Rachel E. Carter: Kandydatka
Premiera – 18 września 2019 r.
Dwudziestoletnia Ryiah jest czarną maginią frakcji bojowej, ale nie jest Czarnym Magiem. Jeszcze.
Niemal od zawsze pragnęła zdobyć legendarną szatę. Ukoronowaniem nauki jest udział w prestiżowym – i jedynym w swoim rodzaju – turnieju dla magów…
Szkoda, że będzie musiała wystąpić przeciwko pewnemu księciu – temu, którego jeszcze nigdy dotąd nie pokonała. Wreszcie nadchodzi nabór kandydatów. Zwycięzca otrzymuje szaty, ale w królestwie czyha coś mrocznego. Wrogie królestwa otaczają ojczyznę Ryiah. Pora zawrzeć sojusz.
Niestety dla Ryiah to dopiero początek. Bo najgorszy wróg mieszka w pałacu.
*****
Rachel E. Carter – amerykańska pisarka fantasy. Autorka bestsellerowego cyklu powieści Czarny Mag, którego dwa tomy, Pierwszy rok i Adeptka ukazały się nakładem wydawnictwa Uroboros. Kandydatka to kolejny tom serii. Książki Carter, pełne magii, miłości i wojny, porównywane są do twórczości Sarah J. Maas.
Fragment 1
Darren cicho się zaśmiał. Jego śmiech był jak woda – odgłos strumienia spływającego po skale, niski i nieśpieszny. Jedwabisty. Pewny siebie.
– Ryiah, chyba nie sądzisz, że zdołasz mnie pokonać?
Złapałam się pod boki.
– Skąd wiesz? Przecież nigdy wcześniej nie walczyliśmy.
– Pokonałem cię podczas zawodów w Porcie Langli, gdy byliśmy adeptami.
– Owszem, ale wtedy nie walczyliśmy magią. – Przestąpiłam z nogi na nogę, a książę uniósł brew i spojrzał na mnie znacząco. Popukał palcami w nadgarstek i widziałam, że miał ochotę odrzucić moje wyzwanie, ale jednocześnie zaintrygowało go ono. Książę Darren z Jeraru, drugi w kolejce do tronu, był potwornie dumny.
Ale był też uparty. Tak jak ja. Wiedziałam, że wcale nie podobała mu się perspektywa pojedynku z przyszłą żoną. Przygryzłam wargę, zastanawiając się, jak go przekonać. Spojrzał na moje usta. I nagle nabrałam pewności, że znam odpowiedź. Nieprzytomne pożądanie sprawiło, że ostatnie pięć lat było dla nas udręką, teraz jednak mogło pomóc.
– Co powiesz na zakład?
– Zakład? – W jego głosie natychmiast pojawiła się podejrzliwość. – Jaki zakład?
Zrobiłam krok do przodu i delikatnie położyłam dłoń na jego dopasowanej do ciała tunice. Gdy poczułam pod nią twarde mięśnie, przełknęłam głośno ślinę. Ryiah, panuj nad sobą. To nie czas na zwracanie uwagi na takie rzeczy. To ja miałam go uwieść.
– Ryiah, ostrożnie. – Uśmiechnął się.
– Jeśli wygram, dołączysz do mnie w Ferren’s Keep. – Ha. Ostatni tydzień spędziliśmy na spieraniu się, które z nas będzie musiało zmienić miejsce.
– Wiesz, że muszę zostać w pałacu.
– To wygraj, a nie będziesz musiał wyjeżdżać.
– A co ja dostanę w zamian?
Odpowiedziałam bez zastanowienia:
– Co tylko zechcesz.
– C okolwiek? – Spojrzał mi w oczy i poczułam nagły ścisk w żołądku. Skóra na mojej szyi się zaróżowiła, po chwili cała oblałam się szkarłatem.
– Ja… Nie miałam na myśli tego – wydukałam.
– Zatem musisz wygrać. – Spojrzał na mnie rozbawiony.
– Przecież to właśnie mi powiedziałaś, prawda?
Skrzyżowałam ręce na piersi i popatrzyłam na niego z uporem.
– Dobrze – odparłam. – Ale jeśli ty masz dostać, co tylko zechcesz, to ja dodaję kolejny warunek. Jeśli wygram, przy najbliższej okazji pogodzisz się z Alexem.
Skrzywił się. Relacje między nim a moim bratem bliźniakiem można było w najlepszym razie nazwać napiętymi. Alex podchodził do księcia z ogromną rezerwą nawet po wieczorze, w którym nastąpiło odznaczenie. Powiedział mi o tym kolejnego ranka, cztery dni temu. Jak na ironię, brat Darrena, następca tronu Jeraru, nienawidził mnie. Chociaż, szczerze mówiąc, ja darzyłam go podobnym uczuciem. Nikim nie gardziłam tak, jak księciem Blayne’em.
