Nostalgiczna lektura na wiosnę: „Dwa miasta. Wrocławskie tęsknoty” – Monika Kowalska
Niespokojny czas za naszą wschodnią granicą nastraja do refleksji na temat niełatwej polskiej historii. Doskonałym kontekstem do tego mogą być książki opisujące czasy II wojny światowej. Jest wśród nich wyjątkowa saga Moniki Kowalskiej – Dwa miasta, której drugi tom właśnie się ukazał. Autorka opisuje w nim powojenne losy lwowskiej rodziny, przesiedlonej z Kresów na Ziemie Odzyskane, nawiązując do własnej rodzinnej historii…
Niemieckie Breslau w 1945 roku staje się polskim Wrocławiem – jednak w niczym nie przypomina miejsca, w którym można rozpocząć nowe życie. Mimo to nadciągają w jego stronę coraz to nowe pociągi, wiozące polskich przybyszów ze Wschodu. Wśród zgliszczy i ruin, opuszczonych przez dawnych mieszkańców, rodzina Szubów próbuje dalej żyć, mimo tęsknoty za ukochanym Lwowem. Szybko okazuje się, że egzystencja na „polskim dzikim Zachodzie” oznacza mierzenie się nie tylko z trudami codzienności i odbudową miasta, ale także z niebezpieczeństwami wynikającymi z grasowania grup szabrowników, liczących na wzbogacenie się na skarbach pozostawionych przez uciekających za Odrę Niemców. Kresowiacy jednak znajdują w ocalałych z pożogi wojennej mieszkaniach głównie domowe sprzęty i to wśród nich próbują stworzyć namiastkę domu z odrobiną lwowskiego klimatu.
Mijają kolejne lata i ludzie odzyskują chęć do życia oraz wewnętrzny spokój. Jak mówi jeden z bohaterów powieści: „Czas leczy rany, uczy zapominać”. Pojawiają się jednak przyziemne kłopoty, tak typowe dla szarej PRL-owskiej rzeczywistości. Czy Julii uda się przezwyciężyć trawiącą ją chorobę? Jak ułoży się życie uczuciowe Ady?
To książka o silnych kobietach i ich mężczyznach, którzy nie zawsze stają na wysokości zadania. A Wrocław jest tu nie tylko tłem ludzkich zmagań z życiem, ale także swoistym bohaterem tej książki. Zapraszamy na wycieczkę do tego niezwykłego miasta sprzed wielu lat, w którym na nowo odradzało się życie…
Z okazji premiery powieści zaprosiliśmy jej Autorkę do krótkiej rozmowy:
Fot. Julia Kowalska
W Pani powieściach istnieje wyraźny rys autobiograficzny. Czy gdyby miała Pani możliwość podróży w czasie, to podjęłaby Pani taką samą decyzję jak Pani przodkowie, by osiedlić się właśnie w powojennym Wrocławiu?
Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Trzeba pamiętać, że osadnicy w 1945 przybywali na tereny Dolnego Śląska nie z własnej woli i nie wiedzieli, co ich tu czeka, jak będą tu żyć. Wrocław zaraz po wojnie znajdował się w kompletnej ruinie. Niełatwo było wyobrazić sobie, że można się tutaj osiedlić, że będą działały szkoły, urzędy, zakłady pracy… Moi bliscy też nie potrafili sobie tego wyobrazić. Dwa pierwsze lata na Ziemiach Odzyskanych przeżyli w Opolu. Dopiero w 1947 przenieśli się do Wrocławia, znaleźli dom w morzu ruin, pracę i zdołali to miasto pokochać, a potem uznać za swoje. Ale to nie była miłość od pierwszego wejrzenia, zupełnie nie!
Co ja bym zrobiła? Naprawdę nie wiem. Myślę, że wtedy, niemal osiemdziesiąt lat temu, trzeba było mieć ogromną wyobraźnię, by dostrzec w tym zniszczonym niemieckim mieście potencjał…
Gdyby starczyło mi odwagi i zaradności, pewnie bym została. Na szczęście nie ja podjęłam decyzję o osiedleniu się tutaj, nie musiałam patrzeć, jak Wrocław podnosi się z ruin. Tę decyzję podjęli moi przodkowie i jestem im za to wdzięczna. Mnie przyszło już żyć w pięknym, przyjaznym mieście, które łatwo się kocha.
