Ja jestem załamana jej podejściem. Oczywiście, że macie rację dziewczyny. Oni nawet ze sobą nie mieszkają, ba nie mieszkają nawet w tym samym mieście. On jest z Gdańska. To duże miasto, w którym jest wiele miejsc pracy. Jeśli ich uczucie jest prawdziwe (z obu stron), to przetrwają kryzys. Ona nie pracuje, uczy się, jest na utrzymaniu matki. Nie rozumiem jej... dobra, wiem, że dla faceta, tym bardziej po trzydziestce praca jest szalenie ważna. On ma mieszkanie na utrzymaniu, wiadomo że stały dochód jest w takiej sytuacji niezbędny i gość będzie w tej chwili skupiony tylko na tym, może być nerwowy i takie tam, nic dziwnego gdyby nawet popadł w depresję. To wszystko zapewne pogorszy na jakiś czas ich relacje, choć niektóre pary zbliżają się do siebie, gdy napotykają na życiowe trudności. Utrata pracy nie jest powodem do rozstania. Co innego gdyby facet miał z nią dzieci i [b]nie chciał[/b] szukać pracy, a ona starałaby się o pomoc socjalną i rozstała z tym człowiekiem, jako że nie spełnia obowiązków ojca i męża. Może aż tak się napaliła na pierścionek i mieszkanie u niego, obiecane życie bez obowiązków... eh... Wydaje mi się, że widziała w tym związku możliwość ucieczki daleko od miejsca, w którym mieszka, wyprowadzenia się z domu i łatwego życia na czyjśc koszt, bo do tego jest przyzwyczajona. Widzi może, że niemłoda już matka kiedyś przestanie być jej fundatorką, więc ktoś będzie musiał się księżniczką zająć. Ma 20 lat i wydaje jej się, że wielkie pojęcie o tym "beznadziejnym życiu", od którego chce uciec z nadzieją, że w dużym mieście będzie inaczej (nawiasem mówiąc mieszkamy w ok.65-tys. mieście, więc nie jest aż tak źle). Nie chce zrozumieć, że pewne rzeczy nosi się w sobie.