O tym, że Życie Cię kocha, o marzeniach i o byciu utrzymanką ;-)
Felieton Anny H. Niemczynow
– Och, Ania, to się nie uda! – powiedziała moja koleżanka, kiedy kilka lat temu oznajmiłam jej, że mam dość mówienia o marzeniach i że zamierzam wreszcie zająć się ich realizacją.
– Jak ty to sobie wyobrażasz? Że co? Że nagle rzucisz pracę, zaczniesz pisać książki i staniesz się drugą Grocholą? Zejdź na ziemię, dziewczyno! – Postukała się w czoło, po czym zniknęła za drzwiami łazienki zaśmiewając się pod nosem. Rzecz działa się w szatni Fitness Clubu, gdzie kwadrans wcześniej roiło się od dziewczyn, które tak jak ja pragnęły zostać „lepszą wersją samej siebie”. Wykrzywiłam usta w podkowę, złapałam się za brodę i po dłuższej chwili zastanowienia zdałam sobie sprawę, że… że w istocie właśnie tak to sobie wyobrażam. No, może za wyjątkiem zostania drugą Grocholą. Z całym szacunkiem do tejże fantastycznej pisarki, ale wolałam zostać po prostu sobą.
– Walt Disney twierdził, że „Jeśli potrafisz o czymś marzyć, to potrafisz także tego dokonać”, według mnie ma to sens! – powiedziałam entuzjastycznie do drugiej koleżanki, która do tej pory obserwowała sytuację z boku. Spojrzała na mnie jak na kosmitkę, po czym stwierdziła, że Polska to nie Ameryka i że z pewnością tak łatwo mi nie pójdzie, ale że życzy mi powodzenia i że jak już mi się uda, to kupi moją książkę. Po tychże „inspirujących” pogawędkach, skrzydełka nieco mi oklapły. A co, jak mają rację? Po co rezygnować z bądź co bądź dobrej pracy? Jako trenerka fitness zarabiałam całkiem przyzwoite pieniądze a moja pozycja zawodowa wydawała się w miarę stabilna. Kilkunastoletnie doświadczenie robiło swoje. Po co mi ta zmiana? Rozum na wszelkie możliwe sposoby podpowiadał mi, że nie powinnam niczego w życiu zmieniać. Natomiast serce… Ono było ciche i tylko nienachalnie szeptało „spróbuj”. Postanowiłam, jak to się mówi, ciągnąć dwie sroki za ogon. Nadal pracowałam jako trener fitness i próbowałam coś tam pisać. Po kilku miesiącach takiego emocjonalnego szpagatu miałam serdecznie dość. Jako osoba kompletnie nie posiadająca podzielnej uwagi, miałam wrażenie, że ktoś bez mojej zgody próbuje podzielić moje serce na dwa światy. Jak byłam na zajęciach, myślałam o książce, a jak pisałam książkę, myślałam o swoich klientach. Ta sytuacja sprawiała, że stałam jak jakaś żaba w rozkroku i męczyłam się sama ze sobą. Aż do pewnego dnia, kiedy decyzję podjęło za mnie życie. Zachorowałam. Mówi się, że choroba to nic fajnego, ale ja uważam, że nic fajniejszego nie mogło mi się wtedy przytrafić. Po przebytej operacji leżałam, patrzyłam w sufit i miałam wreszcie czas na to, by kolejny już raz przewartościować całe swoje życie. Co się stało z moimi marzeniami? Dlaczego wciąż odkładam je na potem? Dlaczego wierzę ludziom, którzy mówią, że coś jest niemożliwe? Aż wreszcie… Za czym tęsknię? Odpowiedzi na pytania, które sobie postawiłam, błyskawicznie wyrzuciły mnie ze strefy komfortu. Nie można przecież oczekiwać zmian, postępując ciągle w ten sam, schematyczny sposób. Nie napiszę książki, jeśli będę jej poświęcała trzy wydarte życiu godziny w tygodniu. A może by tak… Uwierzyć Disney’owi? Nie, nie, nie, nie, nie. Jeszcze nie teraz. Jeszcze za mało wiem. Chyba powinnam przeżyć więcej… Pracy nie musiałam rzucać. Sami mnie wyrzucili, gdy wyszło na jaw, że po chorobie nie jestem już tak szybka jak Szewińska i tak silna jak Pudzianowski. Moje wyobrażenie o tym, że miałam STABILNĄ pracę legło w gruzach. Co ja teraz zrobię? Może wrócę do pracy w urzędzie? Albo zatrudnię się w szkole? Albo…
– A może napisz wreszcie tę książkę. Ciągle o tym mówisz – zagadnął mój współtowarzysz życia, zwany mężem, przegryzając kabanosa. W sumie, to mogłabym napisać. Stan mojego zdrowia zezwalał na siedzenie na tyłku. Głowa jako tako funkcjonowała i pozwolono mi już nawet trochę biegać. Ale co z pieniędzmi? Jak to tak? Mam teraz być na czyimś utrzymaniu? Całe życie byłam niezależna, całe życie było mnie stać na to, by kupić waciki „za swoje”. Wyraziłam swe wątpliwości głośno, zwierzając się Przemysławowi.
