Imbir – mój domowy eliksir odporności. Rozgrzewa, wzmacnia i dodaje smaku każdej chwili

dodał: Małgorzata Kopeć
Nie wyobrażam sobie swojej kuchni bez imbiru. Ta niepozorna, bulwiasta roślina wygląda może jak korzeń z innego świata, ale jej działanie to czysta magia – szczególnie gdy zbliża się sezon przeziębień albo… po prostu potrzebuję naturalnego kopa energii. Imbir to mój domowy eliksir odporności i smak, do którego się wraca.
Zaczęło się od naparu – kawałek świeżego imbiru wrzucony do gorącej wody z odrobiną cytryny i miodu. Brzmi banalnie? A jednak działa cuda! Rozgrzewa całe ciało, koi gardło i poprawia trawienie. Z czasem zaczęłam dodawać go do soków, smoothie, a nawet domowych dressingów. W każdej formie jest genialny.
Imbir zawiera gingerol – związek, który ma silne właściwości przeciwzapalne i antyoksydacyjne. Dzięki temu nie tylko wzmacnia odporność, ale też wspomaga walkę z wolnymi rodnikami, które odpowiadają za starzenie się organizmu. To taki naturalny kosmetyk od środka. A przy tym świetnie działa na żołądek – łagodzi nudności (nie bez powodu polecany jest kobietom w ciąży!) i przyspiesza trawienie. Po tłustym obiedzie? Herbata z imbirem i czuję się jak nowo narodzona.
Co więcej, imbir wspomaga krążenie, obniża poziom cukru we krwi i może nawet łagodzić bóle menstruacyjne. Uwielbiam go też jako dodatek do dań azjatyckich – curry, marynaty do mięsa, zupy – wystarczy plasterek lub starta łyżeczka, a smak nabiera głębi.
Moim kulinarnym hitem jest syrop imbirowy: gotuję pokrojony imbir w wodzie z miodem, dodaję sok z cytryny i przechowuję w lodówce. Doskonały do herbaty albo jako baza do lemoniady. W chłodne dni to moje płynne złoto!
Ale – jak to bywa z naturą – nie dla każdego. Osoby z wrzodami żołądka, refluksem czy kamicą żółciową powinny uważać z ilością. Podobnie jak ci, którzy biorą leki przeciwzakrzepowe – imbir naturalnie rozrzedza krew. Zawsze warto skonsultować się z lekarzem, jeśli mamy jakieś wątpliwości.
Dla mnie to jednak codzienny rytuał. Rano – woda z imbirem i cytryną. W południe – szybkie curry z warzywami i nutą imbirową. Wieczorem – herbata z miodem, imbirem i cynamonem. Naturalnie, zdrowo i pysznie.
Imbir towarzyszy mi nie tylko w chwilach przeziębienia. Z czasem stał się moim kulinarnym sprzymierzeńcem – takim cichym bohaterem smaku. Gdy gotuję rosół, lubię wrzucić do garnka plaster świeżego imbiru. Nadaje wywarowi lekko orientalnej nuty i – co ciekawe – wzmacnia działanie rozgrzewające tej tradycyjnej zupy. W mojej kuchni pojawił się też imbir kandyzowany – idealny, gdy nachodzi mnie ochota na coś słodkiego, ale nie chcę sięgać po klasyczne słodycze.
Imbir świetnie odnajduje się też w wypiekach – do piernika zawsze dodaję trochę świeżo startego, a nie tylko suszonego. W połączeniu z cynamonem i goździkami tworzy aromat, który pachnie jak święta. Co ciekawe, kiedyś przygotowałam też sorbet imbirowo-cytrynowy – efekt był lekko ostry, orzeźwiający i absolutnie niebanalny.
A teraz kilka słów o tym, co w nim siedzi. Imbir to prawdziwa bomba dobroci – zawiera witaminy z grupy B (m.in. B1, B2, B3, B6), które wspomagają układ nerwowy i metabolizm. Jest też źródłem witaminy C, która wzmacnia odporność, oraz witaminy E – znanej jako „witamina młodości”. Oprócz tego dostarcza wapnia, żelaza, potasu, fosforu, magnezu i cynku – wszystko to w jednym, niepozornym kłączu!
Skąd się wziął? Imbir pochodzi z Azji – głównie z południowo-wschodnich regionów, takich jak Indie czy Chiny. Tam od tysięcy lat stosowany jest nie tylko jako przyprawa, ale i lek. W ajurwedzie uznawany jest za środek rozgrzewający i pobudzający przepływ energii. Do Europy trafił dzięki kupcom arabskim i szybko podbił nasze kuchnie i apteczki.
Z wiekiem nauczyłam się, że to nie tylko przyprawa, ale element stylu życia. Taki, który wspiera zdrowie, dodaje smaku codzienności i przypomina, że natura wie, co robi. Nie trzeba szukać daleko – czasem wystarczy kawałek korzenia, by zadbać o siebie naprawdę kompleksowo.