Ślady hamowania – Magdalena Zimny- Louis

23 października 2011, dodał: Redakcja
Artykuł zewnętrzny

file1319377479

Wydawnictwo Replika w ramach akcji Jesienne Czytanie z Wydawnictwem poleca nowość:

Ślady hamowania
Magdalena Zimny- Louis

Laureatka Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego ŚWIAT KOBIETY

Między Londynem a Warszawą Izabela, pozornie szczęśliwa żona i matka oraz rozwodząca się już po raz drugi Marlena kiedyś były nie tylko siostrami, ale i najlepszymi przyjaciółkami. Jednak od śmierci ojca, nie odezwały się do siebie ani słowem.  Odległość, jaka dzieli kobiety – prawie dwa tysiące kilometrów – nie sprzyja przełamaniu ciszy i jest źródłem wielu napięć w rodzinie oraz wśród znajomych.
Tymczasem Danka, jedna z przyjaciółek właśnie odpowiada przed angielskim sądem za zabójstwo. Ze starymi znajomymi, nawet ze wspierającą ją Marleną, nie chce rozmawiać. Dlaczego zabiła męża? Co się stanie z jej dziećmi?
W tym niezwykle trudnym dla wszystkich czasie ze Stanów wraca Alex, dawny przyjaciel z liceum. Jego nagłe pojawienie się wywraca życie obu sióstr do góry nogami i sprawia, że życie – zwłaszcza uczuciowe – komplikuje się jeszcze bardziej.

Jak trudna potrafi być siostrzana miłość?
Do czego może być zdolna matka w chwili zagrożenia dziecka?
Czy echa przeszłości można tak po prostu zignorować?

O książce:
Ślady hamowania
Magdalena Zimny- Louis
ISBN: 978-83-76741-45-1
EAN: 9788376741451
rok wydania: 2011
nr wydania: 1
il. stron: 348
Premiera: 24.10.2011

Fragment:

