Daj się uwieść toskańskiemu słońcu!
Natasza Socha autorka bestsellerowych powieści powraca z wakacyjnym hitem. Tym razem porywa swoich czytelników do malowniczej Toskanii, gdzie życie sączy się niczym najlepsze wino. Za sprawą niespełna trzydziestoletniej Leny autorka zaprasza czytelników w podróż do malowniczych Włoch, gdzie główna bohaterka podejmuje pracę jako konserwator dzieł sztuki. Osobowość Leny od małego nacechowana jest dwoistością, podobnie jak jej imię będące połączeniem dwóch innych – Heleny i Magdaleny. Teraz również nie jest inaczej. Jest ona i dwóch mężczyzn. Starszy i młodszy. Ojciec i syn. Dwa kraje, dwa żywioły, dwa związki. Czy można kochać dwóch mężczyzn jednocześnie, bez konieczności wyboru?
Helenę Magdalenę, konserwatorkę dzieł sztuki, poznajemy w dniu jej dwudziestych dziewiątych urodzin. Dziewczyna właśnie szykuje się na kilkumiesięczny wyjazd do Sieny, gdzie dwójka absolwentów tamtejszego uniwersytetu, stara się potwierdzić autorstwo odnalezionego w miejscowym kościele fresku. Lena jest z jednej strony podekscytowana wyjazdem, z drugiej martwi ją rozłąka z ukochanym Igorem.
Związek z Igorem trwał już trzy lata i był to okres, który Lena lubiła w swoim życiu najbardziej. Odnosiła nawet momentami wrażenie, że są parą idealną – nie kłócili się, nie szarpali emocjonalnie i lubili oglądać te same programy w telewizji. Istnieje podejrzenie, że ludzie, którzy nie lubią tych samych filmów, szybciej się rozstają. Im to na szczęście nie groziło. Na pierwszym miejscu stawiali także pierogi z jagodami, a dopiero później ruskie. Czytali podobne książki, a z wszystkich świąt najchętniej obchodzili Wielkanoc, pod warunkiem, że nie musieli jeść jajek. Bo za nimi akurat nie przepadali. I to było właśnie idealne podsumowanie ich związku – wzajemne przyciąganie się na zasadzie podobieństw. To nieprawda, że ludzie powinni być różni, że przeciwieństwa są spoiwem scalającym. To, co człowieka najbardziej łączy z drugą osobą, to ten sam rodzaj empatii na widok wróbelka ze zwichniętą nóżką, ten sam zachwyt dla gór i nieco mniejszy dla morza, te same emocje na podobne dźwięki muzyki i ta sama reakcja na widok dzieła sztuki. Lena pracowała wśród słów: czyszczenie, dezynfekcja, impregnacja podłoża oraz osypujących się gruntów i polichromii, usuwanie starych werniksów i przemalowań, a Igor to wszystko doskonale rozumiał, bo najpierw fotografował stan sprzed rekonstrukcją, a potem to, co udało się naprawić. Doskonale się uzupełniali, mówili tym samym językiem i milczeli również podobnie. Kiedy on zobaczył ją po raz pierwszy, zrozumiał definicję matematycznego zwrotu dwie linie prostopadłe, przecinające się w punkcie B. Po prostu musieli się spotkać. Było to tak naturalne, jak fakt, że po środzie przychodzi czwartek, a do mielonych najbardziej pasują buraczki.
Tuż po przyjeździe do Sieny Lenę czeka niemiła niespodzianka. Okazuje się, że mieszkanie, w którym miała się zatrzymać w czasie prac nad freskiem, spłonęło, zaś jej współpracownicy będą dostępni dopiero za kilka dni. Lekko zagubiona dziewczyna postanawia zadzwonić pod numer, który otrzymała od swojego ukochanego na wypadek, gdyby znalazła się w kłopotach. W pierwszym odruchu Lena chwyta za telefon i dzwoni we wskazane miejsce. Ku jej zaskoczeniu nie otrzymuje oczekiwanej pomocy. Rozmowa działa na nią raczej jak wiadro zimnej wody. Dziewczyna musi radzić sobie sama. Nie spodziewa się jednak, że ten jeden telefon znacząco zmieni jej życie… zaś w konsekwencji pozwoli odnaleźć inną siebie.
– Nie znam włoskiego – powtórzyła raz jeszcze – a spotkanie z moimi pracodawcami mam dopiero w niedzielę. Może uda się już w sobotę wieczorem, ale do tego czasu jestem ciut uziemiona. Nie wiem zupełnie, co robić, bo po angielsku jakoś niechętnie tu mówią.
Ian uśmiechnął się pod nosem.
Przyjemny głos. Zagubiony, ale nie infantylny. Niepewny, ale dźwięczny.
– Jak ma pani na imię, bo nie dosłyszałem?
– Lena.
– Postaram się jakoś pomóc, ale musi pani do mnie przyjechać. – Podał jej adres, który szybko zapisała długopisem na lewym przedramieniu. – Proszę wsiąść na Dworcu Głównym w autobus, który jedzie do Montepulciano przez Torrita di Siena. W Torricie pani wysiądzie i spyta o Casa Francesca. Każdy pani wskaże. Walizkę proszę zostawić w jakiejś przechowalni.
Zawahała się przez moment. Co prawda była dorosła i z pewnością potrafiłaby dotrzeć do Torrity, ale szczerze mówiąc, spodziewała się czegoś innego. Była tu sama, z bagażami i informacją o spalonym mieszkaniu. Naprawdę musiała jechać jeszcze autobusem, nie wiadomo dokąd i w jakim celu?
– Ile pani ma lat? – Ian wyczuł jej wahanie.
– Dwadzieścia dziewięć.
– To chyba jest pani w stanie samodzielnie wsiąść w autobus? – Nie chciał być złośliwy, ale dziewczyna najwyraźniej myślała, że podjedzie po nią karocą.
– Oczywiście – odpowiedziała twardo, już bez tego zagubienia co poprzednio.
– Brawo mała, to widzimy się u mnie – dodał jeszcze i po prostu się rozłączył.
Lena rozpoczyna swoja włoską przygodę z kulturą, sztuką i uczuciami, o które sama siebie nie posądzała. Czy będzie jeszcze potrafiła wrócić do Polski do Igora, który planuje spędzić z nią resztę życia? A może jej serce zapragnie zostać na zawsze w Toskanii, u boku dojrzałego i potrafiącego cieszyć się życiem rzeźbiarza? Czy można w ogóle kochać dwóch mężczyzn na raz? A może żadne z tych uczuć nie jest tym jedynym?
O autorce:
Natasza Socha – dziennikarka, felietonistka, a dziś przede wszystkich autorka bessellerowych powieści. Pochodzi z Poznania, ale mieszka w małej miejscowości pod Akwizgranem, gdzie na pełen etat wychowuje syna i córkę, a na pół etatu pisze książki, które od lat podbijają serca czytelniczek. Bystra obserwatorka o niebanalnej osobowości i nieco sarkastycznym poczuciu humoru, którym zaraża swoje bohaterki. „Macocha”, „Maminsynek”, ‘Biuro przesyłek niedoręczonych”, seria „Matki, czyli córki”, a teraz „Troje na huśtawce” to literatura kobieca najwyższej próby, która zniesie konkurencję takich autorek jak Fannie Flagg czy Jojo Moyes.
Dane wydawnicze:
Edipresse Książki | s 320 | ISBN 9788381175265 | Cena: 39,90 | Premiera: 20.06.2018
Książka jest dostępna TUTAJ