Prawdziwa twarz Wodza – rozmowa z Maciejem Gablankowskim, autorem książki „Piłsudski. Portret przewrotny”
Biografie bywają albo wielkimi cegłami, albo rozbudowanymi wpisami z Wikipedii. Moim zamierzeniem było napisanie książki „środka”, omawiającej całe życie Piłsudskiego, ale ciekawej i wciągającej. Takiej, którą dobrze się czyta.
Czy jest jeszcze coś, czego nie wiemy o Józefie Piłsudskim?
Maciej Gablankowski: Paradoksalnie najbardziej zaskakuje prawda. A może raczej, żeby nie używać górnolotnych słów, fakty. Piłsudski jest postacią, wokół której narosło tyle legend i mitów – zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych – że często najbardziej podstawowe informacje są odkryciem. Gdy rozmawiam o nim z przyjaciółmi, często słyszę pytania, które – choć wiem, z czego wynikają – zaskakują mnie. Na przykład: Czy Piłsudski był katolikiem? Czy był Polakiem? Czy zanim został marszałkiem, był generałem? Dlaczego nie był na pogrzebie żony? Czy to prawda, że był japońskim i austriackim agentem? Czy doszedł do porozumienia z Leninem? Czy to prawda, że złożył dymisję zaraz przed Bitwą Warszawską? Czy był leczony psychiatrycznie? I wiele jeszcze innych. Okazuje się, że sporo osób jest ciekawych, a nie wie, jak swoją ciekawość zaspokoić. Niestety w tym przypadku wpisywanie pytania w Google nie wystarcza. Stąd wziął się pomysł na książkę.
Temat dojrzewał we mnie od lat. Mój ojciec, rocznik 1933, zawsze twierdził, że jego najwcześniejszym wspomnieniem jest pogrzeb Piłsudskiego. Opowiadał o niesamowitej aurze, jakichś nieprzeniknionych ciemnościach i dziwnych chmurach na niebie. Traktowaliśmy to raczej z humorem.
Po latach ze zdziwieniem odkryłem, że dokładnie tak wspominają ten dzień dorośli uczestnicy pogrzebu. U mnie w domu zawsze był jakiś portret Piłsudskiego – malował je amatorsko właśnie mój tata. Zainteresowanie Piłsudskim było dla mnie czymś naturalnym. Uwielbiam na przykład książkę Józefa Piłsudskiego Rok 1920, którą wydano razem z książką Pochód na Zachód Michaiła Tuchaczewskiego. Od zawsze chciałem coś o Piłsudskim napisać.
Co to będzie, zrozumiałem dopiero, gdy koleżanka poprosiła mnie o polecenie książki, która byłaby biografią Piłsudskiego „dobrą do czytania w tramwaju” – jak to określiła. Myślałem, że będę jej w stanie podać z dziesięć takich tytułów, ale okazało się, że nie. Jest mnóstwo książek o Piłsudskim, ale biografie bywają albo wielkimi cegłami, albo rozbudowanymi wpisami z Wikipedii. Moim zamierzeniem było napisanie książki „środka”, omawiającej całe życie Piłsudskiego, ale ciekawej i wciągającej. Takiej, którą dobrze się czyta.
Lubisz swojego bohatera?
M.G.: Chyba nie umiałbym napisać książki o kimś, do kogo nie czuję sympatii. Bez tego trudno wczuć się w czyjąś sytuację. Jest wiele spraw i czynów, za które go podziwiam, i równie wiele takich, które uważam za odrażające i złe. Gdybym miał jednak odpowiedzieć: tak albo nie, to pewnie, nie bez wahania, wybrałbym „tak”.
Piłsudski miał wiele twarzy. O której z nich piszesz w swojej książce i która jest ci szczególnie bliska, fascynuje cię?
M.G.: No cóż, „Ogry są jak cebula. Mają warstwy” – głosi pewna ludowa mądrość. Rzeczywiście Piłsudski miał wiele twarzy. Twarz zresztą jest dobrą metaforą. Widać na niej to, co chcemy pokazać, jest elementem jakiejś autokreacji, ale jest też na niej wiele rzeczy, na które nie mamy wpływu. Chociażby upływ czasu. Szczególnie, jeśli obserwuje się kogoś twarz latami. I tak jest też w przypadku Piłsudskiego. Przykładowo, zaraz po utworzeniu Legionów, postanowił zgolić brodę, zostawił sobie tylko, nieco staropolskie, sumiaste wąsy. Na wielu późniejszych zdjęciach – mimo tych zawadiackich wąsów – widać, jakie ślady na twarzy zostawia wojenne życie.
