć. Pewnie jej zawadzałam, musiałam ściągnąć na nią hańbę”). Ojca nigdy nie znała. Choć, zanim przybrała słynny pseudonim, używała nazwiska trzeciego męża kochliwej Gladys, zwykła fantazjować na temat swojego pochodzenia. W baśniach opowiadanych rówieśnikom jej ojcem bywali Abraham Lincoln i Clark Gable… Drugi z wymienionych mężczyzn kojarzył jej się z ciepłem domowego ogniska ze względu na – najwyraźniej budzące zaufanie – wąsy. W dorosłym życiu legendarna kusicielka poszukiwała ponoć doskonałego wcielenia pana z zarostem. Kto wie, czy tak wcześnie zadebiutowałaby w roli żony, gdyby jej wybranek (właściwie „narzucony wybranek”) nie mógł poszczycić się posiadaniem intrygującej kreski nad górną wargą?

Wracając do lat wcześniejszych, trzeba zadać kłam mitowi tułaczki Marilyn. Wbrew swoim deklaracjom, późniejsza gwiazda, nie była regularnie wyrzucana z kolejnych domów. Do siódmego roku życia mieszkała pod dachem państwa Bolenderów. Rodzina zastępcza, chociaż skąpiła ciepłych emocji, nie żałowała maleńkiej podopiecznej gorących posiłków. Równie hojna była w dzieleniu się strawą religijną. Norma wyrastała w kulcie duchowej i cielesnej czystości. Droga od poplamionej bluzki do wiecznego potępienia była – według jej wychowawców – niebezpiecznie łatwa do pokonania. Najkrótsza ścieżka do piekła wiodła jednak przez… salę kinową. Przybrani rodzice przestrzegali dziewczynkę przed chodzeniem na seanse, strasząc ją końcem świata. Gdy mała któregoś dnia wreszcie zasiadła przed ekranem, cały czas modliła się, by nie nastąpił Armagedon, a Bóg nie przyłapał jej na tej wstydliwej czynności.

Z tak surowej szkoły życia słynna kokietka trafiła do środowiska zgoła odmiennego. Bolenderowie wycofali się z kurateli nad siedmiolatką („Muszę się pozbyć tego milczącego dziecka. Działa mi na nerwy” – miała usłyszeć Marilyn), odsyłając je na łono biologicznej rodziny. W domu, który Gladys Mortensen dzieliła z przyjaciółką Grace McKee, panowała atmosfera zabawy, nieskrępowanej radości, fascynacji kinem i kultu gwiazd. Matka szybko zmęczyła się wychowywaniem zamkniętego w sobie malucha, powierzając opiekę nad nim zaradniejszej współlokatorce. Grace miała wywrzeć ogromny wpływ na przyszłość Normy. To ona wpoiła w kilkulatkę przekonanie o jej wyjątkowej urodzie, zachęcając do podkreślania naturalnych walorów i marzeń o sławie. Dzięki naukom Grace, jej wychowanka należała do nielicznych podlotków, które już do podstawówki chodziły w makijażu.

Nie mniejsze piętno na całej egzystencji zahukanej ślicznotki odcisnęła choroba jej matki. Gladys na wieść o samobójczej śmierci dziadka popadła w depresję, z której już nigdy nie zdołała się wyleczyć. Ponieważ w historii rodziny odnotowano kilka przypadków szaleństwa, Marilyn Monroe nigdy nie pozbyła się lęku przed chorobą psychiczną. Niektórzy biografowie, powołując się na opinie psychiatrów, upatrywali się zresztą u dorosłej aktorki symptomów schizofrenii – zaburzenia najprawdopodobniej nabywanego dziedzicznie.

Kolejną ciemną kartą w życiorysie dorastającej panienki stał się pobyt w sierocińcu, gdzie dziewczynka trafiła, czekając na adopcję.Jej wspomnienia z tego okresu pełne są grozy – opowieści o przepełnionych salach, odrażającym brudzie, głodzie, ciężkiej pracy i skrajnej samotności. Niewykluczone, że ten „gotycki” fragment swojego dzieciństwa królowa ekranu wymyśliła na podstawie zwierzeń przyjaciółki. Sieroty, która rzeczywiście poniewierała się po najbardziej przerażających domach dziecka Ameryki.