Marlena. Pierwszy ślad hamowania
Wraz z innymi poderwałam się z krzesła, kiedy usłyszałam: Court rise! Proszę wstać! Sędzia wszedł na salę wolnym krokiem, ukłonił się nam wszystkim i zajął miejsce za pulpitem. Spojrzał na nas z wysokości swojego majestatu, uśmiechnął się urzędowo, ale oskarżonej, która stała naprzeciwko niego, nie zaszczycił ani jednym, choćby przelotnym spojrzeniem. Jego schowana pod peruką twarz przypominała w tym momencie odlew z wosku.
Ciekawa byłam jego życia prywatnego. Czy realizował się jako szczęśliwy małżonek i dumny ojciec? Czy miał niepracującą od czasu ukończenia szkoły żonę i dwóch synów studiujących prawo na prestiżowych uniwersytetach? Jak wygląda w szlafroku i kudłatych kapciach, odarty z tych insygniów władzy, jakimi nas tu straszy? Jada smażone jajka na boczku przed wyjściem do pracy czy raczej owsiankę? Przez siedem dni procesu zadawałam sobie tego typu pytania dotyczące codzienności sędziego Williama Coopera.
Więcej myślałam o nim niż o mojej przyjaciółce, która siedziała na ławie oskarżonych. Przynosiło mi to ulgę. O Dance nie mogłam myśleć w ogóle, a z miejsca, gdzie siedziałam, tj. ze strefy dla obserwatorów, nie mogłam nawet jej dostrzec. Domyślałam się, że stoi pomiędzy dwoma umundurowanymi pracownikami ochrony sądu, w oszklonej zagrodzie trzy metry na lewo od mojego krzesła. Zastanawiałam się, czy jest skuta kajdankami, czy skują ją dopiero wtedy, kiedy ława przysięgłych wyda wyrok skazujący. Przez cały pierwszy tydzień, dzień po dniu, spadały jej na głowę kolejne oskarżające ją dowody. Wczoraj złotousty mówca, który przewodził oskarżeniu, w swojej końcowej „litanii” bezlitośnie wytknął obronie jej słabość. Słuchałam jego błyskotliwego podsumowania i kurczyłam się na krześle. W trakcie swej tyrady, rozkoszując się każdym wyartykułowanym słowem, odwracał się kilkakrotnie do tyłu, wskazując na Dankę swoim spiczastym palcem. Peruka przekrzywiła mu się na prawą stronę, toga opadła daleko na plecy, ograniczając mu tym samym swobodne ruchy rękami, a pomimo tego nie zrezygnował z teatralnych gestów, wyrzucając co chwilę ramiona w górę. To był wyjątkowo brzydki mężczyzna, wielki i powyginany we wszystkie strony – jak drzewo. Spod peruki wystawała mu kępka blond włosów oraz duży czerwony nos, również przekrzywiony jak cała jego postać. Danka na pewno się go bała, ja czułam do niego coś w rodzaju obrzydzenia.
Kiedy skończył pastwić się nad moją przyjaciółką, mowę wygłosił obrońca. Wszystko, co miał on do powiedzenia, było blade i nie przekonałoby nawet odźwiernego w sądzie grodzkim. Słuchałam go już mniej uważnie, przygotowując się psychicznie na to, co dopiero miało nastąpić. Zaczęłam się w pewnym momencie modlić, ale bez uściślania przed Panem Bogiem: jakiej łaski chciałam dostąpić? Żeby cofnął czas? Tak, do dnia, w którym Danka poznała swojego przyszłego męża…
Na korytarzu przed salą rozpraw stała Natalia. Niestosownie ubrana, bardzo wysoka wschodnioeuropejska piękność wypatrująca znajomej twarzy. Jakże ona się wyróżniała na tle tej angielskiej szarości! Nigdy nie bała się kolorów i falbanek, nie wahała się przez założeniem imitacji skóry, nie gardziła cętkami lamparta i ćwiekami. Ja, zakładając czerwoną bluzkę, czułam się wystarczająco wyzywająco i niezręcznie. Ubrana w długą, zieloną sukienkę w szalone wzory, przepasana w talii szerokim brązowym pasem z ozdobną klamrą przedstawiającą kołatkę na drzwi, pomimo słonecznej pogody miała na nogach wysokie kozaki niczym kot ze znanej bajki. Każdym centymetrem swojej inności górowała nad tutejszą ludzką masą.
Kiedy zaproponowała mi kilka dni temu, że przyleci z Polski na ostatnie dni procesu, nie wzięłam tego na poważnie, ale gdy już potwierdziła dzień i godzinę przylotu, zaczęłam się cieszyć na myśl, że już nie będę z tym wszystkim sama. Nie zjawiła się wczoraj, jak było to umówione, a ja, zawiedziona, nie zadzwoniłam do Warszawy, ale teraz biegłam do niej, wyciągając ramiona. Uściskałam ją, odgarnęłam jej włosy z czoła. Była spocona i zgrzana, wyjaśniła, że biegła całą drogę.
–    Miałaś być wczoraj – celowo zaczęłam jej marudzić, inaczej nie byłabym sobą. – Mogłaś mi chociaż przysłać sms-a, że nie przylecisz!
–    Mogłam, ale nie wiedziałam, czy mi się nawet dzisiaj uda. Przepraszam! – Natalia z trwogą rozglądała się dookoła.
Zaczęła się żalić, że nie wpuszczono jej na salę. Nie było na to szans, ponieważ w miejscu dla obserwatorów, składającym się zaledwie z kilkunastu krzeseł, nie znalazłoby się dla niej miejsce. Ja o swoje szare niewygodne krzesełko wykłóciłam się w pierwszym dniu rozprawy. W końcu byłam przecież jedyną osobą reprezentującą rodzinę oskarżonej. Przynajmniej tak im powiedziałam.
–    Co się stało? – zapytałam, gdy obie się uspokoiłyśmy.
–    Matka przywiązała się do krzyża na Krakowskim Przedmieściu, potem zasłabła, przyjechało pogotowie, ale tak się darła, że musieli ją wziąć siłą. Już z lotniska musiałam wrócić się do szpitala, bo miała migotanie przedsionków czy coś takiego, więc bałam się lecieć, bo wiesz, jeszcze by tego brakowało, żeby mama mi… No, wiesz…
–    Do jakiego krzyża się przywiązała? Ty poważnie mówisz? – przerwałam jej, nie nadążając ze zrozumieniem. Natalia machnęła ręką zniecierpliwiona.
