„Znów nadejdzie świt” – powieść Anny Szepielak pod naszym patronatem!

2 lutego 2020, dodał: Redakcja
Artykuł zewnętrzny

Miło nam zaprosić Was do lektury książki Anny Szepielak, której patronem jest nasz portal – z tej okazji mamy dla Was także wywiad z Autorką:)

Osierocona w tragicznych okolicznościach Karolina długo czekała, by los wreszcie się do niej uśmiechnął. Z ulgą porzuciła służbę w nieprzyjaznym dworze. Do mężowskiej chałupy zabrała ze sobą jedynie kilka drobnych pamiątek po ukochanej matce, w tym modlitewnik z odręcznymi notatkami na marginesach.

Gdy 150 lat później stary modlitewnik trafił w ręce Elwiry, zapiski antenatek nie wzbudziły jej zainteresowania. W odróżnieniu od swoich przyjaciółek żywiołowa i radosna Elwira wolała żyć teraźniejszością, uparcie twierdząc, że w historii jej chłopskiej rodziny nie kryją się żadne sekrety ani skandale.

Tajemniczy zapisek po francusku zwrócił jednak uwagę Joanny Podlaskiej. Dzięki przyjaciółce Elwira zaczęła odkrywać, że losy jej przodków były bardziej zagmatwane niż sądziła, ale w najbardziej dramatycznych chwilach ocalenie przynosiło bezwarunkowe wsparcie i miłość rodziny.

Czy wyrządzona przed wiekami krzywda zostanie wreszcie odkupiona?

Czy wybaczenie i miłość zdołają zatrzymać cierpienia kolejnych pokoleń?

Jak zachowa się Elwira, gdy los postawi ją przed takim samym wyborem, jakiego musiała dokonać jej antenatka – Karolina?

Książka jest dostępna TUTAJ

***

Powieść to nie artykuł w codziennej gazecie – rozmowa z Anną J. Szepielak

fot. A. Serek

Jej powieści to historie z przeszłości, niespieszne, pozwalające smakować świat bohaterów, towarzyszyć im w emocjach codzienności, w dramatach i radościach. To świat tradycji i poszukiwania harmonii w życiu, sensu w wydarzeniach. Lubi obserwować zachowania swoich bohaterek, odkrywać dlaczego tak a nie inaczej postąpiły, a nie tylko popatrzeć, co zrobiły i gnać dalej…

 

Wspominam naszą ostatnią rozmowę i nie opuszcza mnie myśl, że idziesz pod prąd. Spokojna, romantyczna, pełna pasji, ale niewpisująca się prawidła rynku wydawniczego autorka. Trzy, cztery książki rocznie to nie twój cel. Czy to świadomy wybór, by dać książce „pożyć”?

I tak, i nie.

Dzisiejszy rynek książki jest już innych niż w czasach, kiedy debiutowałam „Francuskim zleceniem”. Trwa ciągły wyścig na premiery, wszystko pędzi z górki, a nowa powieść sprzedaje się najlepiej przez dwa, trzy miesiące od ukazania się w księgarniach, zwłaszcza jeśli wydawca nie promuje jej intensywny sposób lub autor nie jest łączony z jakimś skandalem. Półki w księgarniach nie są przecież z gumy. Uważam jednak, że ta pogoń rynku za zyskiem kiedyś zderzy się ze ścianą, ponieważ ludzie coraz bardziej tęsknią za tym, na co warto poczekać.

Gdybym zatem chciała jedynie zarobić na życie, powinnam pisać szybko. W moim przypadku to niemożliwe z dwóch powodów. Po pierwsze, cenię sobie rytm życia zwany popularnie „slow” i takie też są moje książki. Po drugie, podchodzę do mojej pracy nie tylko z sercem, lecz także odpowiedzialnie. Wszystkie moje powieści zawierają wątki historyczne, a ostatnia saga, czyli „Dziedzictwo rodu”, nawet w całości ulokowana jest w innych epokach. Pracując nad tekstem historycznym wykonuje się trzy razy więcej pracy dokumentacyjnej niż nad powieścią współczesną, chyba że jest się specjalistą w danej dziedzinie. Ja nie jestem. Nie mam też pomocników, którzy wyszukiwaliby dla mnie potrzebne informacje. Dlatego rok na napisanie takiej powieści, to i tak bardzo niewiele. Na szczęście wierne grono moich Czytelników doskonale to rozumie. Z ich strony zawsze spotykają mnie tylko wyrazy wsparcia, nawet gdy piszą, że niecierpliwie czekają na kolejną część. To ogromnie ważne i motywujące.

