Rada dla wszystkich poszukujących lekarstwa na wakacyjny sezon ogórkowy – idźcie na spacer do parku, wyjedźcie za miasto, wybierzcie się z rodziną lub z przyjaciółmi na dobrą kolację, ale na pewno pod żadnym pozorem i za żadne pieniądze nie idźcie do kina na najnowszy film w reżyserii Toma Hanksa pt. Larry Crowne – uśmiech losu.
Tom Hanks świetnym aktorem jest i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Każdy na pewno pamięta jego genialne role chorego na AIDS w Filadelfii, czy też uroczego niezdarę o gołębim sercu w filmie pt. Forrest Gump (warto wspomnieć, że za obie te kreacje otrzymał Oscara). Jednak to nie znaczy, że każdy aktor z tak fantastycznym dorobkiem może od razu brać się za zrobienie filmu od A do Z i zbierać za to laury.
Wygląda na to, że teorie co do tego faktu są dwie. Jedna z nich jest jasna – Tom chciał zarobić pieniądze, bo przecież takie nazwisko gwarantuje kasowy sukces. Druga jest troszkę mniej oczywista – być może aktor przechodzi kryzys wieku średniego i potrzebował się dowartościować. Po pierwsze jest zarówno scenarzystą, jak i reżyserem filmu, nie wspominając o tym, że gra w nim główną i tytułową rolę (czyżby przejaw megalomanii?). Po drugie film opowiada historię człowieka, który stoi na życiowym zakręcie, traci pracę mając do spłacenia ogromny kredyt, ale mimo tego spełnia swoje marzenia i jak zwykle w takich przypadkach okazuje się, że magia istnieje! Przychodzi przyjaźń, a nawet miłość, wszystko jest śliczne, słodkie i cudowne.
Film opowiada historię Larry’ego – samotnego faceta w średnim wieku, który jest pracownikiem supermarketu. Niestety pewnego dnia Larry zostaje zwolniony, ponieważ nie ma odpowiednich kwalifikacji i wykształcenia (?!?). Ale nie załamuje się, postanawia iść na studia, gdzie poznaje młodą, śliczną dziewczynę, która wciąga go do swojego motocyklowego „gangu”. Larry od razu jest przyjęty przez wszystkich jego członków z pełną życzliwością i zrozumieniem (w Polsce scenariusz byłby trochę inny :P). Jeździ sobie z nowymi przyjaciółmi po mieście na motorach, a w międzyczasie chodzi na zajęcia, gdzie wykłada pani Tainot (uwaga, oto niespodzianka – w tej roli Julia Roberts!). Wiadomo, że między tym dwojgiem prędzej czy później musi coś zaiskrzyć i tak też się staje.
Nie byłoby w tym nic złego (w końcu zakochać się można w każdym wieku i nigdy nie jest za późno, żeby zmienić swoje życie o 180 stopni) gdyby nie to, że film jest po prostu nieziemsko nudny. Fabuła wydaje się być mało realistyczna, trochę naciągana. Powiem szczerze – kilka razy miałam ochotę wyjść z kina, ale powstrzymałam się, bo nie lubię marnotrawić pieniędzy. Natomiast byli tacy, którzy nie dali rady i po prostu wyszli.
Film podobno jest klasyfikowany jako komedia i rzeczywiście na sali kinowej można było od czasu do czasu usłyszeć cichy śmiech, ale bez przesady. Być może na ekranie powiało optymizmem, być może film jest sympatyczny i z pewnością nie zawsze trzeba oczekiwać od aktorów tego formatu ról głębokich, skomplikowanych i inspirujących. Ale jeśli koniecznie chcecie się wybrać do kina na Larry’ego Crowne’a, to wygórowane oczekiwania schowajcie do kieszeni. I nie dajcie się zwieść tym, że na plakacie napisane jest: „Tom Hanks i Julia Roberts”. Ja niestety dałam się na to złapać…