–    To długa historia, opowiem ci innym razem. Co z Danką?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, podeszła do nas asystentka adwokata Danki. Nie była może najbardziej rozgarniętą młodą osobą, jaką w życiu poznałam, ale przynajmniej informowała mnie na bieżąco o sprawie. Powiedziała krótko, że teraz pozostaje nam tylko czekać. Na moje pytanie, jak długo, odpowiedziała,
że tego nikt nie jest wstanie przewidzieć, bo sędzia poprosił członków ławy przysięgłych o wyrok jednomyślny i takiego oczekuje, ale ile będzie trwała narada..? Godzinę lub kilka. Powiedziała też, że jeśli do siedemnastej nie ustalą werdyktu, sprawa będzie kontynuowana jutro; ale była dopiero jedenasta, więc najprawdopodobniej dowiemy się jeszcze dziś, czy tych dwunastu gniewnych uważa, że Danka zabiła swojego męża, czy też nie. Spojrzałam na Natalię – kiwnęła głową, że zrozumiała. Wyszłyśmy na świeże powietrze, żeby zapalić.
–    Co teraz będzie? Na ile pójdzie siedzieć? – Poczęstowała mnie papierosem i zaczęła obgryzać paznokcie. Musiałam złapać jej dłoń i odciągnąć od twarzy. Gdyby siedziała tydzień na sali sądowej w tym nierealnym, zamkniętym świecie w środku miasta jak ja, byłaby w tej chwili mniej zdenerwowana. Zderzyła się czołowo z powagą sytuacji, na co z pewnością nie była przygotowana.
–    Grozi jej dwadzieścia pięć lat – powiedziałam.
–    Jezu! Będzie starą babą, jak wyjdzie na wolność… Ile będzie miała lat? Ponad sześćdziesiąt! Jezu, Jezu… Co to się porobiło, nasza Danka!
Zaciągałyśmy się papierosami tak gwałtownie, że po dwóch minutach rzuciłyśmy ustniki na ziemię. Przygwoździłam je czubkiem buta.
–    Wolno tak przed budynkiem sądu pety rzucać? – Natalia była nieco zgorszona. Wszyscy rzucali niedopałki na ziemię, a że w pobliżu nie zainstalowano żadnej popielniczki, ja robiłam tak samo, choć za każdym razem rozglądałam się na boki, czy nie obserwuje mnie jakiś nadgorliwy strażnik miejski. Przy drugim papierosie Natalia zadała mi serię pytań na temat zabójstwa i okoliczności. Nie znałam odpowiedzi na większość, bardzo ją to zdziwiło.
–    To kiedy widziałaś ją ostatni raz? – zapytała.
–    Odwiedziłam ją raz w więzieniu, zanim jeszcze zaczął się proces. Nie nagadałyśmy się. Wręcz przeciwnie.
–    Powiedziała ci coś ważnego? – Natalia przybliżyła twarz do mojej.
–    Nie powiedziała nic ważnego ani nieważnego – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Wciąż usiłowałam zrozumieć, dlaczego tak mnie potraktowała, kiedy poszłam się z nią zobaczyć. Może zbyt długo zwlekałam, ale chciałam się dobrze przygotować na to spotkanie, a poza tym miałam nadzieję, że sama do mnie zadzwoni z więzienia i poprosi, żebym przyszła. Nie doczekałam się zaproszenia i po kilku tygodniach postarałam się o widzenie. Opowiedziałam o tym Natalii.
–    Dziwne. A dlaczego nie chciała z tobą gadać? Ma jakieś pretensje czy co?
–    Nie wiem. Może się wstydzi albo ma do mnie żal… – odparłam, wystawiając twarz do słabego promyka słońca.
–    A może ona nie zabiła Karola? – zapytała z nadzieją w głosie.
Nie zareagowałam. Adwokat namówił ją na ten proces. Nie było mnie przy tym, ale miałam absolutną pewność, że Danka od początku chciała przyznać się do winy, tylko jej to wyperswadowano. Procesy muszą się odbywać, żyje z tego przecież cała masa ludzi, nie wolno o tym zapomnieć! Nikt nie dopuścił jej do szczerego wyznania winy pt. „tak, to ja zabiłam swojego męża”, a dopóki z jej ust nie padły takie słowa, można było szykować proces mający na celu udowodnienie, że jest niewinna. Manipulowali nią zamiast zostawić w spokoju. Proces był farsą, a martwy Karol Radymny – faktem. Natalia, zaniepokojona moim milczeniem, szarpnęła mnie za rękaw płaszcza.
–    Zabiła Karola czy nie? – spojrzała mi w oczy.
–    Natalia, nieważne, co ja myślę, ważne natomiast, co myśli te dwanaście osób, które w tej chwili się naradzają. Wszystko wskazuje na to, że tak. Danka nie składała zeznań, według mnie to o czymś świadczy.
–    Ty jesteś taka spokojna… We mnie wszystko się trzęsie, a na dodatek nic nie jadłam od wczoraj. Ta dieta mnie w końcu kiedyś zabije, ale przynajmniej umrę chuda. Wiesz, ile ważę? – Przeciągnęła dłońmi po biodrach. Posłałam jej ostrzegawcze spojrzenie, na szczęście zrozumiała przekaz. Wyciągnęła z przepastnej torby kawałek żółtego sera zawiniętego w folię. Nie miałam siły pytać, czy ma to posłużyć jej jako obiad, kolacja czy może deser. Ja miałam ochotę na krwistego steka z polędwicy wołowej z pieczarkami i ziemniaki w sosie kremowym. Powiedziałam o tym Natalii, aż zakryła usta wierzchem dłoni.
–    A wiesz, że twoja siostra również chciała tu przylecieć? – dodała, kiedy przełknęła ostatni kęs maleńkiej porcyjki sera.
–    Szkoda, że na chęciach się skończyło – powiedziałam szybko. Nie było w tym sarkazmu czy zjadliwości, raczej smutek.
–    Wczoraj do niej dzwoniłam, wiesz, ta cała historia z mamą zupełnie mnie wyprowadziła z równowagi, więc chciałam pogadać, ale Izka miała wyłączoną komórkę. W każdym razie zostawiłam jej wiadomość, a kiedy dziś rano wylądowałam, już był od niej sms, żebyśmy się trzymały, żeby uściskać Dankę, no i że chciała przylecieć, ale teraz w firmie mają najgorętszy okres, bo…
–    Dankę uściskać? Co ona plecie, czy myśli, że my sobie w czasie procesu kawkę wspólnie pijemy? Ja jej nawet nie widzę, choć stoi obok za szybą, nie ma do niej dostępu! – Jednak byłam trochę zdenerwowana. – Lepiej mi opowiedz, co z tym krzyżem twojej mamy? To jakaś akcja była?

Za zgodą wydawnictwa: http://replika.eu/katalog_ksiazek.php?wyd=1&id3=352&k=