A jak wygląda u Ciebie ta praca nad książką? Czy można ten proces zamknąć w jakieś ramy czasowe?

W moim przypadku ramy czasowe wyznacza kontrakt z wydawnictwem i najczęściej jest to około 14 miesięcy. Pierwszy etap to oczywiście poszukiwanie inspiracji. W ostatnich latach zdaję się trochę na przypadek, trochę na intuicję. Zwykle wiem, jaki czas historyczny chciałabym tym razem odwiedzić, pożyczam zatem stosy książek, wertuję stare gazety oraz Internet. Wcześniej czy później trafiam na historię, która jest jak iskra zapalająca ognisko. Bohaterowie, miejsca, pierwsze wątki – to powstaje w mojej wyobraźni dość szybko, a wtedy zaczyna się etap dokumentacyjny. Do każdej książki kupuję zawsze gruby notatnik, który pod koniec pracy zapełniony jest informacjami o epoce, strojach, kulinariach, obyczajach, języku i wielu innych. Samo pisanie idzie szybciej, gdy zajmuję się epokami bliższymi współczesności, czyli wiek XIX lub czasy PRLu. Gdy sięgam głębiej w przeszłość, każde zdanie może stać się progiem zwalniającym :).

Podam przykład. Jeśli chcę napisać, że bohaterce z emocji zaschło w gardle, więc usiadła i sięgnęła po coś do picia, to współczesna Zosia klapnie na sofę i napije się soku w trzy sekundy. Ale obserwując siedemnastowieczną Zofię, muszę nie tylko dostosować jej ubiór, uczesanie czy dom do jej pozycji społecznej. Muszę wiedzieć, na jakim meblu usiadła, po jakie naczynie sięgnęła, czego mogła się napić o danej godzinie dnia, a czasem nawet, czy siadając nie musiała przybrać określonej pozy, bo na przykład zmuszał ją do tego gorset, który praktycznie uniemożliwiał schylenie się po coś, co spadło na podłogę. Wtedy nad takim jednym zdaniem spędzam nawet kilka godzin, jeśli nie mogę znaleźć informacji, które mnie usatysfakcjonują. Połowy tej wiedzy oczywiście nie wykorzystuję na papierze, ale ona pomaga mi budować w wyobraźni całą scenę.

Na koniec zostaje już zwykle bardzo krótki czas na kilkukrotne czytanie całości na głos i wszelkie poprawki. I dopiero wtedy tekst wysyłam do wydawcy.

W pierwszych dniach lutego ukaże się wznowienie trzeciego tomu Sagi Małopolskiej „Znów nadejdzie świt”. Czy możesz nam przybliżyć o czym jest książka?

To opowieść o trzeciej z przyjaciółek – Elwirze oraz jej włościańskich przodkach. Ta część sagi napisana jest jednak chronologicznie, dlatego najpierw poznajemy jej antenatkę Karolinę – sierotę, która straciła rodziców w tragicznych okolicznościach. Później Czytelnik wędruje z bohaterkami przez czas i przestrzeń Galicji, aż do czasów współczesnych. Karolina jest początkiem zaplątanej historii rodzinnej pełnej skrywanych sekretów, a pod koniec los postawi Elwirę przed podobnymi dylematami jak jej przodkinie.

To znaczy, że tytuł możemy odczytywać metaforycznie?