Pewnie dlatego ten portret znajduje się na okładce mojej książki. To twarz człowieka porywającego się z motyką na słońce. Jeśli weźmiemy pod uwagę liczebność kadrówki, może 150 osób wymaszerowało z Oleandrów, oraz to, że w Legionach służyło w czasie ich największej liczebności może kilkanaście tysięcy osób, i porównamy te liczby z milionowymi armiami toczącymi wojnę na całym świecie, to zrozumiemy, jak szaleńcze było to przedsięwzięcie. Oczywiście piszę nie tylko o tej twarzy, ale też o wielu innych obliczach Piłsudskiego. Nie wszystkich sympatycznych.
Co jest dla ciebie najbardziej kontrowersyjne w postaci Piłsudskiego?
M.G.: Ciągle spieram się sam ze sobą o różne interpretacje jego słów i czynów. Wystarczy spojrzeć na dowolny artykuł o nim w internecie, żeby stwierdzić, że nie jestem w tym osamotniony. Ale co jest najbardziej w nim kontrowersyjnego? Dla mnie osobiście jego rola w okresie dyktatorskich rządów. Kompromitują go w tym czasie mniej konkretne decyzje, a raczej ich brak, oraz ludzie, którymi się otoczył, i ich czyny, które akceptował. Bardzo niewiele z nich naprawdę przysłużyło się Polsce, a wiele przyniosło straszne konsekwencje. Choćby polityka względem Ukraińców.
Czym ta książka różni się od innych biografii Marszałka?
M.G.: Wcale nie jest ich na rynku tak dużo – zaledwie kilka, szczególnie tych napisanych w ostatnich latach. Moja książka jest dość krótka – to około 300 stron. Starałem się zachować balans między faktografią (nazwiskami, datami itp.), a pewnym kolorytem wydarzeń, anegdotą i fabułą. Mam wrażenie, że udało mi się zbalansować także objętość wątków prywatnych i polityczno-wojskowych.
A dla kogo ją napisałeś?
M.G.: Wydaje mi się, że jest grupa czytelników, których ciekawi historia Piłsudskiego. W końcu ciągle się o nim mówi i nie da się chyba znaleźć polskiego miasta czy miasteczka bez ulicy albo placu jego imienia. Tych czytelników odstrasza albo objętość, albo hermetyczna forma innych biografii. Po prostu mam nadzieję, że moja książka jest bardziej przystępna. Ale starałem się też zadbać o bardziej wymagającego czytelnika i myślę, że niektóre moje interpretacje znajdą swoich polemistów.
Czy Piłsudski może dziś być autorytetem?
M.G.: Jeśli chodzi o autorytet w stylu dobrotliwego dziadka, który powie mądre słowo i przytuli, to na pewno nie. Trudno mi sobie wyobrazić, by mógł być współcześnie autorytetem politycznym, mężem stanu. No, może w zakresie osobistej bezinteresowności, jeśli chodzi o dobra materialne.
Jeśli doszukiwałbym się czegoś ponadczasowego, co i dziś byłoby niezwykle imponujące, to szukałbym tego wśród jego cech charakteru. Wydaje mi się, że miał sporo takich, które w dzisiejszym świecie bardzo się przydają – pewną umiejętność jasnego oglądu sytuacji, nawet niekorzystnej. Dostrzeganie, wbrew wpływowi otoczenia, oczywistości. Wykazywał ogromną determinację w dążeniu do dalekosiężnego celu i umiał podporządkować mu całe życie. Wszystkie swoje „szczegółowe” działania zestawiał właśnie z nim. Pod tym względem przypomina mi wielu współczesnych milionerów, którzy potrafią myśleć odważnie i jeszcze odważniej działać.
Czy jest jeszcze coś do odkrycia w Piłsudskim? Jakiś obszar jego życia, o którym nic nie wiemy?
