Tusz do rzęs Rimmel, Scandaleyes Retro Glam

24 czerwca 2014, dodał: wiolucja
Artykuł zewnętrzny

file1403612209

Każdy z nas ma coś, co lubi u siebie podkreślać – u mnie są to rzęsy – dlatego też z przyjemnością kupuję produkty przeznaczone właśnie do nich, szczególnie tusze, które są nowościami na rynku i witają mnie w drogerii obiecująco.

Kosmetyk od Rimmela rzuciłam niewiele myśląc do koszyka jakoś w listopadzie, kiedy potrzebowałam czegoś, co by mnie zadowoliło na zbliżającą się imprezę i tak też się stało!

Producent obiecuje efekt sztucznych rzęs i optycznie większe oczy, a zaokrąglona w odpowiednich miejscach szczoteczka maskary Retro Glam w kształcie klepsydry przypominająca linię rzęs, podnosi je, dociera do nawet najmniejszych włosków i zapewnia im wyjątkową objętość bez irytujących grudek. Tajemnicą produktu  jest połączenie najnowszej szczoteczki z formułą, która idealnie z nią współgra.

Wszystko brzmi jak nie z tego świata, bajecznie, prawda?

Tusz musi odczekać swoje tuż po otwarciu – około trzech-czterech tygodni – bym mogła rozpocząć współpracę z nim z uśmiechem na twarzy. Mam świadomość, że produkty tego typu muszą mieć czas, żeby się trochę rozkręcić, ale Retro Glam na samym początku wychodzi to nieco opornie w porównaniu do innych tuszów, ale efekt końcowy zasługuje na owacje na stojąco.

Konsystencja tuszu marki Rimmel jest idealna – nie za gęsta, nie za rzadka, kremowa, w sam raz mokra… A kolor – intensywny, głęboki. Po dwóch warstwach rzęsy są wydłużone, podniesione, pogrubione, ale bez efektu sztucznych, co obiecuje producent.

Szczota, bo nie mam pojęcia, czy mogę nazwać to coś „szczoteczką” – jest naprawdę pokaźnych rozmiarów. Na jej czubku zawsze, nawet jakbym nie wiem jak się starała by tego uniknąć, zostaje niemały nadmiar tuszu, który za sprawą jednego z elementów kosmetyku faktycznie podnosi rzęsy, nawet te najmniejsze, nie skleja ich i nie pozostawia grudek. Używanie jej, z biegiem czasu, staje się wygodne.

Produkt w ciągu nie nie osypuje się, nie odbija i zostaje takim, jakim bym chciała by był do samego demakijażu.

Biało-czarne opakowanie nie trafiło zupełnie w mój gust – nie ma z nim nic ciekawego, co by na pierwszy rzut oka wpadło w pamięć. Lubię, kiedy nawet na klasycznej czerni jest inny, nieco szalony kolor – biały mi do takiego określenia zupełnie nie pasuje.

Za 12 ml produktu musimy zapłacić około 30 zł, chociaż ostatnio zauważyłam w Rossmannowskich gazetkach, że można upolować go za 19.99 zł, więc cena – marzenie, jeżeli tylko weźmiemy pod uwagę między innymi konsystencję czy trwałość.

Po pierwszym dniu miałam ochotę wyrzucić go do kosza, a szafę Rimmela w drogerii omijać szerokim łukiem, jednak dałam mu szansę i kiedy Scandaleyes postanowiło się rozkręcić jest o całe niebo lepiej. Nawet teraz – przy końcówce pierwszego opakowania, o którym właśnie piszę – zastanawiam się czy skusić się na coś nowego, czy dalej kontynuować przygodę z Retro Glam.

Polubiłam się z tym tuszem i wiem, że prędzej czy później na pewno do niego wrócę, chociażby z tego powodu, że wolę płacić za szczotę oraz cud, miód i malina konsystencję niż za ładne opakowanie i niezbyt ciekawy środek.






FORUM - bieżące dyskusje

zabawa - odpowiedz tytułem piosenki…
"Wszystko czego dziś chcę" Kiedy masz gorszy dzień...
Outlet - Promocje
Jak byłam tam na zakupach to sporo rzeczy było marnej jakości, w końcu wybrałam...
Jaki odkurzacz
Ja sprzątam tylko mopem, nie mam już dywanów więc odkurzacz stał się zbędny...
Sprawdzone sposoby na dziecięce dol…
Dokładnie. Nie zabierać dzieci do sklepów, przychodni jak nie potrzeba. Nieraz widzę...