W chwili gdy Norma miała znaleźć spokojną przystań, jako przybrana córka panny McKee, na scenę jej młodości wtargnął nowo poznany kochanek opiekunki. Mężczyzna nie tylko nie chciał brać na swoją głowę wychowywania cudzego dziecka, ale wykazywał niezdrowe zainteresowanie rozkwitającą urodą dziewczyny. Doszło do próby gwałtu. Marilyn Monroe w późniejszych latach z obsesyjnym uporem powracała do wątku wykorzystania seksualnego w dzieciństwie. Raz napastnikiem był narzeczony Grace, kiedy indziej starszy kuzyn, policjant lub złowrogi sąsiad. Gwiazda „Pół żartem, pół serio” plątała się w relacjach, nie mogąc wybrać ostatecznej konwencji dla tej historii, wahając się pomiędzy horrorem a pornografią.

Emanująca zwierzęcym magnetyzmem artystka nie stroniła od zwierzeń na temat swojego życia erotycznego. Dziewictwo stracić miała już jako ośmiolatka ze… strachliwym rówieśnikiem („Chowaliśmy się w trawie i leżeliśmy tam, aż w końcu George uciekał przerażony” – wspominała). Pierwszy mąż 16-latki zaprzeczał mitowi o jej młodzieńczym promiskuityzmie, utrzymując, że poślubiona mu dziewczyna była czysta i niewinna.

Trudno oddzielić rzeczywiste wydarzenia z życia aktorki od fantazji jej zranionego umysłu. Nie sposób ślepo wierzyć relacjom mężczyzn z jej otoczenia, którzy za wszelką cenę chcieli stać się częścią jej biografii. Zostawiając kwestię czasu i miejsca pierwszego razu zmysłowej diwy, wróćmy (albo przeskoczmy) do momentu, gdy brzydkie kaczątko zaczęło zmieniać się w łabędzia. Norma należała do wcześnie dojrzewających nastolatek. W szkole podstawowej, gdy jej koleżanki wyglądały jak dzieci, ona kusiła już wyrazistymi kształtami zarysowującymi się pod za małym ubraniem. „Chodziłam do szkoły pieszo i była to prawdziwa przyjemność. Wszyscy faceci trąbili – robotnicy jadący do pracy machali do mnie i ja im też machałam. Świat stał się życzliwy” – zachwycała się posiadaczka najbardziej rozkołysanych bioder show-biznesu.

Obcisły sweterek i kusa spódniczka sprawiały, że „nawet dziewczyny zaczęły zwracać na nią uwagę”. MM z szarej Myszki zamieniła się w „mmmmmm dziewczynę”, jak cmokali za nią zachwyceni chłopcy. Nowo odkryta kobiecość miała jednak i złe strony – wraz z pierwszą miesiączką na Normę spadło kolejne cierpienie. Bolesne menstruacje, doprowadzające ją do spazmów i omdleń, miały towarzyszyć nieszczęśliwej gwieździe do końca życia. Nie uśmierzały ich ani gorliwe modlitwy, obficie zażywane leki, ani nawet regularność małżeńskiego pożycia (co w latach 40. uważano za najlepszą i uniwersalną metodę na damskie bolączki).
Projekt wydania 16-letniej podopiecznej za mąż wyszedł od przedsiębiorczej Grace. Samozwańcza kuratorka panny Mortensen postawiła młodej parze ultimatum: ślub albo powrót do sierocińca. Mimo dobrego serca Jima, który chciał pomóc ponętnej sąsiadce, związek państwa Doughertych nie należał do udanych. O pięć lat starszy żołnierz lubił wprawdzie przytulać się w tańcu do rozkosznego ciała Normy, ale nie potrafił obchodzić się z jej kruchą psychiką. Niczym słoń wśród porcelany poruszał się w meandrach jej lęków i poczucia niskiej wartości. Zaaranżowane małżeństwo rozpadłby się niechybnie, nawet gdyby Jim nie pojechał na wojnę, a Marilyn nie rozpoczęła kariery fotomodelki.

