Małgorzata Musierowicz: „Noelka” – recenzja
31 października 2011, dodał: Redakcja
Artykuł zewnętrzny
Pamiętacie zapach Świąt Bożego Narodzenia? Już sama nazwa budzi feerię wspomnień. Nieprawdaż? Wystarczy też otworzyć „Noelkę”, siódmą część cyklu pod nietuzinkową nazwą: „Jeżycjada”. Tutaj pachnie każda strona, kolejne słowa tworzą obraz, atmosferę i cudowność świąt, a są one oddane tak malowniczo, że zupełnie tracimy kontakt z otaczającą nas rzeczywistością (dzisiaj jesienna plucha). I nie jest to wizja nieosiągalnego zachodniego przepychu, lecz portret naszego świata, który mamy na wyciągnięcie ręki. Poznań, symbol naszej perspektywy, rodzimej kultury, którą tak dobrze znamy (chociaż sprzed kilku lat, gdy pieniądze miały wiele zer). A kochać to, co się zna, jest zdecydowanie łatwiej…
Właśnie w takiej atmosferze – wigilijnego gwaru, zgiełku, kolorowych wystaw sklepowych i pachnącej choinki – poznajemy Elkę, rozpieszczoną, egocentryczną nastolatkę, która kierowana złością na opiekunów, postanowiła nie celebrować świąt. Możecie to sobie wyobrazić? Co gorsze, pannica zaczęła dodatkowo zauważać, że nie wszyscy na świecie są wyjątkowo podatni na uleganie jej kaprysom. Ale Wigilia, to czas szczególny, wieczór, w którym zdarzają się cuda… Wystarczy odrobina ciepła, domowej atmosfery, płomień świecy…
Wędrując od domu do domu, Elka w towarzystwie Tomka-Gwiazdora (poznański synonim Św. Mikołaja) poznaje kolejnych bohaterów, naszych dobrych przyjaciół z innych części cyklu. Oczywiście nie może zabraknąć rodziny Borejków, dla mnie najcudowniejszej rodziny pod słońcem. Pomyślicie pewnie, że superlatywy są przesadzone. A ja zdecydowanie odpowiem: Absolutnie Nie! Tym czytelnikom, którzy nie mieli jeszcze przyjemności obcowania z książkami Małgorzaty Musierowicz (jakże Wam współczuję!), należy się wyjaśnienie, że owa książkowa rodzina jest dla mnie symbolem prawdziwego domu (przez ogromne D). Ileż to wieczorów spędziłam w kuchni z Mamą, na dyskusjach pod tytułem: „Co tam u Idusi?” (Tak, tak, to rude, roztrzepane stworzenie, to moja ukochana bohaterka, „bijąca na głowę” także lubianą i słynącą z wybuchowego temperamentu Anię Shirley). Jak łatwo się domyślicie, losy Borejków są mi bliskie od naprawdę wielu lat. Trudno bowiem ich nie znać, a niewyobrażalnie trudno do nich nie wracać…
Elka poznaje Borejków w dniu poprzedzającym ślub Idy, więc w atmosferze świąt (między karpiem i uszkami) towarzyszą im inne problemy. Na plan pierwszy wysuwa się brak białych pantofli w rozmiarze 41 – ówcześnie naprawdę na wagę złota. Poszarpany koszmarnie ślubny welon to wynik zabawy Pyzy i Tygryska, ale przecież i tak był za długi. Gdy dołożymy do tego uraz kości ogonowej Pana Ignacego jako rezultat niefortunnego upadku z drabiny przy wieszaniu firanek, otrzymujemy iście zwariowany, ale pełen serdeczności obraz przygotowań do wigilijnej kolacji (oraz oczywiście do ceremonii ślubnej).