M.G.: Nie można tego wykluczyć. Oczywiście, jeśli nic o tym nie wiemy, to i ja nie wiem. Wiem natomiast o kilku aspektach jego życia, które czekają na dalsze objaśnienie. Dziś można powiedzieć, że badania nad życiorysem Piłsudskiego są prowadzone w dwóch najważniejszych kierunkach. Pierwszy to badanie kontekstu. Poszerzanie wiedzy o współpracownikach, ale i konkurentach, zakulisowych rozgrywkach, dyplomacji itp. Drugi to badania nad źródłami. Ciągle pozostaje sporo do odkrycia. Historycy badają archiwa, które były dla nich niegdyś niedostępne. Przykładowo Jerzy Gaul bada archiwa tajnych służb niemieckich i austriackich. Sprawą kontrowersyjną wciąż pozostaje skala zaangażowania Piłsudskiego we współpracę z Austriakami. Inny badacz, Henryk Głębocki – dokąd nie został wydalony z Rosji – eksplorował archiwa tajnej carskiej policji; ochrany.
Są też źródła, o których wiemy, że istnieją, ale nie mamy do nich dostępu. Najważniejszym z nich jest korespondencja Józefa Piłsudskiego i jego drugiej żony – Aleksandry Szczerbińskiej. Listy – jak wiadomo – są przechowywane przez rodzinę.
Jeszcze większą bombą byłoby odnalezienie korespondencji Piłsudskiego i dr Eugenii Lewickiej. W zbiorach Instytutu Piłsudskiego w Ameryce znajduje się notatka, wedle której taka korespondencja przetrwała wojnę w Kanadzie i została po wojnie zabrana przez matkę Eugenii Lewickiej do Australii. Nawet badacze życiorysów Piłsudskiego mają swojego Świętego Graala.
—————————–
Fragment rozdziału 6.
Maria i konspirator
1893–1901
Parafianie niewielkiego zboru ewangelickiego w podłomżyńskiej Paproci Dużej są tylko lekko zaskoczeni, słysząc w zapowiedziach polskie nazwiska. Wiernym z protestanckiej parafii niewiele one mówią – Piłsudski, Koplewska i dlaczego Juszkiewiczowa? Dla społeczności tej niewielkiej gminy, w przeważającym stopniu posługującej się językiem niemieckim, decyzja o zorganizowaniu ślubu w ich kościele przez kogoś obcego musi być jednak czymś niecodziennym. Ale skoro ich pastor się na to zdecydował, znaczy, że wie, co robi. Ślub odbywa się bez przeszkód 15 lipca 1899 roku. Świadkami są Jan i Adam Piłsudscy. Młoda para – oboje z urodzenia katolicy – małżeństwo muszą zawrzeć w obrządku ewangelicko-augsburskim, gdyż Maria była już rozwódką. Decyzję o ślubie prawdopodobnie podjęli w początkach tego roku, ale sprawa przeciągała się, bo przyszły mąż musiał zmienić wyznanie.
Wzięcie ślubu „z otwartą przyłbicą” i pod własnymi nazwiskami, i na dodatek w zaborze rosyjskim, było albo szalonym aktem odwagi, albo liczeniem na łut szczęścia. Pewnie fakt, że uroczystość odbyła się w Paproci Dużej, zmniejszał prawdopodobieństwo reakcji władz, ale całkiem jej nie usuwał. Szczególnie że nazwisko pana młodego było znane carskiej ochranie aż za dobrze. Od roku 1893 – w lipcu wydano za nim pierwszy list gończy – Piłsudski prowadzi życie zawodowego rewolucjonisty.
Co to właściwie znaczy? Jak żyli ci rewolucjoniści? Z czego się utrzymywali? Jedno jest pewne: ich droga nie była prosta. Wymogi pracy partyjnej to zmiana nazwiska, kombinowanie lewych papierów i ciągłe wystawianie się na ryzyko – recydywistom takim jak Piłsudski groziły wyroki, bardzo surowe, z dożywotnią katorgą czy karą śmierci włącznie. Co prawda, nominalnie za tego typu przestępstwo zasądzano maksymalnie osiem lat katorgi, ale zwyczajowo dołączano do spraw także zarzuty kryminalne, kary administracyjne i inne restrykcje, które powodowały wydłużanie rzeczywistego wyroku.
