Książka, na którą czekałam z ciekawością i nieskrywanym entuzjazmem. Połączenie chyba najbardziej charyzmatycznych Mrozowych charakterów ever: Forsta i Chyłki. Chociaż muszę przyznać, że największy mój zachwyt wzbudziło zetknięcie „nadinspektora Łasicy” i „czorta wcielonego” (czytaj Osicy i Chyłki). Duet egzotyczny, najwspanialsze momenty książki i jednocześnie to, co lubię w prozie pana Mroza, tematy aktualne i trudne. Genialna mieszanka charakterów i cudowna bliskość postaci. Fuzja idealna w całej przewrotności.
Natomiast sama akcja, rozpoczynająca bardzo ciekawy wstęp do opowieści o podwalinach historycznych, gdzieś zagubiła się w zamieci. Po temacie Goralenvolk spodziewałam się znacznie więcej. Przyznam, że doczytuję, bo ciekawość została wzbudzona. Akcja, a szczególnie rozwiązanie, niestety odgadnięte zbyt szybko, po raz kolejny pozbawiły mnie tak cudownego elementu zaskoczenia, który w książkach Remigiusza Mroza ceniłam ponad wszystko. I pytaniem bez odpowiedzi pozostaje, czy odczytuję Mroza poprzez wyrobioną przez lata intuicję, czy pan autor zgubił swój dar zaskakiwania. Wolę jednak wierzyć w odpowiedź pierwszą.
Mamy tu jednak także to, co urzeka mnie od samego początku serii: cudownie namalowany obraz naszych polskich gór. Nawet w zamieci. Mamy też zbrodnie, zwroty akcji i krew na śniegu. Mróz jest bezlitosny. I tak naprawdę pozostaje nam czekać na odpowiedź: ile Forst jeszcze zniesie?
„W osobistym rankingu elementów natury, które według Chyłki powinny być zakazane, tylko jedno było gorsze niż śnieg. Mróz”.
Kolejne udane spotkanie z twórczością Remigiusza Mroza.