Panicznie bojąc się porzucenia, przyszła Norma wolała odejść sama. Niedojrzała do stałej relacji, pozbawiona pozytywnych wzorców rodzinnych, zawiedziona prozą rzeczywistości, uciekła do Fabryki Snów. „Patrząc na światła Hollywood, myślałam często, że żyją w tym mieście tysiące dziewcząt takich jak ja, dziewcząt, które marzą o sławie” – opowiadała. „Ale co mi tam, one, myślałam. Ja marzę najmocniej”…

Dla  wielbicieli Marilyn Monroe, którzy myślą, że wiedzą o niej wszystko – 12 faktów,  które być może Was zaskoczą…

1. Zanim przybrała swój słynny pseudonim Marilyn Monroe, lubiła podpisywać się nazwiskami byłych mężów swojej matki. Występowała najczęściej jako Norma Jean (ewentualnie Jeane) Mortensen lub Baker. Alias, pod którym znają ją miliony,to kombinacja nazwiska rodowego przodków aktorki i imię gwiazdy kina Marilyn Miller.

2. Któż by pomyślał, że jedną z największych bolączek bogini ekranu było… jąkanie. Wprawdzie problemy z mówieniem najbardziej dokuczały jej w dzieciństwie, ale i w późniejszych latach potrafiły wrócić w chwilach szczególnego napięcia. „Kiedyś grałam małą rólkę ze sceną, w której miałam wspiąć się na schody. Zapomniałam już, co się zdarzyło, dość, że asystent reżysera pospieszył ku mnie z krzykiem i tak się zdenerwowałam, że przy powtórnym ujęciu nie mogłam wypowiedzieć swojej kwestii. Tylko jakiś straszliwy bełkot. A wtedy reżyser, wściekły, także przyleciał i wrzeszczał: »Przecież ty się nie jąkasz?« »Myślisz, że–e-e-e nie?« – odpowiedziałam” – wspominała gwiazda.

3. Swoją dotkliwą przypadłość wielka filmowa kokietka próbowała traktować z dystansem i humorem. Mało kto wie, że w szkolnych latach Marilyn parała się dziennikarstwem. Pisała dowcipnie, nie stroniąc od gry słów. W szkolnej księdze pamiątkowej, gdzie wybrani uczniowie mieli przypisać sobie konkretną cechę na daną literę alfabetu (np. C jak czarująca Nancy Moon), przyszła diwa wybrała M. „M-m-m-m-m jak Norma Jeane Baker” – głosiła krótka notka, zabawne połączenie jąkania i cmoknięć, jakie na jej widok wydawali z siebie zachwyceni chłopcy.

4. Darryl F. Zanuck, założyciel wytwórni 20th Century Fox, gdzie początkująca adeptka ekranu trafiła na zdjęcia próbne, wbrew oczekiwaniom, nie zachwycił się ponętną blondynką. Nie dostrzegł blasku, który rozpalał jego kolegów, wolał brunetki i bardziej doświadczone artystki. Naciskany przez nieprzytomnych z zachwytu doradców postanowił jednak zaryzykować… Gdyby się rozmyślił, Marilyn z pewnością trafiłaby pod opiekę chimerycznego producenta Howarda Hughesa. Miłośnik awiacji i kina zobaczył zdjęcie gwiazdki w jednym z magazynów, gdy znudzony leczył w szpitalu popodniebne kontuzje. „Howard Hughes dochodzi do zdrowia” – orzekli plotkarze z kolumn towarzyskich. „Biorąc do ręki czasopismo, zwrócił uwagę na dziewczynę na okładce i szybko polecił swemu pomocnikowi, żeby zaangażował ją do pracy w filmie”.