Żeby wpaść, niewiele trzeba. Właściciele domu, w którym mieści się pierwsza drukarnia „Robotnika”, mają służącą. Oczywiście do składu pisma, oprócz redaktorów, potrzebny jest fachowy składacz. Młody, pełen zapału i buntowniczego uroku zecer mieszka na prowincji, nudzi się, oczekując na pracę przy kolejnym numerze. Wkrótce pomiędzy nim a służącą wybucha uczucie. A przynajmniej służąca zakochuje się w zecerze. Ten obiecuje jej nawet małżeństwo, ale chyba nie zamierza wywiązać się z obietnicy. W głowie służącej pojawiają się wątpliwości. Może ma kogoś innego na oku? Niestety, zecer zdążył niedoszłej narzeczonej wszystko wygadać. Dziewczyna, orientując się w niestałości uczuć swojego wybranka, grozi, że o wszystkim powie żandarmom. Co robić? Na szczęście zecer daje się przekonać i decyduje się na małżeństwo. Organizacja PPS tymczasowo umieszcza dziewczynę w Krakowie, a zecer dostaje posadę gdzieś na Uralu. Ostatnim etapem czyszczenia sprawy jest dostarczenie narzeczonej do Moskwy, skąd ma ją odebrać jej wybranek. Eskortująca dziewczynę kurierka martwi się, co się stanie, jeśli zecer nie pojawi się w umówionym miejscu i czasie, a dziewczyna się rozklei. Chwile niepewności ciągną się jedna za drugą. Na szczęście jest! Czeka na peronie moskiewskiego dworca. Czy nie zapomniał o kwiatach?
***
Fragment rozdziału 14.
Kielce
1914
Wojna przyszła dla wszystkich niespodziewanie. Gdy pod koniec czerwca Piłsudski ponownie został wybrany na Komendanta Sił Wojskowych przez Komisję Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych, już po zamachu na arcyksięcia Ferdynanda, zapytany o ocenę sytuacji, odpowiedział: „Na trzydzieści pięć procent wojna”. Czyli na sześćdziesiąt pięć procent pokój. Polskie stronnictwa niepodległościowe były zupełnie na to nieprzygotowane. Także Piłsudski, planujący od lat podjęcie czynnej akcji, gdyby wystąpiła taka sytuacja, nie jest pewien, co robić. Nie zrezygnowano nawet z wyjazdowych kursów szkoleniowych dla Strzelców w lipcu. Pod koniec miesiąca ani Piłsudski, ani Strzelcy nie wiedzą, co będzie z nimi dalej. Niektórzy z nich – austriaccy rezerwiści – dostają wezwania mobilizacyjne. Jak tak dalej pójdzie, to zamiast polskich założą c.k. mundury.
Tymczasem na świecie gęstniała atmosfera. Arcyksiążę Ferdynand zginął z ręki serbskiego radykała Gavrila Principa w Sarajewie, w stolicy anektowanej kilka lat wcześniej przez Austrię Bośni. Serbscy nacjonaliści uważali, że to terytorium należne ich krajowi. W odpowiedzi na zamach c.k. monarchia wystosowała do Serbii ultimatum, które Serbia właściwie zgodziła się wypełnić, z jednym drobnym wyjątkiem. Teraz jednak było to już tylko szukanie pretekstu do wojny. Niemcy wcześniej ogłosili poparcie dla Austriaków, Rosjanie zapowiedzieli obronę „bratniej” Serbii, a Francuzi zadeklarowali, że wypełnią sojusznicze zobowiązania wobec Rosji. Brytyjska inicjatywa zorganizowania konferencji pokojowej została odrzucona. Okazało się, że właściwie wszyscy tej wojny chcą. Austro-Węgry wypowiedziały ją Serbii 28 lipca 1914 roku. Pierwsza kostka domina została przewrócona i świat runął w czteroletnią rzeź. Zginą miliony.
Strzelcy nikogo nie obchodzili. Dopiero cztery dni po wypowiedzeniu wojny kapitan Rybak z austriackiego wywiadu skontaktował się z Piłsudskim i przekazał mu informację o zezwoleniu na mobilizację Strzelców. Przy okazji Komendant dowiedział się, gdzie najprawdopodobniej będą operować – nie, jak myślał dotychczas, w rejonie Zagłębia, ale w kierunku Miechowa i Kielc. O ile w Zagłębiu Piłsudski mógł liczyć na jakieś zasoby partyjne (dopiero później okazało się, jak niewielkie), to na kierunku kieleckim nie należało się raczej tego spodziewać. Mimo to Strzelców zaskakuje obojętność, czy wręcz otwarta wrogość, lokalnej ludności. Niektórzy, na przykład komendant żandarmerii Kostek-Biernacki, nie wahają się stosować wobec cywilów brutalnych represji.
