„Ślepy Maks. Historia prawdziwa” – recenzja

20 stycznia 2020, dodał: Redakcja
Artykuł zewnętrzny

Każda legenda ma w sobie ziarno prawdy i całe morze fantazji – zwłaszcza gdy dotyczy postaci tak barwnej i kontrowersyjnej jak Ślepy Maks. Przeszedł on do historii jako bezwzględny gangster z bogatą kryminalną kartoteką jeszcze sprzed wojny, a także jako wrażliwy na ludzką krzywdę społecznik. Nic dziwnego więc, że ta sprzeczność, połączona z zaskakującym faktem zapomnienia, w jakie popadł on przez ostatnie dziesięciolecia, zaintrygowała Waldemara Wolańskiego do tego stopnia, że postanowił przeprowadzić skuteczną weryfikację dotychczas funkcjonujących legend na temat znanego niegdyś w całej Polsce Menachema Bornsztajna.

Znając choćby pobieżnie losy króla łódzkiego półświatka trzeba przyznać, że osobnik ten niewątpliwie miał w życiu wiele szczęścia, gdyż udawało mu się wyjść obronną ręką z wielu podbramkowych sytuacji, dzięki czemu dożył poważnego wieku jak na swą ryzykowną „profesję” – czyli aż 70 lat. Przeżył m.in. rewolucję 1905 roku, dwie wojny światowe i powojenne „potyczki” z SB, a gdy pod koniec 2019 roku ukazała się książka o wiele obiecującym tytule: Ślepy Maks. Historia prawdziwa, okazało się, że jego udokumentowana biografia jest o wiele ciekawsza od powtarzanej przez lata legendy.

Waldemar Wolański podjął się zadania niemal niewykonalnego – bo przecież minęło już pół wieku od śmierci naszego bohatera, coraz mniej było też ludzi, którzy go znali lub choćby o nim słyszeli, a żyjąca jeszcze wówczas ostatnia żona Maksa słynęła w środowisku dziennikarskim z niechęci do publicznego opowiadania o tym zamkniętym już etapie jej życia. Pozostały więc głównie archiwa i to one odkrywały kolejne karty tego pełnego wzlotów i upadków życiorysu, wymagając jednak poświęcenia odpowiedniej ilości czasu i rozwinięcia zdolności detektywistycznych. Szczęśliwie pani Alicja Bornsztajn została w końcu przekonana przez Autora do ponownych zwierzeń i to właśnie dzięki niej ta monumentalna publikacja została wzbogacona także o unikatowe zdjęcia i fragmenty pamiętników, które jej mąż skrzętnie prowadził przez kilkanaście ostatnich lat swego życia, wspominając w nich przede wszystkim swoje spektakularne wyczyny.

Efektem kilkuletniej pracy Autora i skrupulatnej analizy zgromadzonych dokumentów jest pięknie wydana księga, zawierająca ponad pół tysiąca stron wciągającej lektury i starannie dobranych dokumentów oraz zdjęć, z której obwoluty patrzy na czytelnika osobliwa para – elegancki starszy pan i młoda, niezbyt pewna siebie kobieta. Nikt nie domyśliłby się dziś, że to właśnie ten człowiek przez długie lata trząsł łódzkim półświatkiem i z jednakową wprawą grał na fortepianie oraz łamał w rękach podkowy. Opowieść o Menachemie Bornsztajnie została utkana z lokalnej i wielkiej historii, a po trosze też z losów wielu osób, które były z nim powiązane rodzinnie, „biznesowo”, czy nawet tych, które los choćby przez chwilę (ale nie bez powodu) postawił na jego drodze. W kolejnych rozdziałach Autor zręcznie przeplata fabularyzowaną historię życia Maksa z własnymi refleksjami na temat tej postaci i pełną ciekawostek relacją ze żmudnego procesu zbierania materiałów, podróżowania po archiwach i niecodziennych zbiegów okoliczności, dzięki którym powstało wyjątkowe dzieło ocalające od zapomnienia tę niezwykłą postać, która już od dawna powinna być wizytówką i symbolem naszego miasta.

Próżno tu szukać uporządkowanej chronologicznie, tradycyjnej biografii – znajdujemy natomiast liczne epizody i relacje z dłuższych okresów życia Maksa, pełne niesamowitych zdarzeń o wyjątkowej dramaturgii, w których fakty znane z dokumentów zyskują literacką oprawę, utrzymaną w konwencji pełnej zwrotów akcji powieści sensacyjnej. Jego siła, odwaga, spryt, zdolności interpersonalne i wrażliwość społeczna wyniosły go na sam szczyt popularności, zaś zawirowania historii sprawiły, że kilka razy musiał odradzać się jak feniks z popiołów, bez trudu jednak odnajdując się w nowej rzeczywistości. Natomiast w swojej przestępczej działalności znakomicie łączył siłę pięści z  charyzmą i siłą perswazji, a część zdobytych łupów rozdawał potrzebującym, by choć trochę zmienić ich świat na lepsze. Szczycił się znajomościami w kręgach władzy i policji, które przez długi czas zapewniały mu bezkarność. Co ciekawe, wcale nie był związany przez całe życie z Łodzią, bo los rzucił go najpierw do Niemiec, a później w dalekie rejony Związku Radzieckiego. W 1939 roku miał też poważne plany wyruszenia aż za ocean, lecz wybuch wojny napisał mu inny scenariusz na kolejne lata.