Elka w tym szczególnym dniu ma także niebywałe szczęście zajrzeć do domu profesora Dmuchawca i Kreski, rodziny Żak-Hajduk-Kołodziej, Anieli (ongiś Kłamczuchy) i Bernarda Żeromskich oraz wielu, wielu innych, mniej i bardziej sympatycznych mieszkańców Poznania. W roli Aniołka podpatruje i opowiada nam o rodzinnych zwyczajach i bożonarodzeniowej tradycji obdarowywania się prezentami. Zauważyć tu można pewne przesłanie, jakże cenne w obecnych czasach pędu za dobrobytem. Niekoniecznie liczą się drogie, supernowoczesne prezenty. Drobnostka, błahostka, drobiażdżek, pakowane z sercem i miłością, mają o wiele większe znaczenie. Powiedziałabym nawet, że są bezcenne…
Wędrując od domu do domu, Elka w towarzystwie Tomka-Gwiazdora (poznański synonim Św. Mikołaja) poznaje kolejnych bohaterów, naszych dobrych przyjaciół z innych części cyklu. Oczywiście nie może zabraknąć rodziny Borejków, dla mnie najcudowniejszej rodziny pod słońcem. Pomyślicie pewnie, że superlatywy są przesadzone. A ja zdecydowanie odpowiem: Absolutnie Nie! Tym czytelnikom, którzy nie mieli jeszcze przyjemności obcowania z książkami Małgorzaty Musierowicz (jakże Wam współczuję!), należy się wyjaśnienie, że owa książkowa rodzina jest dla mnie symbolem prawdziwego domu (przez ogromne D). Ileż to wieczorów spędziłam w kuchni z Mamą, na dyskusjach pod tytułem: „Co tam u Idusi?” (Tak, tak, to rude, roztrzepane stworzenie, to moja ukochana bohaterka, „bijąca na głowę” także lubianą i słynącą z wybuchowego temperamentu Anię Shirley). Jak łatwo się domyślicie, losy Borejków są mi bliskie od naprawdę wielu lat. Trudno bowiem ich nie znać, a niewyobrażalnie trudno do nich nie wracać…
Elka poznaje Borejków w dniu poprzedzającym ślub Idy, więc w atmosferze świąt (między karpiem i uszkami) towarzyszą im inne problemy. Na plan pierwszy wysuwa się brak białych pantofli w rozmiarze 41 – ówcześnie naprawdę na wagę złota. Poszarpany koszmarnie ślubny welon to wynik zabawy Pyzy i Tygryska, ale przecież i tak był za długi. Gdy dołożymy do tego uraz kości ogonowej Pana Ignacego jako rezultat niefortunnego upadku z drabiny przy wieszaniu firanek, otrzymujemy iście zwariowany, ale pełen serdeczności obraz przygotowań do wigilijnej kolacji (oraz oczywiście do ceremonii ślubnej).
Elka w tym szczególnym dniu ma także niebywałe szczęście zajrzeć do domu profesora Dmuchawca i Kreski, rodziny Żak-Hajduk-Kołodziej, Anieli (ongiś Kłamczuchy) i Bernarda Żeromskich oraz wielu, wielu innych, mniej i bardziej sympatycznych mieszkańców Poznania. W roli Aniołka podpatruje i opowiada nam o rodzinnych zwyczajach i bożonarodzeniowej tradycji obdarowywania się prezentami. Zauważyć tu można pewne przesłanie, jakże cenne w obecnych czasach pędu za dobrobytem. Niekoniecznie liczą się drogie, supernowoczesne prezenty. Drobnostka, błahostka, drobiażdżek, pakowane z sercem i miłością, mają o wiele większe znaczenie. Powiedziałabym nawet, że są bezcenne…
„Noelka” przesycona wigilijnym klimatem, to powieść niezwykła. Ciepło płynące z lektury zakorzenia się w sercu i pozostaje tam na zawsze… A wszystkim, którzy twierdzą, że jest to książka jedynie dla młodzieży, z pobłażaniem powiem: Strasznie się mylicie! Dorosłość pozwala na patrzenie z innej perspektywy. I nawet wydaje mi się, że bardziej wielowymiarowej.
Polecam lekturę tak gorąco, jak powinien być zagrzany wigilijny barszczyk z uszkami (oczywiście zwyczajem Borejków według przepisu spod Kiejdan).
Polecam lekturę tak gorąco, jak powinien być zagrzany wigilijny barszczyk z uszkami (oczywiście zwyczajem Borejków według przepisu spod Kiejdan).
Marta D.
Książka do kupienia tutaj: http://www.akapit-press.com.pl/sklep/p-38-Noelka
Dziękujemy serdecznie Wydawnictwu Akapit Press za włączenie się do akcji Jesienne Czytanie z Wydawnictwem i udostępnienie egzemplarzy promocyjnych.
Redakcja