Od czasu wymarszu z Krakowa 6 sierpnia dołączają do nich kolejne oddziały. Po drodze w Krzeszowicach uzbrojono ich w wycofaną już z użytku przestarzałą austriacką broń. Oddział Piłsudskiego posuwa się naprzód i 12 sierpnia jest już w Kielcach. W mieście dominuje raczej zaskoczenie niż wrażenie dziejowej doniosłości. Po drodze nie napotkano silniejszego rosyjskiego oporu. Zresztą te pierwsze dni bardziej niż wojaczką są politycznym happeningiem. Po drodze w miastach i miasteczkach mianuje się komisarzy Rządu Narodowego. O jego utworzeniu poinformował Komendant jeszcze w Krakowie. Rząd (tajny oczywiście) rzekomo ma swoją siedzibę w Warszawie, a funkcję Komendanta Głównego Wojska Polskiego sprawuje on sam. W rzeczywistości żadnego Rządu nie ma, a odezwę pisze w mieszkaniu Piłsudskiego Leon Wasilewski – pieczątkę wyryto w miękkim kamieniu scyzorykiem. W politycznym zamyśle ma to być fakt dokonany, w praktyce okazuje się ruchem ryzykownym, który omal nie zakończył kariery wojskowej i politycznej Piłsudskiego.
Przebywający już w Kielcach dowódca zostaje wezwany w trybie pilnym do Krakowa. Kapitan Rybak oświadcza mu, że zostaje przeniesiony na front, a kontakty z nim przejmie inny oficer. W każdym razie Strzelcy zostaną rozwiązani i wcieleni do austriackiego wojska. Piłsudski nie może uwierzyć w to, co słyszy. Jest załamany. Nie można dziwić się Austriakom: w świetle mniej niż mizernych efektów obiecywanej przez Piłsudskiego akcji powstańczej polityczne ryzyko zaangażowania w nią wydaje się zbyt duże. A jeszcze ten urojony Rząd Narodowy. Odezwa napisana na kolanie, kończąca się groźbą o „bezwzględności dla zdrajców”, zostaje źle przyjęta przez właściwie całą opinię publiczną. Wygląda na to, że w najbliższych dniach całe lata przygotowań do roli komendanta pójdą na marne. Nie wiadomo, jak poważnie traktował swoje słowa, ale mówił, że jeśli decyzje Austriaków wejdą w życie, strzeli sobie w łeb.
W tym samym czasie Strzelcy pod dowództwem Kazimierza Sosnkowskiego opuszczają Kielce. Rosjanie naciskają. Na szczęście udaje się zorganizować sprawny odwrót – co jest jednym z najtrudniejszych manewrów, jakie musi przeprowadzić armia. Spore znaczenie dla powodzenia odwrotu ma też wsparcie osłaniających Strzelców od południa oddziałów austriackich. Już sama obecność Rosjan krzyżuje plany Piłsudskiego, który spodziewał się, że będą się oni bronić dopiero na linii Wisły. Od Kielc do tej linii jest jeszcze kawał drogi. Rosjanie jednak nie zamierzali realizować tej koncepcji, a w szczególności oddawać bez walki Warszawy – ważnego miasta i strategicznie położonego węzła komunikacyjnego. Na razie Piłsudski martwi się, co dalej.
Pomoc przychodzi z niespodziewanej strony. Od sejmowego Koła Polskiego – czyli organizacji polskich posłów do austriackiego parlamentu. Pod ich patronatem oraz przy wsparciu KSSN powstaje Naczelny Komitet Narodowy, który uchwala powstanie Legionów Polskich opartych na organizacjach strzeleckich. Zgodę na taki ruch wywalczył w Wiedniu Juliusz Leo – konserwatysta i prezydent Krakowa. Nie ma wyjścia – wobec groźby pozostawienia za burtą Piłsudski zgłasza akces do NKN i otrzymuje komendę 1 Pułku Legionów. Dowódcą zostaje podstarzały generał c.k. armii Rajmund Baczyński, niedługo potem zastąpiony przez młodszego, ale niezbyt lotnego generała Karola Durskiego-Trzaskę. Za wszystkie sznurki pociąga jednak młody i ambitny kapitan Włodzimierz Zagórski. W ciągu następnych lat ten austriacki oficer stanie się znienawidzonym wrogiem Piłsudskiego.