Przedstawiamy kolejny tekst Oskara Bachonia, który rozbawi was do łez. Oskar Bachoń i Sonia :)
– Wiesz Oskar, ja się terapeutyzuję odkąd pamiętam. Byłam już na gestalcie, ustawieniach hellingerowskich i latam do swojego terapeuty od dwóch lat. Wszystko Ci potrafię nazwać, wytłumaczyć, uzasadnić. Więc kiedy poznałam Marcina, który wydawał mi się absolutnym uosobieniem miłości mojego życia, czułam, że z pomocą mojego terapeuty mam wszelkie szanse poradzić sobie z trudami, jakie niesie ze sobą miłość idealna: z lękiem przed bliskością, brakiem akceptacji swoich brzusznych wałeczków czy traumami związanymi z rozwodem moich starych. Jednego tylko nie przewidziałam: że mogę się pomylić.
– Co? facet okazał się kobietą?
– Przestań sobie jaja robić. Bo ja myślałam, że on ma kobietę. Ciągle o niej mówił: Sonia to, Sonia tamto. Zawsze czule i z taką miłością. Sonia w jego opowieściach była towarzyszką idealną. Opowiadał, jak zawsze na niego czeka, o której by do domu nie wrócił. Jak potrzebuje dotyku i czułości. Tylko ni cholery zrozumieć nie mogłam, dlaczego Marcin chce się ze mną umawiać, jak ma tę Sonię. Nakupowałam poradników psychologicznych no i sobie wytłumaczyłam. Że on wcale tej Sonii nie kocha, tylko kocha mnie, ale ponieważ ma lęk przed bliskością, bo jego tata był chory na chorobę alkoholową, a mama miała syndrom współuzależnienia, więc Marcin tymi opowieściami tak naprawdę opowiadał mi o mnie.
– Ej, ty to jakaś masochistka jesteś? Umawiałaś się z kolesiem, by Ci o innej lasce cały czas opowiadał?
– No bo myślałam, że się w końcu ośmieli. Wiesz, zaczęłam mu opowiadać o terapii, o tym, jak współcześni mężczyźni są zagubieni, że czasem, to czego się boimy jest tym, co najbardziej pożądamy. Słowem, terapeutyzowałam go na maksa, licząc że przyjdzie któregoś dnia z kwiatami i powie, że dzięki mnie zrozumiał, kto jest dla niego ważny i że rzucił tę Sonię w cholerę.
– Długo się tak męczyliście?
– No wiesz, ciągłe nocne rozmowy przez telefon. Ja sobie myślę, co ta Sonia na to. A ten wisiał, opowiadał o swoich kłopotach i jak mu doskwiera poczucie wykluczenia. W końcu zebrał się na odwagę i mówi: “słuchaj może wpadniesz tu do mnie. Sonię poznasz. Na pewno się polubicie.”
– Chyba nie pojechałaś?
– Nie wiem, czemu to zrobiłam, ale tak. Pojechałam. Wzięłam taksówkę. W taksówce machnęłam ze trzy setki i wchodzę. Otwiera Marcin i w przedpokoju próbuje opanować skaczącego labradora. Ja już lekko wstawiona mam przygotowaną mowę, że jestem koleżanką Marcina i że dużo mi o Tobie opowiadał. Ale nikogo oprócz niego nie widzę. Mówię ci, jaja. Pies szaleje, ten próbuje coś powiedzieć, ja próbuje wejść. W końcu nie wytrzymuje i krzyczy na cały głos: Sonia, siad do cholery. NIEDOBRY PIES.