5. O tym, że uwielbiany przez panów platynowy odcień włosów wschodzącej diwy daleki był od naturalnego, wiedzą wszyscy. Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę, że praca nad wizerunkiem MM nie skończyła się w salonie fryzjerskim. Po płukance z wody utlenionej przyszedł czas na korektę uzębienia, nosa oraz dolnej szczęki. Czego nie wymodelował skalpel chirurga, tego dopełnił mistrzowski makijaż, seksowne stroje i cudownie miękkie kocie ruchy.


6. Mimo idealnych warunków, talentu i niezwykłej wrażliwości przyszłej bogini brak było pewności siebie. Porzucona przez matkę, wychowywana przez kolejnych przybranych rodziców, Norma Jean całe życie szukała miłości i akceptacji. Jedną z technik zwracania na siebie uwagi były konfabulacje. Wyciskające łzy historie, pełne dickensowskich wątków biedy i poniżenia oraz budzących grozę przeżyć rodem z gotyckich powieści. Będąc u progu kariery, zmagając się z kłopotami finansowymi i lokalowymi, aktorka wzruszała znajomych opowieściami o dzieciństwie, pełnym tortur fizycznych i psychicznych. Utrzymywała, że była molestowana seksualnie, prostytuowała się i grała w filmach pornograficznych. Przerażeni przyjaciele woleli zaprosić ją pod swój dach niż skazać na kontynuację ryzykownych procederów. Umiejętność wywoływania współczucia przydawała się jej i w „tłustych” latach ekranowej prosperity. Gdy do prasy dostały się jej rozbierane zdjęcia z przeszłości, Marilyn w szczerym wywiadzie przyznała, że zdecydowała się na nagą sesję, by nie umrzeć z głodu. Gdy skruszona ocierała łzy chusteczką, purytańska Ameryka leżała u jej stóp, wybaczając zarówno przeszłe, jak i przyszłe grzechy.


7. Jako typowy „kliniczny obraz osobowości z pogranicza” nieśmiała kokietka przyciągała rzesze najróżniejszych opiekunów. Fotografowie, aktorzy, reżyserzy, producenci i terapeuci (na ogół płci męskiej) chcieli za wszelką cenę ratować ją przed samą sobą. Od ich silnych ramion wieczna mała dziewczynka uzależniała się równie łatwo, jak od tabletek nasennych. Jedną z pierwszych osób, która przez długie lata wytyczała życiowe (a na pewno zawodowe) ścieżki aktorki była nauczycielka sztuki dramatycznej – amerykanizowana Rosjanka Natasha Lytess. Despotyczna perfekcjonistka, skrycie zakochana w swojej uczennicy, katowała ją ćwiczeniami na dykcję i lekcjami gestykulacji. Na skutek zabiegów Natashy Marilyn oduczyła się nie tylko naturalności w mówieniu i gestach, ale i samodzielności w podejmowaniu aktorskich wyborów. Osobista guwernantka towarzyszyła rodzącej się gwieździe na planie wszystkich jej filmów (do czasu gdy uciśniona podopieczna nie zakosztowała tzw. „Metody” z Actors Studio), doprowadzając reżyserów na skraj nerwowego załamania.

8. Mimo towarzyszącej jej opinii głupiutkiego kociaka, MM przyjaźniła się z wieloma intelektualistami. Do bliskich znajomych diwy zaliczał się enfant terrible literackiego świata lat 50., Truman Capote. Poczytny autor w hołdzie ich przyjaźni złożył Marilyn najpiękniejszą ze swoich postaci. Holly Golightly, bohaterka „Śniadania u Tiffany’ego”, miała co prawda bardzo skomplikowany rodowód, ale jej urok, nieskrępowany seksapil i pragmatyczne podejście do życia to dowód na pokrewieństwo z pewną znaną blondynką. Deklarację powieściowej nowojorczanki: „Nie możesz pieprzyć się z facetem i inkasować jego forsy, nie próbując choć trochę uwierzyć, że go kochasz”, Capote zacytował ponoć dosłownie. Pisarz, podobnie jak jego przyjaciółka, marzył, aby Marilyn zagrała Holly w w filmowej adaptacji książki. Producenci obawiali się jednak zwierzęcego magnetyzmu gwiazdy„Niagary”, woląc zatrudnić grzeczniejszą Audrey Hepburn.

