Ten film trzeba zobaczyć! Nie tylko ze wzgędu na nagrodzona Oskarem niezrównana Meryl Streep. Nie tylko ze względu na najbardziej romantyczną scenę oświadczyn w historii kina. Nie tylko ze względu na arcyciekawą historię życia premier Margaret Thatcher.
„Żelazna dama” w reżyserii Phyllidy Lloyd to jeden z najlepszych filmów historycznych, jaki miałam przyjemność oglądać. Nie ma tu czołobitności wobec martyrologii, ograniczającej artyzm. Nie ma koślawie wplatanych kronik historycznych (na „Żelazną Damę” powino się obowiązkowo wysłać polskich reżyserów, by przekonali się, że kroniki mogą zdobić i dopełniać fabułę zamiast stanowić niepotrzebny zgrzyt).
Thatcher to żywa kobieta. Ba! Lloyd pokazuje Żelazną Damę jako ograniczoną zdrowiem i opiekunami staruszkę, czasem „niesubordynowaną” (jeżeli pamiętacie historię brytyjskiej wersji „szklanki mleka w szkołach” rozbawi was juz pierwsza scena filmu), czasem niepogodzoną z nieuniknionym upływem czasu.
To opowieść o niesłychanej pracy, jaką musiała wykonać kobieta, by wspiąć się na szczyty zarezerwowane dotychczas dla mężczyzn. Historia niesłychanej determinacji i faktycznie żelaznej woli.
To także piękna i wzruszająca historia wielkiej miłości i wyzwania jakim jest zgoda na ostateczne pożegnanie z najbliższymi.
Ta historia inspiruje kobiety w każdym wieku i o każdym światopglądzie. Zabierzcie do kina mamę, nie tylko przyjaciółkę. Gwarantuję – nie zabraknie wspólnych wzruszeń i tematów do rozmów na kawie po seansie.