Są takie dni, kiedy nie potrzebuję wykwintnego deseru z cukierni ani nowego przepisu z miliona składników. Wystarczy kilka prostych rzeczy, odrobina wolnego czasu i ochota na coś słodkiego. Tak właśnie powstały moje naleśniki z mascarpone, kremem pistacjowym i podsmażanymi bananami – deser, który smakuje jak małe wakacje w słonecznej Italii.
Uwielbiam w kuchni to, że potrafi poprawić humor. Czasem wystarczy zapach smażących się naleśników, by świat od razu stał się bardziej przyjazny. Gdy tylko zobaczę w lodówce słoiczek kremu pistacjowego, wiem, że nic mnie już dziś nie zatrzyma. To moja słabość – ten delikatny orzechowy smak, subtelnie słodki, z nutą luksusu. A w połączeniu z mascarpone i ciepłymi bananami? Po prostu magia.
Naleśniki – delikatne jak chmurka
Zaczynam klasycznie. W misce mieszam szklankę mleka, pół szklanki wody gazowanej (to mój sekret na puszyste naleśniki), szklankę mąki pszennej, dwa jajka, szczyptę soli, łyżeczkę cukru waniliowego i łyżkę roztopionego masła. Całość miksuję do uzyskania gładkiego, aksamitnego ciasta. Zawsze zostawiam je na 10 minut, by „odpoczęło” – wtedy naleśniki nie rwą się i pięknie odchodzą od patelni.
Smażę je na dobrze rozgrzanej, delikatnie natłuszczonej patelni – cienkie, złociste, pachnące domem. Pierwszy zwykle się nie udaje, ale ten rytuał ma w sobie coś pocieszającego – znak, że dopiero się rozkręcam.
Podsmażane banany – ciepłe, słodkie i miękkie
W międzyczasie kroję dwa dojrzałe banany w cienkie plasterki. Na patelni rozpuszczam łyżkę masła, dodaję łyżeczkę miodu i kładę banany. Podsmażam krótko – tylko tyle, by stały się miękkie i lekko karmelowe. Ich aromat wypełnia kuchnię i od razu robi się jakoś błogo, jak w niedzielny poranek.
Kremowe wnętrze – mascarpone i pistacje
W drugiej misce łączę 250 g mascarpone z trzema łyżkami gotowego kremu pistacjowego i odrobiną cukru pudru. Mieszam delikatnie, aż powstanie gładka, kremowa masa o pistacjowym odcieniu. Gdy ktoś zagląda mi wtedy przez ramię, zawsze słyszę to samo pytanie: „Czy to można jeść łyżką prosto z miski?”. Oczywiście, że można – ale lepiej zostawić choć trochę na naleśniki.
Zwijanie, czyli kulinarna terapia
Każdy naleśnik smaruję cienką warstwą kremowego mascarpone z pistacjami, kładę na wierzchu plasterki podsmażonych bananów i delikatnie zwijam w rulon. Można też złożyć je w trójkąty, jeśli mają trafić na elegancki talerz. Lubię, gdy z wnętrza lekko wypływa krem, a banany dodają im tej cudownej słodyczy i miękkości.
Dla efektu dekoracyjnego posypuję wierzch posiekanymi pistacjami i oprószam cukrem pudrem. Czasem, jeśli chcę zaszaleć, podgrzewam jeszcze odrobinę kremu pistacjowego i polewam nim naleśniki niczym sosem.
Smak, który przywołuje wspomnienia
Pierwszy kęs to zawsze małe zaskoczenie. Ciepły, delikatny naleśnik, kremowe mascarpone i ten cudownie orzechowy smak pistacji przełamany karmelową słodyczą bananów – jak deser z włoskiego bistro, tylko w mojej kuchni, z filiżanką kawy i spokojem, którego tak często brakuje w codziennym pędzie.
Uwielbiam ten przepis nie tylko za smak, ale też za to, że pozwala się zatrzymać. W całym tym rytuale – od mieszania ciasta po układanie bananów na kremie – jest coś terapeutycznego. To chwila tylko dla mnie, a efekt? Warto każdej minuty.
Wersja na szybko i na elegancko
To danie ma dwie twarze. W wersji ekspresowej – idealnej na leniwe niedzielne śniadanie – podaję naleśniki po prostu zawinięte, jeszcze ciepłe, z filiżanką kawy.
Ale jeśli chcę zrobić wrażenie, układam je na talerzu, polewam odrobiną kremu pistacjowego i dekoruję listkami mięty oraz świeżymi malinami. Wyglądają wtedy jak deser z dobrej restauracji, a smak… cóż, trudno się nie zakochać.
Nie bój się eksperymentować – krem pistacjowy możesz zamienić na orzechowy lub czekoladowy, a zamiast bananów dodać pieczone gruszki. Ale dla mnie to połączenie mascarpone, pistacji i bananów jest absolutnym strzałem w dziesiątkę. Kiedy potrzebuję czegoś słodkiego, a nie chcę spędzać w kuchni pół dnia – ten przepis zawsze mnie ratuje.
To takie małe, zielono-złote szczęście zawinięte w cienkie ciasto.