Książka ta ma moim zdaniem trzech bohaterów – pierwszym (i najbardziej oczywistym) jest tytułowy Ślepy Maks, drugim – miasto Łódź, ukazane zarówno w historycznym anturażu, jak i we współczesnej odsłonie, zaś trzecim – sam Autor, zdradzający czytelnikom tajniki swych „podróży w czasie i przestrzeni”, których owoc leży właśnie przede mną i jest powodem tego, że przez ostatnie wieczory nie potrafię oderwać się od tak pasjonującej lektury o rozsądnej porze… W tym kontekście widzę jedyną, lecz dość istotną wadę tej publikacji – otóż nieubłaganie kończy się ona na stronie 565, pozostawiając czytelnika z dużym niedosytem i zaostrzonym apetytem na ciąg dalszy.

Takie połączenie talentu pisarskiego ze skrupulatnością dokumentalisty jest rzadkością na współczesnym rynku wydawniczym, a tu mamy bardzo szczegółowe informacje historyczne w tekście i przypisach, których nie powstydziłby się poważny badacz minionych dziejów, do tego lekkie pióro i specyficzne poczucie humoru oraz niezwykle bogatą wyobraźnię artystyczną, która maluje kolejne sceny opowieści w tak sugestywny sposób, że ciągle miałam wrażenie, iż Autor był ich naocznym świadkiem. Waldemar Wolański potrafi stworzyć barwną historię z kilku zdań oficjalnego dokumentu, wplatając w nią historyczne fakty i autentyczne postacie. Z kart tej księgi wyłania się tchnąca życiem i prawdą postać Ślepego Maksa –  przedwojennego celebryty i nieustraszonego zawadiaki, którego żywiołem było ryzyko i igranie ze śmiercią, miłośnika sztuki i wdzięków młodziutkich dziewcząt, ale także zwykłego człowieka, któremu nieobce było również wielkie cierpienie, który przeżył stratę swoich bliskich w łódzkim Getcie, a do końca życia nie mógł pogodzić się ze śmiercią pierworodnego syna…

Myślę, że Ślepy Maks byłby bardzo zaskoczony widząc, jak wiele informacji o nim odkrył już w XXI wieku Waldemar Wolański, choć pewnie miałby też małą satysfakcję z tego, że pozostało jeszcze parę znaków zapytania i kilka tajemnic pozostanie już na zawsze nieodkrytych… Niewątpliwie jednak byłby dumny z tego, że znów jest o nim głośno – i to za sprawą kilku zbiegów okoliczności, które przecież mogły się nie zdarzyć. Warto tu podkreślić, że Waldemar Wolański, który jest łodzianinem od kilkudziesięciu lat, urodził się w tym samym Białymstoku, z którego Ślepy Maks rozpoczął w 1940 roku swą długą drogę do obozu pracy w fabryce czołgów aż za Uralem. Gdyby Autor wybrał kiedyś inne miasto na miejsce swego życia i twórczej działalności, być może do dziś nie wiedziałby o istnieniu tak nietuzinkowej postaci, zapomnianej już nawet przez rodowitych łodzian. Tym bardziej polecam wszystkim tę fascynującą lekturę, którą powinien przeczytać nie tylko każdy mieszkaniec naszego miasta, ale też osoby, które interesują się tą mniej oficjalną historią naszego kraju, a Łódź ciągle kojarzą głównie z fabrykami i nadgryzionymi przez ząb czasu kamienicami.

Książka Waldemara Wolańskiego pozwala na nowo odkryć piękno tego miasta, dostrzec wśród elementów nowoczesnej architektury i techniki te detale, które doskonale pamiętają czasy, gdy ulicami śródmieścia przechadzał się pewnym krokiem Ślepy Maks w towarzystwie swych bałuckich kompanów spod ciemnej gwiazdy. Warto poznać mapę miejsc, które są związane z jego działalnością i dowiedzieć się, gdzie dokładnie zakopał swoje przedwojenne złoto i diamenty (kto wie, może coś tam jeszcze zostało…?;) Czy miał więcej przyjaciół, czy wrogów? Która z kobiet była najważniejsza w jego życiu? Jakie było ostatnie życzenie umierającego gangstera? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie tylko w książce Ślepy Maks. Historia prawdziwa – a to, co dotąd nie zostało wyjaśnione, powinno znaleźć się w kontynuacji tej opowieści, do której Autora gorąco namawiam, dziękując za wspaniałą literacką ucztę …

Ewelina

Polecam Wam tę fascynującą lekturę – książka jest dostępna na stronie www.malowanymlyn.pl oraz w wielu księgarniach internetowych i stacjonarnych w całej Polsce.

Wydawca:

Stowarzyszenie Twórczego Rozwoju „Malowany Młyn”
+48 605 225 218, www.malowanymlyn.pl

 

 






FORUM - bieżące dyskusje

Na Jesienne smutki jakie zapachy?
Cytrusowy uwielbiam i dlatego używam olejku perfumującego do ciała.
Ponadczasowe zapachy
A ja polecam wypróbowac pięknie pachnacy olejek perfumujący do ciała. Cudnie pachnie egzotycznie cytrusami,...
Czy ładny i trwały zapach musi być …
Moim zdaniem nie musi byc drogi. Lubię jak pachnie cytrusami.
Delikatna skóra
Polecam Balsam kokosowy z mango, doskonały do delikatnej skóry. Świetnie nawilża...