Jest kilka takich książek, które poruszyły coś we mnie, coś bardzo osobistego. Pogłębiły przy tym moje zrozumienie samej siebie, o czymś mi przypomniały, dotarły do doświadczeń, z którymi nie potrafiłam się sama do końca uporać, pomogły spojrzeć na pewne sprawy raz jeszcze, wspólnie z autorkami. Ich otwartość dodała mi odwagi.
Sprawiły, że przestałam czuć się tak, jakby niektóre doświadczenia życiowe i problemy izolowały mnie od innych. Zobaczyłam dzięki nim, że to całkiem normalne mieć za sobą pewne przejścia i że można o nich mówić, a co ważniejsze, można budować swoje życie mając za fundament wszystkie swoje doświadczenia, bez uciekania od niektórych z nich.
To były takie momenty w ich historiach, które zazębiają się z momentami w mojej historii i przeczytanie o tym, jak one (bohaterki lub autorki) sobie z tym radzą, było dla mnie jak mierzenie się z problemem, ale z asekuracją. Jakby ktoś podprowadził mnie za rękę do problemu i powiedział: "Spójrz, przeżyłam to samo i nadal jestem. Miałam z tym podobny kłopot, ale nie muszę czuć się przez niego wiecznie zraniona, gorsza, zawstydzona. To, przed czym teraz stoimy, jest wspólnym doświadczeniem dla mnie, dla ciebie, dla kilku innych osób, może kilkudziesięciu, albo nawet dla kilkuset, ale na pewno nie jesteśmy z tym same."
To czasami były fragmenty książek zajmujące nie więcej niż pół strony - jakaś myśl, jakieś wspomnienie, analiza - a czasami przewijały się przez powieść aż do końca jako światopogląd, sposób postępowania, cechy charakteru, problemy, przemyślenia bohaterki. Niektóre z nich nie dotyczyły ani autorki ani bohaterki, ale na przykład kogoś, kogo znały.
Pamiętam, że na pewno poruszyła mnie "Wyspa Łza" Joanny Bator i "Patyk" Hanny Samson. Obie książki są niesamowite nie tylko przez fakt, że znalazłam w nich coś dla siebie. Napisane świetnym językiem, skłaniające do przemyśleń, wciągające.