Odkąd pamiętam, zawsze marzyłam o zobaczeniu Egiptu. Gdy zamykam oczy widzę morze słońca i piasku aż po horyzont. Czuję żar oddechu pustyni i wszystkich uśpionych tam tajemnic. Bosymi stopami dotykam rozgrzanych ziarenek kwarcu odbijających promienie rozpraszające się w drgającym powietrzu. Zachłystując się tym pięknem, niemal wierzę, że właśnie tu znajduje się królestwo słońca, a mistyczne Bóstwo Ra zmęczone rejsem po niebie ze wschodu na zachód, z krainy życia do krainy umarłych, rozsiada się wygodnie w południe na tronie ustawionym pomiędzy wierzchołkami piramid. Marzenia potrafią określać cele i kształtować wyobraźnię. Nie dziwię się więc tym poszukiwaczom, którzy wierzyli w istnienie złotego miasta. Jego mit ożywiła odnaleziona starożytna tratewka wiernie odtwarzająca legendę o hombre dorado, pozłacanym człowieku z plemienia Czibczów, którego ciało smarowano żywicą i pokrywano złotym proszkiem. Następnie wódz, niczym połyskująca złota statua, w towarzystwie świty odpływał na środek jeziora Guatavita, gdzie kąpał się i wrzucał do wody, w ofierze bóstwom, cenne klejnoty. Wielu było śmiałków, którzy bezskutecznie próbowali zlokalizować ukryte w amazońskiej dżungli ciudad perdida, zaginione miasto Paititi utożsamiane z El Dorado, gdzie „Synowie Słońca” ukryli legendarny skarb Inków. Najsłynniejszy mit pozostaje ciągle w strefie imaginacji, chyba żeby wierzyć w ziszczenie złotego snu podążając śladami Benjamina Gates’a, który w pogoni za skarbem narodów, odkrył złote miasto Indian. Jednak jego lokalizacja, nie pokrywa się z innymi doniesieniami poszukiwaczy. Są też jednak i tacy, którzy złote miasto zlokalizowali w Indiach w pobliżu pustyni Thar, a po Wieży Słońca oraz Świątyni Trzech Okien uznali je za sanktuarium Boga Słońca. Nazwano je Jaisalmer.
Jednak gdzie by nie spojrzeć, pojawia się motyw przewodni – złoto i słońce, dwa bóstwa i dwie tajemnice, chociaż starożytni utożsamiali te pojęcia. Można więc przyjąć, że są to elementy nierozłączne. Według symboliki, złoty jest jednocześnie kolorem i światłem. I tak jak Słońce uznawane jest za króla gwiazd tak i złoto stało się królem. Znane już w neolicie, o czym świadczą ozdoby i złote szaty odnalezione w grobowcach Ur, wazy w Mykenach, czy złote korale w Egipcie, składnik eliksiru życia, skarb, za który toczono wojny, snuto intrygi, zdradzano… Tworzono legendy, baśnie, przypowieści. Kochali je królowie, kochały go kobiety. I tak jest do dzisiaj.
Jednak gdzie by nie spojrzeć, pojawia się motyw przewodni – złoto i słońce, dwa bóstwa i dwie tajemnice, chociaż starożytni utożsamiali te pojęcia. Można więc przyjąć, że są to elementy nierozłączne. Według symboliki, złoty jest jednocześnie kolorem i światłem. I tak jak Słońce uznawane jest za króla gwiazd tak i złoto stało się królem. Znane już w neolicie, o czym świadczą ozdoby i złote szaty odnalezione w grobowcach Ur, wazy w Mykenach, czy złote korale w Egipcie, składnik eliksiru życia, skarb, za który toczono wojny, snuto intrygi, zdradzano… Tworzono legendy, baśnie, przypowieści. Kochali je królowie, kochały go kobiety. I tak jest do dzisiaj.
Złoto nigdy nie wychodzi z mody, nawet jeśli chodzi tylko kolor. Mieniąca się suknia, spódnica, biżuteria lub dodatek w tym kolorze sprawiają, że zawsze wygląda się gustownie, elegancko, dostojnie. Mimo że sam kolor może mieć wiele odcieni, efekt jest zawsze ten sam – złota dziewczyna – moda, kolor i światło. Popatrzmy na tegoroczne kolekcje największych projektantów mody. U Chanel złota barwa występuje w wersji klasycznej, w kolekcjach Versace olśniewa luksusem, u Driesa Van Notena staje się niemal awangardą. Pojawia się zjawiskowo, błyszczy słonecznym blaskiem, także w kolekcjach Zaca Posena, Ralpha Laurena, Marca Jacobsa, Badgley’a Mischka, Nanette Lepore, Printing, Catherine Malandrino czy Philipa Lima. Intryguje bladym odcieniem przepychu u Gasparda Yurkievitcha, Dolce & Gabbana lub uwodzi patyną jak u Andrew GN, Caroliny Herrera, Georgesa Chakra, Oscara de la Renta czy Christiana Siriano.
Także w czeluściach mojej dziurawej szafy znajdzie królową, złotą kreację, która nigdy mi się jeszcze nie znudziła, chociaż pamięta czasy, które mój syn uznaje dziś za prehistorię. Jej kolor i fason są uniwersalne, tak jak moje umiłowanie do złotej biżuterii. Trudno mi się także zgodzić z opinią, że złoto jest kolorem jedynie dojrzałych kobiet. Jest to kolor na szczególne okazje, ale nigdy nie powinien być nazywany tandetnym. Kiczowaty jest tylko tombak, często nadużywany, przesłodzony czy wypolerowany, lecz tej imitacji daleko do klasycznego oryginału. Ważnym wszak pozostaje fakt, że metaliczne materiały dodają blasku bez konieczności nakładania zbędnej ilości akcesoriów. Tandetą jest jedynie przesada i nieumiejętność gaszenia zbyt jasno świecącego słońca, najszlachetniejszej wśród wszystkich znanych barw.
Dodała: Marta (z cyklu: Moja dziurawa szafa)