„Zostawiłam wszystko, by dać im lepsze życie. A on zostawił mnie…” – prawdziwa historia Ilony


dodał: Małgorzata Kopeć
Mam na imię Ilona. Gdy wsiadałam do autobusu do Niemiec pod koniec lat 90., miałam 42 lata, uśmiech na twarzy i łzy w oczach. Jechałam pracować, by dać moim bliskim lepszy los. Nie sądziłam, że ta decyzja – tak pełna nadziei – zniszczy coś, czego nie da się odbudować do końca życia.
zdjęcie: pixabay
Był 1998 rok. Mój synek, Paweł, miał wtedy 10 lat. Mąż – Andrzej – był moją pierwszą i jedyną miłością. Mieliśmy trudny czas, jak każdy. Mało pieniędzy, kredyt na mieszkanie, wszystko „na styk”. Wtedy znajoma powiedziała, że w Niemczech można dobrze zarobić jako opiekunka osób starszych. Nie wahałam się długo – czułam, że muszę coś zrobić.
„To tylko kilka miesięcy, a potem wrócę…”
Pożegnanie z Pawłem było najgorsze. Przytulił się do mnie tak mocno, jakby przeczuwał, że nic już nie będzie takie samo. Mówiłam: „Mama tylko na chwilę, zaraz wrócę”. Ale chwilę potem przedłużyłam kontrakt, potem był kolejny dom, kolejna starsza osoba pod moją opieką. Wysyłałam pieniądze, dzwoniłam, pisałam listy.
Tylko że coś zaczęło się zmieniać. Andrzej z czasem dzwonił rzadziej, w jego głosie pojawił się chłód. Aż w końcu… przestał odbierać.
To nie była tylko praca za granicą. To było powolne znikanie z życia własnej rodziny.
„Ona tylko cię rodziła, ja cię wychowywałem”
Dowiedziałam się przypadkiem. Od koleżanki z sąsiedztwa. Że u nas w mieszkaniu jest już inna kobieta. Że przyprowadza się do szkoły po Pawła. Że Andrzej nie kryje się już z tym, że „Ilona wyjechała i nie wróci”. Zatelefonowałam. W końcu odebrał. Potwierdził.
Nie przepraszał. Powiedział, że to po prostu „tak się stało”.
Dwa tygodnie później byłam już w Polsce. Po pracy przez dwa lata bez dnia urlopu, po wysyłaniu każdej złotówki do domu – wracałam z jedną walizką, do pustego mieszkania. Paweł był u babci.
Gdy go zobaczyłam, nie poznałam własnego dziecka. Patrzył na mnie, jakby był na spotkaniu z ciocią z Ameryki, a nie z matką. Zrobił się zamknięty, milczący. Zapytałam o tatę. Odpowiedział tylko: „Tata mówi, że ty nas zostawiłaś”.
I wtedy pękło mi serce.
Walka o syna, nie o mężczyznę
Nie miałam siły walczyć o Andrzeja. Może też nie chciałam. Wiedziałam jedno: muszę odzyskać Pawła. Rozmawiałyśmy z pedagogiem szkolnym, poszłam z nim do psychologa dziecięcego, choć sam pomysł terapii w tamtych czasach budził sensację. Spędzałam z nim każdą chwilę, opowiadałam mu wszystko – bez lukrowania.
O tym, jak spałam w piwnicy, bo Niemcy nie mieli pokoju. Jak płakałam do poduszki. Jak marzyłam, żeby wziąć go za rękę i iść na spacer. O tym, że wszystko, co robiłam, było dla niego.
Nie było nagłej zmiany. To był proces. Długi i trudny. Ale pamiętam pierwszy dzień, kiedy Paweł sam zapytał, czy pójdziemy na lody. To było jak przebłysk światła.
I co dalej?
Minęło ponad 20 lat. Dziś mam 68 lat, jestem babcią. Paweł założył rodzinę, jest cudownym ojcem i mężem. Do ojca ma dystans. Kiedyś powiedział mi: „On był, ale to ty mnie naprawdę wychowałaś. Nawet z daleka”.
Nie mam żalu. Z perspektywy czasu wiem, że zrobiłam, co mogłam. Czy popełniłam błędy? Tak. Ale nie z braku miłości, tylko z jej nadmiaru. Chciałam dla nich wszystkiego. A straciłam bardzo wiele.
Piszę to, by inne kobiety wiedziały…
Nie każda decyzja daje tylko dobre owoce. Czasem trzeba zapłacić cenę. Ale warto walczyć – o siebie, o dzieci, o prawdę. I choć nie wszystko da się naprawić, wiele można odbudować. Krok po kroku. Sercem. Miłością.
nadesłała: Iwona