– Cóż, dobrze, że planuję wygrać – powiedział.
Spojrzałam w górę i zobaczyłam jego złośliwy uśmiech.
Na bogów, gdy Darren stawał się arogancki, jeszcze bardziej zyskiwał na atrakcyjności. Może to ta jego pewność siebie? Miałam ochotę potrząsnąć księciem i zetrzeć mu z twarzy grymas nonszalancji, a potem złapać go za kołnierz i całować aż do utraty tchu. Niekoniecznie w tej kolejności.
Skupiłam się na związywaniu włosów w kok. Robiłam wszystko, by udawać obojętną.
– Próżność do ciebie nie pasuje.
Uśmiechnął się do mnie znacząco i odepchnął się od ściany. Leniwym krokiem zaczął iść w stronę boiska.
Poszłam za nim, aż stanęliśmy trzy metry od siebie na środku wielkiego kamiennego podestu. Boisko treningowe na terenie pałacu było o wiele mniejsze niż to zewnętrzne, na którym ćwiczyliśmy podczas praktyk, ale także dwa razy bardziej wymyślne. Podejrzewałam, że to dlatego, że znajdowaliśmy się w stolicy, gdzie wydawano więcej na przyjemności niż na kwestie praktyczne.
Zwykłe areny budowano na piachu, na zewnątrz, padały na nie ostre promienie słońca. Otaczano je palikami, które jednocześnie wyznaczały granicę pola walki. Tutaj, w pałacu w Devon, stanęliśmy na kamiennej platformie.
Okalały ją wielkie, białe filary i ławki z poduchami.
Przed półkolem widowni stała gruba, szklana ściana, regularnie wzmacniana miksturami alchemików. Dzięki temu widzowie mogli oglądać pojedynki, nie bojąc się zbłąkanego ciosu ze strony maga czy rycerza. Po drugiej stronie, z której właśnie przyszliśmy, znajdował się niewielki alkierz, w którym można było sobie wybrać rynsztunek. Darren nic nie wziął – swą najpotężniejszą broń, magię, miał przecież pod ręką. Jako magowie bojowi mogliśmy wyczarować każde narzędzie walki.
Do prawdziwej bitwy z pewnością wybralibyśmy odpowiednie wyposażenie, ale to miał być tylko pojedynek i oboje zgodziliśmy się co do tego, że wygra najsprawniejsza osoba.
– Ryiah, gotowa? – Darren wyszczerzył zęby.
Przyjrzałam się jego postawie z nadzieją na choćby małą wskazówkę, możliwość przewidzenia pierwszego ataku. Spędziłam pięć lat na analizowaniu jego sposobu rzucania czarów i owszem, był w tym niezły, ale nikt nie był ideałem. Miał swoje słabe strony, tak jak reszta z nas. Może nie były tak oczywiste, ale z pewnością istniały. Jeśli Darren chciał wyczarować broń, delikatnie poruszał prawą dłonią – wykonywał niemal niewidzialny ruch, by złapać rękojeść. Mocniej wbijał w ziemię prawą stopę, by przygotować się na rzucenie potężnego zaklęcia ze środka swojego ciała, na przykład ulewy, wichury czy ognia.
Teraz jednak, w dniu, w którym najbardziej potrzebowałam czytać z jego pozycji, on pozostawał niewzruszony.
Skrzywiłam się.
– Jestem gotowa.
– Na trzy. – Spojrzał mi w oczy. – Raz… dwa… trzy.
Rzuciliśmy czary jednocześnie, nasza magia się uniosła i wybuchła z ogromną mocą.
Oboje zostaliśmy odrzuceni do tyłu.
Każde z nas uderzyło w filar po przeciwległych stronach areny. Ledwo miałam czas, by złagodzić uderzenie zaklęciem powietrza, po sekundzie już szłam chwiejnym krokiem, a następnie pędziłam w stronę Darrena z uniesioną dłonią i płynącą z niej magią.
Ale on był jeszcze szybszy.
Jakimś cudem zdążyłam się schylić, gdy obok mojego ucha ze świstem przeleciała seria sztyletów. Poprawiłam pasemko włosów, które wypadło z koka, i spojrzałam na
księcia.
– Dobrze się bawisz, kochanie? – spytał. Jego słowa były podszyte śmiechem.
– A ty nie?
W jednej mojej dłoni pojawiło się ostrze, druga posłała oślepiający błysk światła. Powietrze zaświeciło się na złoto, a ja rzuciłam się do przodu, wydobyłam miecz i wykonałam nim pionowe cięcie. Włożyłam w atak całą swoją siłę.
Ale Darren czekał. Odgłos szczękającego metalu odbił się echem na całym podium.
Wycofałam się i w ostatniej chwili podniosłam do góry sosnową tarczę. Udało mi się odparować jego atak.