9. Słynniejszy od przyjaźni z ekscentrycznym homoseksualistą był związek MM z dramatopisarzem Arthurem Millerem. Chociaż mariaż „seksu i intelektu” zawarty został ponoć dzięki wspólnocie poczucia humoru i miłości do sztuki, para nie zdołała uciec od popkultury. O tym, że Arthur zamierza poprosić ją o rękę, aktorka dowiedziała się z… telewizji. Zdenerwowany pisarz, na odczepkę zdradził nachalnym dziennikarzom swoje matrymonialne plany.

10. Na elektryzujące zaślubiny piękna i mądrości z zapartym tchem czekali wszyscy wielbiciele Hollywood. Z podobnym zainteresowaniem śledzili inne, przekraczające obyczajowe granice znajomości królowej czerwonego dywanu. Mityczne romanse z członkami rodziny Kennedych mogły zachwiać polityką USA, a spotkanie z Chruszczowem, do którego doszło na jednym z bankietów, pozwoliło „na kilka minut wstrzymać zimną wojnę”.

11. Mimo wysokich aspiracji i intelektualnego zaplecza „M-m-m-m-m dziewczyna” nie rezygnowała z troski o powłokę zewnętrzną. O tym, że jej obsesją przez całe życie pozostawał dobry wygląd, niech świadczy liścik, jaki napisała do chirurga przed operacją wyrostka robaczkowego. Lekarz znalazł go przyklejonego do brzucha gwiazdy. „Niech Pan zrobi wszystko, co w Pana mocy, żeby nie pozostały duże blizny” – prosiła przerażona pacjentka.

12. Przez całe życie borykając się ze stereotypem ładnej buzi, wspaniałego ciała i małego móżdżku, gwiazda postanowiła doprowadzić swój image do ostateczności. Spisując testament, dołączyła do niego proponowane epitafium: „Marilyn Monroe – blondynka: 94-53-89” z marginesem swobody, na wypadek, gdyby jej wymiary uległy zmianie.

Inspirację do napisania tego artykułu oraz wszystkie cytaty zaczerpnęłam z książek: Anthony Summers, „Bogini : tajemnice życia i śmierci Marilyn Monroe”, Donald Spoto, „Marilyn Monroe. Biografia” oraz Guus Luijters, ” Marilyn Monroe. Własnymi słowami…”.

Nieznana MM

Do dziś powstają nowe teorie na temat jej śmierci. Co tak naprawdę wydarzyło się w willi przy 12305 Fifth Helena Drive w nocy z 4 na 5 sierpnia 1962 roku?

Marilyn Monroe:  ze śmiercią jej do twarzy …

5 sierpnia 1962 roku, minęła godzina 4.30 nad ranem. Sierżant Jack Clemmons z policji Los Angeles dopija poranną kawę. Dzwoni telefon. Policjant leniwym ruchem podnosi słuchawkę. „Marylin Monroe nie żyje” – odzywa się nerwowy głos dr. Ralpha Greensona, psychoanalityka gwiazdy.

Clemmons wskakuje w samochód i rusza do rezydencji w Brentwood, dzielnicy LA położonej u stóp gór Santa Monica, przy 12305 Fifth Helena Drive. Na miejscu są już dr Greenson – mieszka niedaleko i widuje chorującą na depresję gwiazdę raz dziennie – oraz zatrudniona przez niego pokojówka Eunice Murray. Przybył także dr Hyman Engelberg, osobisty lekarz gwiazdy.

