To jest wątek bez dna, bo przy tej okazji mogę przytoczyć, że znam kilka dziewczyn, które narzekają, że ich to nikt nie zabiera na wycieczki, nie kupuje samochodu, nie kupuje drogich torebek, a ich życie polega na wiecznej walce o zapłacone rachunki i najedzony brzuch.
Patrzą na te pinderelle, wożące się furami i może nie jawnie, ale skrycie zazdroszczą.
Tymczasem ja znam dobrze "drugie dno" - mój najbliższy kolega był doradcą kredytowym od ciężkich przypadków. Niezreszonym - wolnym strzelcem. Jeździł na spotkania do przeróżnych ludzi, między innymi takich:
Jedzie, wjeżdża przez bramę do gigantycznej willi, pod nią audiczki i mietaski. Willa wewnątrz przypomina pałac. Za willą kilka ciężarówek, maszyny budowlane itd.
I co?
I okazało się, że mają kilkanaście różnych kredytów na niemal 7 baniek, a obroty jak to obroty w latach po 2008 - niziutkie.
Błagali go o pomoc, bo owymi audiczkami i mietaskami jeździli do rodziców po wałówę, żeby przetrwać. Przytaczali wizje, że ich dzieci zawsze żyły w luksusie, że teraz nie będą umiały funkcjonować, a komornik już do domu pukał.
Kumpel miał im zrestrukturyzować zadłużenie - zrobić jeden kredyt z kilkunastu. Nie udało się. Upadli. Życie pod młotek i nara!
Zatem wszystkim dziewczynom, które właśnie takie podejście mają - rozrzutne, sugeruję zachować spokój.
Skromne życie nie jest takie złe! Dzisiaj kobieta może się ślicznie ubrać od stóp do głów za 300 zł, a nawet znacznie taniej! Zagraniczne wycieczki od zawsze uznawałem za bezsens, ponieważ najpierw chciałbym poznać dobrze swój kraj.
Jedyny wyjątek - ciepły kraj zimą. Muszę jeździć zimą do ciepłych krajów, bo marznę w tym polskim g...nie.
Taka tam... dygresja o kosztach szczęścia.
Co na to powiesz Soplu?