U mnie najzabawniejsze wspomnienie budzą ... śledzie! To były święta, na które jako nastolatka robiłam zakupy w mieście, do którego dojeżdżałam codziennie do liceum.. Mama już tydzień przed Wigilią przygotowała mi listę potrzebnych zakupów, na której były m.in. ryby - ale te zostawiłam sobie na koniec, żeby kupić świeże tuż przed świętami... Ostatniego dnia przed Wigilią poszłam więc po lekcjach na rynek, gdzie trwało już przedświąteczne zakupowe szaleństwo i stanęłam w kolejce do stoiska z rybami... Najwięcej było na nim śledzi, więc gdy już się doczekałam na swoją kolej, naturalne było dla mnie, że to właśnie o nie chodziło na tej liście... Ponieważ w domu było nas aż sześcioro, poprosiłam o 2 kg śledzi i dumna, że załatwiłam już wszystkie sprawunki, wróciłam z nimi do domu... Mama rozpakowując zakupy zapytała: A gdzie ryby? Zapomniałaś kupić? Ja na to z oburzeniem: No przecież jest aż 2 kilo!
Okazało się, że w mamy rozumieniu 'śledzie' to śledzie, a 'ryby' to te do pieczenia i smażenia... Nie mogłam przez całe święta wyjść ze zdziwienia, że śledzie jednak nie są rybami...:) A 'ryby' w postaci trzech tłustych karpi przywiózł na szczęście dziadek...
Śledzie natomiast trafiły do oleju i do octu - i w tych dwóch wersjach jedliśmy je jeszcze w karnawale:)
Ostatnio edytowany przez raffa (2016-12-08 09:29:17)