– Nieźle.
– Uczyłam się od najlepszego. – Przerwałam. – No dobrze, drugiego w rankingu.
Parsknął.
Kontynuowaliśmy wymianę ciosów. Po kilku minutach Darren uśmiechał się złośliwie i szedł do przodu, a ja się wycofywałam. Jego ciosy były silniejsze niż moje, ręka mi słabła pod wpływem mocnych uderzeń, które musiałam blokować. Wyprowadzałam coraz mniej ataków.
Podjęłam błyskawiczną decyzję, by rzucić się do przodu z tarczą. Darren bez trudu zablokował ten cios, ale taką właśnie miałam intencję. Podczas gdy on był skupiony na obronie przed atakiem, zmieniłam miecz w nóż.
O sekundę za późno zauważył, że coś się dzieje, zdążyłam już uderzyć. Trafiłam go w nogę tuż przed tym, jak się cofnął. Zostałam nagrodzona odgłosem rozrywanej odzieży i mignięciem czerwieni.
Zeskoczyłam z drogi jego ciosu.
– Powinienem był wiedzieć, że wybierzesz nóż.
– Zawsze był moją ulubioną bronią.
Przez moment patrzyliśmy na siebie w ciszy, nasze klatki piersiowe unosiły się i opadały po dziesięciu minutach walki. Polała się pierwsza krew, tak więc według standardowych zasad pojedynku to ja wygrałam.
Fragment 2
Niepokój wypełniał każdą moją chwilę po przebudzeniu się w trakcie czternastu długich dni,
gdy jechaliśmy do północno-zachodniej twierdzy Ferren’s Keep. Większość podróży byłam pogrążona
w rozmyślaniach, patrzyłam na mijane pola i koryta rzek. W obliczu nasilających się ataków rebeliantów,
nadchodzącej wojny z Caltothem i mojej nowej pozycji tuż przy granicy doradcy Korony postanowili, że z przyszłą księżniczką cały czas będzie przebywać jeden z rycerzy z Królewskiego Pułku. I tak jak Darren kilka lat wcześniej, gdy drogę do akademii spędził w towarzystwie strażników, miałam ze sobą Paige, młodą, starszą ode mnie cztery lata rycerkę. Nie była zbyt rozmowna, odzywała się tylko wtedy, gdy było to niezbędne. Gdy próbowałam rozwinąć dialog, marszczyła jedynie czoło. Wyczuwałam, że wcale nie była nieśmiała, ale raczej nie darzyła mnie zbytnią sympatią. Kiedy już wypowiadała jakąś opinię, była bardzo ostra, a ja wtedy żałowałam, że w ogóle zachęcałam ją do rozmowy.
Paige była wysoka, dobrze umięśniona i miała prawie taką rangę, jak mój młodszy brat Derrick. Ubierała się tylko w kolczugę i męskie ubrania. Przepiękne brązowe włosy ukrywała, zaplatając je w warkocz. Gdy na kogoś patrzyła, mrużyła oczy i mogło się wydawać, że natychmiast wyrabiała sobie o nim opinię. Była plebejuszką, ale jeszcze nigdy nie spotkałam nikogo takiego jak ona. Gardziła pogaduszkami, drwiła ze wszystkich moich sugestii i przypatrywała się każdemu podróżnemu – nawet tym wysoko urodzonym – z taką samą podejrzliwością.
Kiedy za trzecim razem próbowałam wciągnąć ją w rozmowę, warknęła na mnie, żebym patrzyła na drogę, a potem dodała obojętnie:
– Moja pani.
Nie wiedziałam, co robić. Myślałam, że skoro mamy takie samo pochodzenie, będziemy mogły się zaprzyjaźnić. Obie byłyśmy kobietami, które podniosły swój status społeczny dzięki ciężkiej pracy, poza tym byłyśmy na siebie skazane do momentu, aż król zmieni decyzję. Zaprzyjaźnienie się ze sobą było więc logiczne – miałyśmy spędzić razem mnóstwo czasu – widziałam jednak, że moja towarzyszka miała inne plany. Resztę drogi spędziłyśmy w ciszy, pomijając dwa konflikty w kwestii tego, w którą stronę jechać.
Większość podróży spędzałam na podziwianiu widoków, co było łatwe, bo jechałyśmy coraz dalej na zachód.
Równiny ustąpiły miejsca sosnom i kępom gęstej, słodko pachnącej trawy, a cienkie strumyki połączyły się i stały rzeką. Jej brzegi porastały drzewa. Moimi ulubionymi były te o gęstych gałęziach, wielkich, lśniących liściach i malutkich czerwonych kwiatach. Goździkowce.
Zanim się zorientowałam, dojechałyśmy do małej wsi. Demsh’aa. Dom.
