Nie będę oryginalna jeśli powiem, że „Rocky” to film kultowy. Był to w sumie jeden z pierwszych filmów poruszających w latach 70. tematykę boksu. Historia, która ponoć miała być skazana na klęskę odniosła niebywały sukces. Film cieszył się dobrą frekwencją w kinach, a z Sylvestra Stallone uczynił gwiazdę. Stallone stworzyl wspaniałą postać,która na stałe zapisała się w historii kina. Zawsze ogladając ten film mam łzy w oczach. Możecie mi wierzyć, lub nie,ale dzięki tej postaci prostego osiłka o dobrym sercu pochodzącego ze slumsów wielu ludzi zaczęło identyfikować się z głównym bohaterem. To pozwoliło tysiącom prostych ludzi na walkę z kompleksami i wiarę we własne możliwości. Choć może nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy, sami także utożsamiamy się z postacią graną przez Sylvestra Stallone’a. Nie chodzi tutaj o to, że chcemy być bokserami. Po prostu marzymy w głębi duszy o takim harcie ducha, jaki posiada Rocky Balboa.
Szósta część filmu jest, moim zdaniem, powrotem do najlepszych i najpiękniejszych tradycji przedstawionych w części pierwszej. Uważam także, to dzieło za tak samo wybitne, jak poprzednik z 1976 roku. Rocky toczy w tym filmie psychologiczną walkę z samym sobą, cierpi po stracie żony, prowadzi mały lokal, który na cześć miłości swego życia nazwał Adrian’s. Reasumując Cała seria filmów o bokserze Balboa pokazuje, że jeśli człowiek czegoś bardzo pragnie i wkłada w to całe swoje serce , to jest w stanie dokonać niemożliwego. Dzięki temu ten film jest tak piękny, wzruszający i pouczający.