„Cztery pory roku w afgańskiej wiosce” – recenzja
W północnym Afganistanie, ponad Mazar-e Szarif i polami uprawnymi, rozciąga się pustynia, której piaski przemieszczają się w hipnotycznym tańcu. Wśród barchanów ukryte są historie krwawych wojen i koczowniczych ludów, osiadłych tam rolników, którzy nie mają już czego uprawiać i pasterzy, których owce i kozy nie mają już na czym się wypasać. Pustynia i wieloletnia susza odizolowały tamtejszą ludność od reszty kraju wydmami ubóstwa, codziennym głodem i nieziszczalnymi marzeniami, z którymi rodzą się i umierają mieszkańcy Oki – małej wioski, której nie da się znaleźć na mapach. Jest jednak coś, co wyróżnia kobiety żyjące w tych wypalonych słońcem lepiankach, zbudowanych na złocistym piasku nieopodal stóp Hindukuszu. Praca ich rąk.
Zręczne, szczupłe palce wyplatają tam najpiękniejsze dywany świata. Bogate, niepowtarzalne wzory i żywa kolorystyka, gęstość splotu wynosząca niemal 400 000 węzłów na metr kwadratowy. Siedem miesięcy codziennej pracy za mniej niż dolara dziennie, podczas gdy dywany osiągają za granicą cenę kilku, a nawet kilkudziesięciu tysięcy dolarów.
Otwierając książkę „Cztery pory roku w afgańskiej wiosce. Reportaże o wyplataniu dywanów” siadamy w zakurzonym pomieszczeniu obok krosna afgańskiej tkaczki i obserwujemy z jakim skupieniem wyplata swój los. W brudnym obejściu przyglądamy się mężczyznom będącym pod wpływem opium, które jest tam tańsze niż jedzenie i skutecznie zabija uczucie głodu. Słuchamy ich opowieści o bratobójczych walkach, sowieckiej okupacji i inwazji Amerykanów, ale przede wszystkim o codzienności, na którą składa się niewiele więcej niż zbieranie opału i kłusowanie. Ich życie toczy się od wschodu do zachodu słońca, od wiosny do jesieni, w monotonii i ciszy, bo uzależnione od opiatów niemowlęta w wiosce nie płaczą. Łatwiej podać narkotyk, niż pokarm z wyschniętej piersi niedożywionej matki.
Obraz odmalowany przez Annę Badkhen jest brutalny i spokojny jednocześnie. Szczegółowo odtworzyła krajobraz nędzy i otaczające go piękno gór, przestrzeń pustyni, cudowne niebo ponad ziemską krzywdą, upadłą potęgę zdobywców Afganistanu, Aleksandra Wielkiego, Czyngis-chana oraz szczere, proste serca i myśli współczesnych, zwykłych Afgańczyków, pośród których spędziła wiele miesięcy jako korespondentka.
W Afganistanie czas ma inny rytm niż w naszej części świata. Starożytność spotyka się na każdym rogu ze współczesnością. Historia jest żywa, bo wciąż podlewana świeżą krwią. Nieustanna wojna ciągle zapisuje jej karty wyniszczając narody zamieszkujące spękaną ziemię. Ogromna wiedza historyczno-kulturowa oraz geograficzna, jaką dysponuje autorka, pozwala nam przeżyć podróż nie tylko na drugi kraniec świata, ale także przez wieki, które przemijając odcisnęły niezatarte piętno na dzisiejszym Afganistanie.
Anna Badkhen jest mieszkającą w Ameryce reporterką, która w celu ukazania prawdy o zwykłych ludziach, żyjących w samym sercu konfliktów, podróżuje po Bliskim Wschodzie, Azji Środkowej, Afryce Wschodniej i rodzinnej Rosji. Reportaże, za które została nagrodzona, tworzy mieszkając pośród nich i przyjmując ich codzienność za swoją. W książce „Cztery pory roku w afgańskiej wiosce” ukazała życie kilku ubogich rodzin, ich zwyczaje i domowe obowiązki, marzenia, którym się oddają, żeby uczynić ciężar lżejszym, a strach łatwiejszym do zniesienia, ich smutek i radość z prostych rzeczy oraz przeogromną życzliwość i gościnność. Od czasu do czasu zabiera nas poza wioskę, do Kabulu i Mazar-e Szarif, na targ, ruiny historycznych fortyfikacji, a nawet na prawdziwe wesele, odbywające się z dala od oczu talibskich bojowników, w skrzącej się scenerii pustyni przepajającej smutkiem i zachwycającej swą pieśnią.
Iwona
Książkę poleca Wydawnictwo Kobiece – można kupić ją TUTAJ
Dziękujemy Wydawnictwu za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego –
Redakcja