„Blaski i nędze życia w PRL” – album Wacława Klaga

26 lutego 2019, dodał: Redakcja
Artykuł zewnętrzny

Nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać, gdy zapoznajemy się z tą książką… Niewątpliwie jest to najlepsza satyra, jaka ukazała się na temat PRL w formie książkowej, ale satyra jakże smutna, co widać już na samej dramatycznej okładce. Zapewne znajdą się tacy, którzy powiedzą, że przecież w PRL-u toczyło się też inne życie, były i radosne momenty – ano czasem były, ale jakoś się nie utrwaliły. Wbrew potężnej propagandzie ogólny obraz jest właśnie taki, jak na tych blisko 300 zdjęciach. Blasków było mało, co nie dotyczyło oczywiście żyjących w swych enklawach elit partyjnych. Nędza zaś dotknęła w końcu niemal wszystkich.

Wacław Klag ponad pół wieku pracował jako fotoreporter prasowy. Zaczynał w drugiej połowie lat 1960., doznając po drodze wszelkich PRL-owskich „dobrodziejstw”, poczynając od aresztu po tzw. wydarzeniach marcowych w 1968 r. Jest człowiekiem wrażliwym, świetnym obserwatorem, artystą (absolwent ASP, także malarz), co dostrzec można na każdym jego zdjęciu. Zgromadził przez te lata kapitalne archiwum, czego wyrazem jest ta książka, którą fantastycznie podsumował prof. Andrzej Nowak w swym mądrym i zarazem wzruszającym wstępie: Każdy wrażliwy człowiek znajdzie tutaj także okazję do zachwytu poetycką metaforą ludzkiego losu, jego młodzieńczych nadziei i dojrzałych rozczarowań, jakie odtwarzają zdjęcia-obrazy Wacława Klaga. To ich największa, ponadczasowa, ponadustrojowa, humanistyczna wartość, ludzkie po prostu piękno. Dla niego warto na pewno tę książkę otworzyć – i się nią zachwycić. Nie PRL-em! Ale życiem i jego bogactwem, nawet na dnie upodlenia.

Wprowadzenie kartek żywnościowych, najpierw na cukier, potem mięso i wędliny, czekolady, a w końcu nawet na wódkę podkopało system ostatecznie. Równocześnie zrodziło i rozpowszechniło pośród zmyślnych Polaków system handlu wymiennego owymi kartkami. Kto np. nie pił (byli tacy!) chętnie oddawał talonik na pół litra za np. 30 dkg mięsa. Socjalizm tak się rozwinął, że szybko kawałek kartki na mięso trzeba było zostawiać nawet w restauracji, jeżeli chciało się zjeść kotleta, a nawet zwykłego mielonego! Restauracje, gdzie nie żądano kartek, istniały, owszem, ale były bardzo drogie.

 

Na jarmarkach świadczone były też różnorodne usługi, np. krawieckie, załatwiając sprawy od ręki. Prywatni usługodawcy nie przejmowali się nawet mrozem i śniegiem.

 

A tak wyglądali może nie robotnicy, ale ich przywódcy. Dyktatorzy (proletariaccy) jak się patrzy! Też pracowali nieraz w nielekkich warunkach; ulegali ciężkiemu bólowi głowy oraz żołądka, mdłościom, zawrotom równowagi, wątroby im wysiadały… Na zdj. Kazimierz Barcikowski, I sekretarz partii w Krakowie, żegna się z lokalnymi towarzyszami, bowiem awansował, udaje się do Biura Politycznego KC w Warszawie, przekazuje władzę (w regionie absolutną) Krystianowi Dąbrowie. Wódeczka na stole jest – w porządku, ale Pepsi, amerykański napój w komitecie wojewódzkim? No, no…