Jest taki biały proszek, którego szczypta może Was uszczęśliwić. Wystarczy wiedzieć, jak i przy pomocy czego można go zaaplikować…Nie, to nie to, o czym myślicie.
Przedstawiam mojego bohatera miesiąca, tam tara ram tam taaam:
Korund kosmetyczny (in. tlenek glinu), bo o nim mowa, ma postać bardzo drobnego białego proszku. Można nawet powiedzieć, że pyłu. Używa się go do mikrodermabrazji (złuszczania warstw naskórka) w gabinetach kosmetycznych, ale z powodzeniem może być
używany także w domu, jako chyba najostrzejszy peeling dostępny na rynku. Dzięki temu, że to produkt jednoskładnikowy, nie uczula. Nie zawiera żadnych barwników, wspomagaczy, sztuczności – to po prostu czysty, zmielony minerał. Jest śnieżnobiały i pięknie wygląda w ostrym świetle, bo mieni się iskierkami jak śnieg. Niestety nie udało mi się uchwycić tego efektu na zdjęciach. Mój korund zamawiałam na Allegro, ale jest dostępny także na stronie JS Beaute (KLIK).
Firma prowadziła sprzedaż na Allegro pod nickiem lafemme30, a aktualnie pod nową nazwą użytkownika, hurtownia30. Nie miałam okazji testować korundu innych producentów, a za ten ręczę własną… twarzą :) Według producenta mikrodermabrazja korundowa korzystnie wpływa na cerę, pomaga likwidować trądzik, reguluje wydzielanie łoju, rozjaśnia blizny, usuwa rozstępy, odmładza i uelastycznia skórę, zwiększa skuteczność substancji aktywnych zawartych w kosmetykach i ma tak naprawdę same zalety. Przeciwwskazaniami dla stosowania tej metody są wszelkie zakażenia (bakteryjne, wirusowe, grzybicze), trądzik ropny, trądzik różowaty i uszkodzenia skóry. Nie należy też stosować korundu na skórę powiek ale to chyba oczywiste – nie znam nikogo, kto stosowałby peeling w takim miejscu.
A co w przypadku domowego zastosowania korundu? Obietnice brzmią równie obiecująco. Mianowicie możemy się pozbyć zmian skórnych wywołanych np. trądzikiem, doczekać się rozjaśnienia przebarwień, wygładzenia skóry i blizn, spłycenia zmarszczek i rozstępów, oczyszczenia porów i ogólnie mówiąc, odnowienia i regeneracji skóry. Brzmi kusząco, prawda? A wiecie, co jest najlepsze? Po pierwsze – cena i wydajność produktu. 100g korundu kosztuje nieco ponad 5zł, a wystarcza na naprawdę bardzo długi czas. A po drugie, to, co obiecuje producent, to święta prawda!
Stosowałam do tej pory wiele różnych środków mających na celu rozjaśnienie przebarwień potrądzikowych i owszem, niektóre działały całkiem dobrze i znacząco rozjaśniały w tych miejscach skórę, ale nigdy wcześniej żaden nie zlikwidował przebarwień całkowicie. A tu proszę, czary mary, dwa – trzy tygodnie, abrakadabra i co? I pa-pa, korektorom :) Zabieg w gabinetach kosmetycznych wykonuje się w dosyć dużym, bo 2 -3 tygodniowym odstępie czasu, ale ponieważ korund w zastosowaniu domowym jest delikatniejszy, „poszłam po całości” i używam go co drugi dzień. Mieszam proszek z żelem hialuronowym (łyżeczkę proszku na pięć łyżeczek żelu), bo wtedy jego działanie jest w miarę delikatne – delikatne jak na korund, bo nadal to siny „ścierak”. Można wykorzystać także lekki krem, olejek lub żel do mycia twarzy albo balsam, bo korund można stosować do peelingu całego ciała. Raz na tydzień mieszam go z samą wodą w ramach intensywniejszej terapii. Wtedy przypomina w dotyku bardzo drobny papier ścierny.
Mieszanina korundowo – żelowa jest bardzo wydajna, wystarczy pół małej łyżeczki, żeby dokładnie wymasować nią całą twarz. Po mniej więcej minucie lub dwóch takiego masażu zmywam korund ciepłą wodą, a potem nakładam maskę nawilżającą lub krem, które po takim peelingu działają o wiele lepiej. Najbardziej zaskakujące było dla mnie to, że spodziewałam się najpierw wygładzenia skóry, a dopiero w dalekiej, dalekiej przyszłości ewentualnego rozjaśnienia przebarwień, a stało się odwrotnie. Plamy zaczęły znikać praktycznie po trzech zastosowaniach, a skóra dopiero teraz staje się stopniowo coraz gładsza. Nie znaczy to, że narzekam – absolutnie nie, bo właśnie rozjaśnienie było moim wymarzonym efektem, a gładkość traktuję jako miły bonus. Poza tym dzięki korundowi powrócił do łask jeden z moich BB kremów, Bavipath Magic Girl. Nie pisałam o nim wcześniej bo uważałam go za zakupową wtopę ale okazuje się, że na skórze potraktowanej korundem spisuje się bardzo dobrze, więc możecie się spodziewać za jakiś czas notki na jego temat.
Testowała:
Dominika – „kobieta pracująca”, żona, mama, mól książkowy, gaduła i optymistka. Lubię nowości i ciekawostki kosmetyczne, książki, konkursy, koty, szczury, kompot z truskawek… Może będzie prościej wymienić, czego NIE lubię – komarów, flaczków i nudy. Mój blog: http://bzeltynka.blogspot.com/ – typowo kobiecy. Recenzje kosmetyków i odrobina kulinariów. (nick: Bzeltynka)