Wzięłam sobie ludowe porzekadła do serca i od jakiegoś czasu testuję ni mniej, ni więcej, tylko kupę. Wiem, nie brzmi zachęcająco, ale na osłodę powiem, że ta konkretna kupa jest całkiem niewielka, wysuszona, sproszkowana, napromieniowana wynalazkami zabijającymi bakterie i na szczęście zupełnie nie wygląda na to, czym jest.
Nieistotne jednak, skąd właściwie wzięła się idea stosowania ptasich odchodów jako specyfiku do pielęgnacji do twarzy. Ważniejsze jest to, że uczeni odkryli w tych konkretnych, słowiczych, obecność enzymu guaniny, który a podobno nawet wpływa na produkcję komórek macierzystych skóry.
Maseczka ma postać beżowego drobnego proszku. Należy wymieszać pół małej łyżeczki z kilkoma kroplami wody tak, żeby nabrała konsystencji gęstej śmietany i nałożyć na wilgotną twarz, pędzelkiem do masek albo palcami i pozostawić na jakieś pół godziny. Osobiście robiłam to dwa razy w tygodniu.
Muszę przyznać, że efekty są wyjątkowo spektakularne – skóra staje się matowa i efekt ten utrzymuje się jeszcze dzień albo dwa po aplikacji. Drobne podrażnienia szybciej znikają, a cera staje się gładsza i ujednolicona kolorystycznie. Część osób twierdzi, że dużym problemem może być zapach maski, moim zdaniem jednak przypomina on zapach karmy dla papug albo kanarków i można go znieść bez większych problemów. Zwłaszcza dlatego, że maseczka zastyga na twarzy jak glinka i im bardziej schnie, tym słabszy zapach wydziela.
Przetestowałam też mieszanie Uguisu z żelem hialuronowym i nakładanie takiej mikstury pod makijaż. Wchłania się błyskawicznie i sprawia, że mat na twarzy utrzymuje się cały dzień, więc polecam ten sposób przed większymi wyjściami – w takiej mieszaninie proszek jest zupełnie bezzapachowy.
Jest to chyba najdziwniejszy z kosmetyków (jeśli tak można go określić), jakie do tej pory wypróbowałam i pewnie kupię go znowu za jakiś czas. Nie od razu, bo zauważyłam, że im częściej się to dziwadło stosuje, tym bardziej skóra się do niego przyzwyczaja i efekty przestają być tak zdumiewające.
Czytaj więcej TUTAJ
Testowała:
Dominika – „kobieta pracująca”, żona, mama, mól książkowy, gaduła i optymistka. Lubię nowości i ciekawostki kosmetyczne, książki, konkursy, koty, szczury, kompot z truskawek… Może będzie prościej wymienić, czego NIE lubię – komarów, flaczków i nudy. Mój blog: http://bzeltynka.blogspot.com/ – typowo kobiecy. Recenzje kosmetyków i odrobina kulinariów. (nick: Bzeltynka)