Na tropie…

Marilyn leży w swoim pokoju, twarzą na łóżku, w pozycji, którą Clemmons później opisze jako „żołnierska”, jest naga. Lewa ręka dotyka telefonu ustawionego na nocnym stoliku. Tak jakby w ostatnim geście rozpaczy próbowała zadzwonić. Na stoliku znajdują się buteleczki z pigułkami – pierwszy dowód na popełnienie samobójstwa.

Policjant zaczyna dochodzenie. „Od razu pomyślałem, że ktoś ją tak położył”, wyzna później w jednym z wywiadów. Ciało gwiazdy jest sztywne. To oznacza, że nie żyje przynajmniej od sześciu godzin. Tymczasem lekarz twierdzi, że gwiazda zmarła około pół do pierwszej. Gospodyni wyjaśnia, że aktorka wieczorem zamknęła się w swoim pokoju. Ponieważ nie odpowiadała na pukanie około północy, zaniepokojona Murray wezwała dr. Greensona. Do pokoju dostali się przez okno, wybijając szybę pogrzebaczem. Wtedy zobaczyli po raz pierwszy nieruchome ciało. Lekarz próbował obudzić aktorkę. Bezskutecznie.

Oficer odkrywa, że gospodyni jest w trakcie robienia prania. Łóżko, na którym leży ciało, zostało idealnie zaścielone, a prześcieradło wygląda, jakby je ktoś przed chwilą zmienił. Kobieta zaczyna się plątać w zeznaniach. Okazuje się, że telefon na policję wykonano dopiero po kilku godzinach, podobno czekając na pozwolenie z wytwórni 20th Century Fox. Trwało to w sumie ponad cztery godziny!

Przyjeżdża koroner, dr Theodore Curphey. Jednoznacznie stwierdza, że Monroe zmarła z powodu przedawkowania środków nasennych. Miała łyknąć za jednym razem ponad 50 pigułek. Detektyw odkrywa jednak, że w pokoju zmarłej nie ma ani kropli wody! Brakuje nawet pustej szklanki (później szklanka została znaleziona pod łóżkiem, jednak Clemmons twierdzi, że jej tam nie było, gdy po raz pierwszy przeszukiwał pokój).

Poplątane zeznania

Zaczyna się fala spekulacji i domniemań. Policja i media ustalają fakty. Wieczór przed śmiercią do gwiazdy próbuje się dodzwonić Joe DiMaggio Jr, syn amerykańskiego baseballisty, byłego męża aktorki Joego DiMaggio. Monroe odbiera ok. godz. 19.15. Jest pogodna i wesoła, rozmawiają o zerwanych zaręczynach sportowca. Być może plotkują także o relacjach gwiazdy z DiMaggio Seniorem, który poprosił ją po raz drugi o rękę. Zaraz potem Marilyn, pełna ekscytacji, dzwoni zrelacjonować tę rozmowę dr. Greensonowi.

Ok. godz. 19.30-19.45 dzwoni następny telefon. Po drugiej stronie słuchawki jest Peter Lawford, aktor, szwagier prezydenta Johna F. Kennedy’ego. Chce zaprosić piękność na kolację, jednak bezskutecznie – Monroe zachowuje się dziwnie, jest nieobecna. Mężczyzna uznaje, że zażyła środki uspokajające. Monroe mówi: „Powiedz do widzenia prezydentowi, powiedz goodbye sobie, bo jesteś miłym facetem”. Nagle rozłącza się. Aktor wykręca numer raz jeszcze, jednak sygnał jest zajęty. Potem okazuje się, że była to ostatnia rozmowa z aktorką.

Zaniepokojony Lawford dzwoni do gospodyni, by sprawdziła, czy wszystko jest w porządku. Murray przekonuje go, że nic złego się nie dzieje. Aktor nie wierzy i dzwoni zaalarmować prawnika gwiazdy, Mickeya Rudina.

Ok. godz. 22.30 aktorka Natalie Trundy wychodzi nagle z koncertu wraz z przyjacielem, Arthurem P. Jacobsem, menadżerem Monroe. Powód: telefon od prawnika Mickeya Rudina, który donosi, że z aktorką dzieje się coś niedobrego.