Oczywiście. Ten świt, który na pewno nadejdzie jest symbolem nie tylko jasności, która wyzwala ze strachu, ocala przed złoczyńcami, daje życie naturze. To także symbol niepodważalnej nadziei. Bo żaden człowiek na świecie ani jego czyny nie zdołają powstrzymać nadejścia świtu, nowego początku, wyzwolenia z ciemności. Dlatego bohaterki nawet w najcięższych chwilach zachowują tę iskierkę wiary w to, że znów wszystko będzie dobrze – jeśli nie dla nich, to przynajmniej dla ich dzieci.

Czytając tę powieść nie opuszczało mnie popularną zresztą przekonanie, że historia lubi się powtarzać. Masz swoją teorię, dlaczego tak jest?

Mam wiele teorii :). Jedna opiera się na tym, że w przysłowiach ukryta jest mądrość pokoleń wynikająca z obserwacji świata wokół siebie. A zatem ludzie widzieli tę powtarzalność od wieków i nie ma w tym nic niezwykłego. Zresztą, istotą samej natury jest powtarzalność i to widać w mojej powieści – chłop czerpie poczucie harmonii z pewności, że po wiośnie przyjdzie lato, jesień, zima. A każda z pór roku, jak każdy etap życia niesie inne obowiązki i przyjemności. Wiadomo czego można oczekiwać i dopiero zaburzenie tego rytmu wywołuje katastrofy – w życiu, w społeczeństwie. Powtarzalność jest zatem czymś, za czym podświadomie się tęskni – wiemy jak zareagować, widzieliśmy to wcześniej, a to lepsze niż nieznane.

Dziś psychologia potrafi tłumaczyć schematy zachowań rodzinnych, społecznych. Nie wnikam w te teorie zbyt głęboko, ponieważ wolę wyjaśnienia prostsze, właśnie wynikające z natury człowieka i świata. Dlaczego jednak dziecko powtarza błędy swoich rodziców, a czasem dziadków? Z wielu powodów. A najprostszy – bo chce samo się przekonać, co go spotka. A może uważa, że będzie mieć więcej szczęścia? Zasada uczenia się na cudzych błędach się po prostu nie sprawdza. Dlatego historie lubią się powtarzać.

Główną bohaterką jest Elwira, która niekoniecznie interesuje się historią sprzed 150 lat. A jednak, gdy zaczyna sięgać głębiej, odkrywa losy swoich przodków. Myślisz, że to ważne, by wiedzieć skąd się pochodzi?

Obawiam się, że losy przodków, to jakaś moja obsesja pisarska :). Jakkolwiek próbowałabym się z tego motywu wyzwolić, opowiadając jakąś historię, to on wciąż wraca. Dlatego w końcu się poddałam, czego świetnym dowodem jest zarówno „Znów nadejdzie świt”, jak i nowa saga z cyklu Dziedzictwo rodu.

Tak, myślę, że to istotne i dość naturalne pragnienie, by znać swoją tożsamość rodzinną. Nie po to, by się nią pysznić, czy przeciwnie – wstydzić się jej. Ale po to, żeby poczuć się częścią większej całości. Wiele naukowych artykułów podziela zwykłą ludzką obserwację, że więzy krwi to niemal magiczna siła. Najlepiej widać to na przykładzie ludzi, których los uczynił sierotami. Czasem rozpaczliwie poszukują nie tylko żyjących krewnych, lecz także swych korzeni. Chcą poznać siebie, poznając losy rodziców, dziadków.

Nasza codzienność jest wypełniona umykającym błyskawicznie czasem, więc żyjemy chwilą, tak jak Elwira. Najczęściej myślimy o przyszłości, snujemy plany. Ale czasem sięgnięcie do przeszłości nie tylko wyjaśnia na przykład zagadkowy strach przed wodą – bo okazuje się, że babcia, której się nie znało, utonęła w rzece. Można także poczuć, że jest się rozdziałem grubszej książki – tak mówi moja najnowsza bohaterka. A wtedy to poczucie ciągłości czasu skłania do ciekawych refleksji o sobie samym. Moje bohaterki, tak jak ja, lubią niestety dużo rozmyślać :).

W Twoim domu dużo rozmawia się o świadomości historycznej? Jak rozmawiać o przeszłości, by młodzi ludzie chcieli w tym uczestniczyć?