Miałyśmy spędzić tutaj tylko jedną noc, ale ku rozgoryczeniu mojej towarzyszki uparłam się na cały dodatkowy dzień, by odwiedzić rodziców. Nie widziałam ich od czasu egzaminu na pierwszym roku, czyli od czterech lat. Paige zostawiła mnie samą i poszła na targ, by uzupełnić zapasy, a ja zaczęłam oglądać zmiany, jakie zaszły tutaj pod nieobecność moją i braci. Cieszyłam się, że rodzinie zaczęło się o wiele lepiej wieść. Wcześniej apteka zajmowała pokój w domu rodziców, ale ponieważ Alex i ja przysyłaliśmy pieniądze – gaża Derricka była o wiele niższa niż wynagrodzenie maga – nasi rodzice mogli pozwolić sobie na kupno domu blisko centrum miasteczka i wzięli na praktyki dwie młode dziewczyny, które wolały zająć się lokalnym handlem, zamiast uczęszczać do którejś z trzech wojennych szkół.
Rodzice przepraszali za to, że nie mogli być na odznaczeniu moim i Alexa, a ja rozumiałam, że nie chcieli zostawić sklepu w samym środku szkolenia praktykantek. Poza tym ceremonia odznaczenia magów nie była przeznaczona dla szerszej publiczności. Z pewnością nie mogliby wziąć udziału w uczcie, musieliby za to odbyć długą podróż. Bardzo się cieszyłam, że rodzice wspierali moją naukę.
Oczywiście przywiozłam wielkie wieści…
Ale tydzień wcześniej przybył wysłannik Alexa – chociaż to wcale nie ułatwiło rodzicom zrozumienia całej sytuacji.
Mój ojciec cały czas był w szoku. Gdy podczas praktyk pisałam listy do domu, nie wspominałam o Darrenie – głównie dlatego, że nie wiedziałam, co napisać – tak więc ojciec zupełnie nie spodziewał się tego, że ja i książę się w sobie zakochamy.
Moja matka była bardziej wyrozumiała i powiedziała, że w trakcie naszych egzaminów na pierwszym roku zauważyła, że coś się dzieje.
– Cały czas się na ciebie gapił. Czułam, że kryje się za tym coś więcej… Ale czegoś takiego bym się nie spodziewała! Trudno było to zaakceptować. Książę wybrał ich nisko urodzoną córkę nie na kurtyzanę, a na żonę.
Moi rodzice byli szczęśliwi, ale zdezorientowani, a ja nie miałam dostatecznie dużo czasu, żeby wyjaśnić im, jak to się stało. Szczerze mówiąc, też jeszcze nie do końca do siebie doszłam. Takie rzeczy się po prostu nie zdarzają. Nie mnie.
Porozmawialiśmy o nadchodzących naborach kandydatów. Rodzice obiecali, że przyjadą, by popatrzeć na mnie i Alexa.
– Do tej pory dziewczyny będą umiały już poprowadzić sklep – zapewniali.
Rozmawialiśmy też o ślubie. Ojciec jako pierwszy spytał o brak ustalonej daty. Gdy próbowałam wszystko wyjaśnić, mama zamilkła. Odezwała się dopiero, gdy następnego ranka siodłałam konia.
– Ryiah, uważaj na siebie. Król z pewnością nie jest zadowolony z faktu, że jego syn wybrał ciebie, byś zasiadała z nimi przy stole.
Kiwnęłam głową w milczeniu. Już wcześniej się nad tym zastanawiałam. Miałam zamiar trzymać się od króla i jego następcy tak daleko, jak to tylko możliwe – był to kolejny powód przyjęcia przeze mnie propozycji dowódczyni Nyx. Szybko pożegnałam się z rodzicami i razem z Paige wróciłyśmy na piaszczystą drogę, prowadzącą stromo pod górę do wielkiego lasu na północy. Królewski Szlak omijał podstawę Żelaznych Gór. Reszta naszej podróży przebiegła bez zakłóceń. Paige i ja spędziłyśmy kolejne noce w przydrożnych gospodach i dobrze się bawiłyśmy.
Gdy wreszcie dostrzegłyśmy kamienną fortecę wbudowaną w jedną z gór, westchnęłam z ulgą. Moja towarzyszka uczyniła to samo.
To był wspaniały obraz. Godzinę wcześniej zaszło słońce. Olbrzymią fortecę ożywiały setki migoczących żółtych plam. Na wszystkich ścianach płonęły pochodnie, znajdowały się również przy każdej czatowni, aż wreszcie światło znikało w samej górze.
Z miejsca, w którym stałyśmy, zobaczyłam blask metalu wokół najniżej położonych wartowni. Metal ciągnął się od najniższego punktu fortecy aż do podnóża góry.
Ściągnęłam lejce i kopnęłam klacz, by ruszyła przed siebie.
Ferren’s Keep.