Czy spacerując po dzisiejszym Wrocławiu zdarza się jeszcze Pani znaleźć miejsca posiadające wyraźne ślady czasów, w których dzieje się akcja Pani powieści?
Coraz trudniej je odnaleźć w dzisiejszym coraz piękniejszym i rozwijającym się w zawrotnym tempie mieście. Wrocław się zmienia bezustannie. Gdyby bohaterki moich powieści, Adela, Józka i Nelka, mogły przespacerować się po współczesnym mieście, myślę, że by go nie poznały. Czas mija, Wrocław ewoluuje, rozwija się, rozkwita. Dobrze patrzeć, jak się zmienia na lepsze. Jednak we mnie jest jakaś nostalgia za tym, co minione, wciąż podświadomie szukam ulic, którymi chodziłam w młodości, miejsc opisanych także we Wrocławskich tęsknotach. Oczywiście one wciąż istnieją – ulice Tomaszowska i Gliniana właściwie się nie zmieniają, co najwyżej kamienice przy nich wzniesione, po remontach odzyskują dawny blask. Kamienica przy Gajowej 32, w której toczy się znaczna część akcji, stoi na swoim miejscu, napis „salve” w progu bramy wciąż wita wchodzących do niej mieszkańców. Inaczej dziś wyglądają okolice ulic Dawida, Joannitów, a także Grabiszyńskiej i Stalowej. Wygląd Dworca Głównego zmienił się diametralnie. Dziś jest piękny, hala główna stała się właściwie wielkim eleganckim salonem. Jednak ja trochę tęsknię za tamtym dworcem sprzed lat – może niezbyt zachęcająco pachnącym, niezbyt reprezentacyjnym, ale bardzo autentycznym, noszącym ślady prędkiej powojennej odbudowy. Pamiętam dobrze charakterystyczne pokryte rowkami płytki posadzki w głównym holu – kiedy jak dziecko przechodziłam tamtędy, próbowałam się na nich ślizgać. Pamiętam pomazane niezdarnie olejną farbą drzwi dworca, podziemia, w których mieściła się księgarnia, dworcowe kino, sklep z płytami i kasetami… Dla mnie ten stary dworzec wciąż gdzieś tam istnieje i tylko dziwię się, że przechodnie go nie zauważają. Całkowicie zmieniły się okolice dworca autobusowego; młode siostry Szubówny pamiętały, że był tam park, niebezpieczny, pełen podejrzanych typków, zwany przez okolicznych mieszkańców małpim gajem. Ja ze swojego dzieciństwa pamiętam ogrodzony parkanami plac budowy, w końcu brzydki betonowy budynek dworca. Obecnie mamy w tamtym miejscu Wroclavię. Czy jest piękna, czy nie, można by dyskutować, na pewno plac w tej części miasta został zagospodarowany na dobre. A jakaś część jego historii zatrzymana została we Wrocławskich tęsknotach.
Zniknął powojenny dom towarowy Renoma, w którym siostry robiły zakupy, za to mamy elegancki, z pietyzmem odrestaurowany sklep. Bliżej mu do przedwojennej świetności, niż do powojennej przaśności. Nie ma kina Śląsk, znika stara, zniszczona zabudowa ulicy Puławskiego… W niezmienionym stanie pozostało chyba jedynie Wzgórze Partyzantów.
W tomie trzecim sagi Dwa miasta, obecnie przygotowywanym do druku, pojawia się peryferyjne wrocławskie osiedle, na którym się wychowałam. Ono też już wygląda obecnie zupełnie inaczej niż czterdzieści lat temu, zmieniło się diametralnie, a mojego rodzinnego domu nie ma już od lat.
Miasto się zmienia i trzeba dużo wysiłku i wyobraźni, by dziś dostrzec tamten dawny Wrocław zatrzymany w sadze Dwa miasta. Ale on wciąż istnieje.
Fot. Julia Kowalska