O północy – wedle zeznań – gospodyni puka do drzwi pokoju, w którym zamknęła się Marilyn. Ponieważ aktorka nie odpowiada, dzwoni do dr. Greensona. Lekarz szybko przyjeżdża i odkrywa, że Monroe nie żyje. Według części doniesień pod dom podjeżdża ambulans, ale po chwili odjeżdża. Niektórzy świadkowie twierdzą też, że Monroe została nim zabrana do pobliskiego szpitala, a chwilę później odwieziona z powrotem.
O godzinie pierwszej w nocy Mickey Rudin dzwoni do Lawforda. „Marilyn nie żyje”, mówi.

Ok. godz. 4.30 dr Greenson wzywa policję.

Godz. 6. – policjanci przesłuchują gospodynię, która nagle zmienia zeznania. Twierdzi, że po północy zrezygnowała z próby dostania się do pokoju gwiazdy i położyła się spać. Obudziła się o 3. nad ranem. Stwierdziwszy, że w pokoju nadal pali się światło, zadzwoniła do dr. Greensona. Lekarze również zmieniają zdanie. Ich zdaniem Monroe zmarła ok. godz. 3.50. Policja notuje, że gospodyni jest nieufna i powściągliwa.

Dr Thomas Noguchi, który wykonuje sekcję zwłok, ma zaskoczoną minę. W żołądku i jelitach zmarłej nie znajduje typowych śladów połknięcia zawartego w pigułkach nembutalu – proszku oraz żółtego nalotu, który zawsze pozostaje we wnętrznościach. Nie ma też śladu po kapsułkach. Wygląda na to, że gwiazda nie połknęła pigułek. Na plecach znajduje się zasinienie, które sugeruje, że aktorka zmarła leżąc na wznak. Na ciele widać także drobne siniaki oraz jeden większy – na biodrze. Ślady sinicy wskazują, że śmierć nastąpiła szybko.

Dr Noguchi poleca toksykologowi zbadanie krwi oraz najważniejszych narządów gwiazdy, by sprawdzić, w jaki sposób zadziałała trucizna. Jednak specjalista ogranicza się tylko do badania krwi. Reszta organów zostaje zniszczona. We krwi znajduje się duża ilość substancji toksycznych – nembutalu i wodzianu chloralu. Ich dawka mogłaby pozbawić życia przynajmniej 10 osób. Lekarz uznaje, że nie zostały podane dożylnie. Pozostają dwie opcje: czopek lub lewatywa.

Dr Noguchi nie dostaje jednak próbek ani nawet zdjęć czy slajdów z przeprowadzonych badań. Wkrótce okazuje się, że formularz opisujący siniaki, a także inna dokumentacja lekarska znika w nieznanych okolicznościach.

Opinia publiczna zostaje poinformowana, że Monroe popełniła samobójstwo.


Romans z JFK?

Śmierć największej gwiazdy kina amerykańskiego lat 50. wstrząsnęła widownią. Ogłoszenie oficjalnego komunikatu rozpoczęło tylko falę teorii spiskowych, która nie cichnie do dziś. Mało kto wierzy w samobójstwo. Częściej pada słowo: morderstwo.

Dlaczego Monroe mogła zostać pozbawiona życia?



Wkrótce po tragedii wyszły na jaw związki dwóch osób, które jako pierwsze odkryły śmierć aktorki – dr. Greensona i pokojówki Murray. Lekarz zatrudnił Murray w roli pomocy domowej dla chorującej na depresję Marilyn. Kobieta nie tylko zajmowała się domem, ale także pełniła rolę opiekunki i kogoś w rodzaju kontrolera. Doskonale znała rozkład dnia i zachowania swojej pracodawczyni. Co więcej – była wtyczką Greensona, donosząc mu o wszystkim, co działo się u Monroe. W ten sposób psychiatra miał pełen obraz choroby swojej pacjentki, a zarazem sprawował nad nią kontrolę. Mówiło się, że był dla MM kimś więcej. Nigdy tego jednak nie udowodniono.