– Och tam, nie przesadzaj. Przecież na głowę nam nie pada. Mamy co jeść, mamy gdzie mieszkać. Ja pracuję. Damy radę – dopowiedział, zagryzając kabanosa bułką :-) No i tak oto, po raz pierwszy w życiu stałam się „utrzymanką” ;-) Bo przecież pisanie książek to nie praca i nikt mi za to nie zapłaci – przynajmniej tak twierdziły moje serdeczne koleżanki (te, które wciąż walczyły o lepszą wersję samej siebie). Mnie jakoś ta filozofia zaczęła ciążyć. Choroba uświadomiła mi, jak kruche w istocie jest ludzkie ciało. Mordercze treningi, którym je poddawałam, wpędziły mnie w chorobę, a kaloryfer na brzuchu… wcale nie przyniósł obiecanego szczęścia. Siedziałam w domu, popłakiwałam i… pisałam książkę. W trakcie delikatnych treningów biegowych dopracowałam fabułę pierwszej powieści i wreszcie przeniosłam ją na zapisane maczkiem karty. Zaczęłam medytować, modlić się i powtarzać sobie, że… „Życie mnie kocha” i że chce dla mnie jak najlepiej. Przymykałam oczy, robiłam wdech i wydech, zapewniając siebie, że ufam procesowi życia. Zaczęłam wierzyć, że życie nie znosi próżni i że na pewno coś dobrego mi przyniesie. No i przyniosło!!! Słowa „Wydamy pani książkę” zapamiętam do końca życia. Popłakałam się z wdzięczności, radości i spokoju, jaki ogarnął moje serce. Po raz pierwszy w życiu podziękowałam sobie za to, że nie uwierzyłam w głosy ludzi, którzy we mnie wątpili i śmiali się z moich marzeń. Przypomniałam sobie słowa, które wypowiedział Will Smith w filmie „W pogoni za szczęściem” – „Nigdy nie daj sobie wmówić, że nie możesz czegoś zrobić. Jeśli masz marzenia to je chroń i realizuj. Ludzie nie potrafią sami czegoś zrobić więc mówią, że Ty też nie możesz. Dlatego ich opinie nie mają znaczenia. Jeśli czegoś chcesz, zdobądź to. Kropka”. Na księgarskich półkach położono właśnie moją szóstą książkę. Nie wiem, co by było, gdybym wtedy zrezygnowała. Kim bym była? Też nie mam pojęcia. Dziś już nie jestem „utrzymanką” ;-) I mam odwagę marzyć o tym, że kiedyś to właśnie mój mąż będzie… moim utrzymankiem ;-) Życie mnie kocha. Życie kocha każdego z nas! Życie zawsze chce dla nas jak najlepiej. Nawet wtedy, gdy wywalają nas z pracy. Tak, jak bohaterkę powieści „Życie cię kocha, Lili”. Wszystko ma swój sens. Wdech, wydech, zaufaj.
PS Moja druga koleżanka, ta „od Ameryki”, zadzwoniła do mnie ostatnio i powiedziała mi, że czeka na każdą moją książkę z utęsknieniem. Padły słowa „Niezłą Amerykę sobie w tej Polsce stworzyłaś!” Od razu się domyśliłam, że nie śledzi mojego Facebooka. W przeciwnym razie wiedziałaby, że mieszkam w Niemczech ;-) Och, to pełne niespodzianek życie. Ale o tym, mam nadzieję opowiem Wam innym razem.
Kocham Was mocno, moi Czytelnicy i dziękuję, dziękuję, dziękuję, że chcecie mnie czytać.
Z miłością,
Ania H. Niemczynow
Życie cię kocha, Lili
Nowa powieść autorki bestsellerowego ZOSTAŃ ILE CHCESZ
Lilianna Berg każdego poranka otwiera oczy i przyjmuje z radością to, co przyniesie kolejny dzień. Bo każdy dzień jest wyjątkowy, już nigdy się nie powtórzy.
Dziewczyna kolekcjonuje unikatowe, barwne sukienki, które odzwierciedlają jej osobowość, odwagę i gotowość na podejmowanie nowych wyzwań.
Codziennie rano staje przed lustrem, patrzy z radością na swoje oblicze i mówi: „Życie Cię kocha, Lili”. Cztery proste słowa, które są początkiem wszystkiego.
Mimo utraty rodziców dziewczyna ma wyjątkową pogodę ducha i nosi głowę wysoko, a przeszkodom które napotyka na swojej drodze, dziarsko stawia czoła.
Spotkanie z radosną i kolorową Lili jest jak piękny letni poranek. Wnosi świeżość, energię, łamie utarte schematy i… daje kopniaka do tego, by w końcu się obudzić i zacząć naprawdę żyć. Bo bez względu na to, ile masz lat, kim jesteś i co robisz, ŻYCIE CIĘ KOCHA, i tylko od Ciebie zależy, co zrobisz z tą miłością.