Śniadanie na Plutonie (Breakfast on Pluto)
Jak i poprzednie filmy Neila Jordana, tak i „Śniadanie na Plutonie” wymyka się prostym klasyfikacjom gatunkowym. To niby lekka komedia obyczajowa o crossdeserze żyjącym w barwnych latach 70. XX wieku. Jednak to jedynie pierwsza warstwa filmowego tortu, którym raczy nas irlandzki twórca. Pod tym lukrem, kolorowymi ujęciami swingującego Londynu, kryje się walka głównego bohatera ze stereotypami i rodzinnymi problemami. To właśnie okrucieństwo, zdawałoby się, sielskiego świata zmusza Patricka (czy też Patricię) Bradena (Cillian Murphy) do ucieczki w wyobrażone światy – w szczególności na tytułowy Pluton. Tylko dzięki temu bohater zachowuje dystans wobec otaczających go, często brutalnych realiów i stwarza zabarwioną groteską narrację. Bariera, którą Kicia buduje jest nieprzekraczalna i dopiero, poznając go bliżej, dostrzegamy pod grubą warstwą makijażu rysy na niej. To pozwala widzowi poznać wrażliwego, zagubionego w okrutnym świecie chłopaka pragnącego szczęścia. Obraz Jordana, wzbogacony o ścieżkę dźwiękową oddającą klimat lat 70, dotyka ważkiego problemu tożsamości – czy to płciowej, seksualnej, czy też społecznej, religijnej lub politycznej. Bohaterowie „Śniadania na Plutonie” nie pozwalają sobie na bezczynność – łamia konwenanse, by dzieki temu walczyc o to, co czyni ich ludźmi, a mianowicie godność.
powiem szczerze, że nie słyszałam złej opinii o tym filmie i co? nastawiłam się na coś powalającego na kolana … niestety – w połowie zasnęłam! to jeden z dwóch filmów, na którym autentycznie zasnęłam (drugi, to polska „komedia” „Nigdy nie mów nigdy”)