Po rozwodzie z Arthurem Millerem aktorka nawiązała romans z Frankiem Sinatrą. Pierwszy bawidamek Ameryki wprowadził ją na salony. Tam poznała Petera Lawforda, a dzięki niemu – Johna i Roberta Kennedych. Zdaniem autora książki „Marilyn Monroe: The F.B.I Files”, na początku roku 1962 zaprzyjaźniła się z braćmi. W Hollywood rozniosła się plotka, że ma romans – i to z obydwoma w jednym czasie! Zdaniem przyjaciół aktorki, bliższy jej sercu był JFK.

Prezydent USA był częstym gościem w domu gwiazdy. Spotykali się również na kolacjach u Lawforda, takich jak ta, na którą aktorka dostała zaproszenie niedługo przed śmiercią. Wiele lat później wdowa po Lawfordzie wyznała, że para wiele razy odbywała seks w ich łazience. W dwuznacznej sytuacji kochanków przyłapał także Peter Summers, doradca Kennedy’ego. Monroe była wtedy ubrana jedynie w ręcznik. Summers wyjawił również, że często „wyobrażała siebie jako pierwszą damę”, licząc na rozwód JFK z Jackie Kennedy. Gwiazda dostała nawet prywatny numer prezydenta Stanów Zjednoczonych. To właśnie w maju 1962 roku, niedługo przed śmiercią, w hali Madison Square Garden w Nowym Jorku aktorka zaśpiewała prezydentowi słynne „Happy Birthday”.

Na celowniku FBI i mafii



Monroe nieświadomie stała się obiektem zainteresowania dwóch potężnych organizacji – FBI oraz mafii, która uważnie śledziła działania Kennedych, zwłaszcza od kiedy rozpoczęli krucjatę przeciwko zorganizowanej przestępczości. Federalne Biuro Śledcze zgromadziło na temat Marilyn grubą teczkę dokumentów. W maju 1962 miało dać jej do zrozumienia, że romans z głową państwa powinna natychmiast zakończyć z uwagi na interes Stanów Zjednoczonych. Pikanterii dodaje fakt, że tego wieczoru, gdy zginęła Monroe, Kennedy miał przebywać w Los Angeles.

Pełne niejasności są zwłaszcza relacje Monroe ze współpracownikami prezydenta. Weekend przed tragiczną śmiercią Monroe spędziła nad jeziorem Tahoe. Byli tam Frank Sinatra, bracia Kennedy, a nawet mafioso Sam Giancana. Mówi się, że chcieli zaaplikować aktorce narkotyki i zrobić niecenzuralne zdjęcia, zabezpieczając się na wypadek szantażu z jej strony.

Zapewne nieświadoma zagrożenia Monroe powoli wydobywała się z depresji. 36-letnia aktorka miała coraz więcej propozycji filmowych. Wydawało się, że jej kariera nabierze rozpędu i Marilyn wróci na szczyt.

Życie brutalnie przerwało ten gwiazdorski sen. Śmierć Monroe wstrząsnęła światem – po jednej i drugiej stronie Żelaznej Kurtyny. Paradoksalnie przyczyniła się również do narodzin legendy Marilyn Monroe – tragicznie zmarłej ślicznotki.

Czy pogrążona w depresji, starzejąca się seksbomba odebrała sobie życie? Czy może atrakcyjna blondynka wiedziała zbyt wiele? A może była, po prostu, niewygodna? Tego pewnie nigdy się nie dowiemy. Dziś to już tylko temat na film. Niestety, bez happy endu…

żródło: onet.pl

Zobacz również:

  1. Mata Hari – prawdziwe zdarzenia
  2. Destrukcyjna, maniakalna miłość do gwiazd
  3. Model Zombie robi karierę
  4. Królowe i największe fanki botoksu




Możesz śledzić wszystkie odpowiedzi do tego wpisu poprzez kanał .

Jeden komentarz do 1 czerwca – Dzień z Marilyn Monroe

Dodaj komentarz