W moim domu dużo rozmawia się o rodzinie jako takiej, a historie z przeszłości to część tych rozmów. Młodość ma to do siebie, że uwielbiać patrzeć „do przodu”, cieszy się tym, co jest na wyciągnięcie ręki, a irytuje pouczaniem. Każdy z nas wie, że na pewnym etapie życia nikogo nie interesuje oglądanie się wstecz. Przeszłość może się stać ciekawa tylko wtedy, gdy intryguje, gdy jest jakąś zagadką do rozwikłania lub przykładem czegoś, co się właśnie dzieje w życiu młodego człowieka. Najważniejsze jednak, by nie była pouczaniem i nudziarstwem. Stwierdzenia typu: „A za moich czasów…”, nie mają sensu. Wydaje mi się, że jedynym kluczem jest tu właśnie ciekawość – trzeba ją rozbudzać, a jakie będą efekty, to już samodzielne decyzje młodych ludzi. Może to banał, lecz wydaje mi się, że czasach covidu, gdy nie można zabierać dzieci na wycieczki do historycznych miejsc, właśnie książki, filmy, nawet odpowiednie gry komputerowe mają możliwość wzbudzania takiego zainteresowania. Jeśli nie dziś, to za jakiś czas takie zasiane ziarno może zaprocentować.

Spisane przez Ciebie historie charakteryzuje przepiękny język i mówię to jako czytelniczka wprawiona. Kto rozkochał Cię w języku polskim?

Jeśli pytasz o początki mojego czytelnictwa, to chyba Kornel Makuszynski i jego Koziołek Matołek :). Podobno zanim nauczyłam się czytać, zadręczałam rodziców i moją babcię, żeby wciąż mi to czytali, a że miałam świetną pamięć, więc ośmielałam się z nimi wykłócać, że „tam nie jest tak napisane”. Zaś pierwszą zaczytywaną samodzielnie lekturą, która zapadła mi w pamięć, były kultowe komiksy z Kajko i Kokoszem.

Natomiast jeśli pytasz o moich mistrzów słowa, to już nieraz wspominałam, że są nimi przede wszystkim polscy pozytywiści, m. in. Eliza Orzeszkowa i Władysław Reymont, a także młodopolscy poeci.

Z myślą o jakiej grupie odbiorczyń pisałaś tę sagę?

Nie wiem, czy inni pisarze podzielają ten pogląd, ale sądzę, że zawsze tworzy się książkę, mając przed oczyma osoby trochę podobne do nas samych. A ja należę do grupy tak zwanych WWO (wysoko wrażliwych osób), z czym wiąże się sposób postrzegania i przeżywania świata.

Elwira to chyba jedna z niewielu moich bohaterek, która jest ekstrawertyczką, ale też nie do końca. Być może dlatego wyróżnia się na tle dwóch pozostałych bohaterek sagi małopolskiej – Marty cierpiącej na dystymię oraz Joasi, typu cholerycznego wrażliwca :).

Zatem każdy Czytelnik, który lubi szybką akcję, strzelaniny, dreszczyk na plecach i mocny język, będzie zawiedziony.

Moje powieści to historie z przeszłości, niespieszne, pozwalające smakować świat bohaterów, towarzyszyć im w emocjach codzienności, w dramatach i radościach. To świat tradycji i poszukiwania harmonii w życiu, sensu w wydarzeniach. To często język w kolorach gwary lub archaizmów dający odczucie, że zajrzało się do cudzego domu, czy dworu na biesiadę.

Lubię obserwować zachowania moich bohaterek, odkrywać dlaczego tak a nie inaczej postąpiły, a nie tylko popatrzeć, co zrobiły i gnać dalej. Powieść to nie artykuł w codziennej gazecie.

Biegnąc na oślep przez łąkę, trudno poczuć jej zapach, smak ukrytych w trawie poziomek, dotyk mokrych od rosy łodyg, czy usłyszeć arię kosa o świcie. Nie lubię się spieszyć i chyba duża część moich Czytelniczek także.

Dziękuję za rozmowę.