Martin Stewart: Skrzynia ofiarna – zapowiedź
Martin Stewart: Skrzynia ofiarna
Paranormalny thriller, który pokochają fani powieści w stylu To Stephena Kinga i serialu Stranger Things!
W upalne wakacje 1982 roku Sep, Arkle, Mack, Lamb i Hadley zostają połączeni przez więzy przyjaźni… oraz mroczny sekret, który po latach powraca, aby ich nawiedzać.
Kiedy nastolatkowie znajdują w lesie starożytną kamienną skrzynię, pod wpływem sennej wizji postanawiają złożyć w niej ofiary. Każde z nich oddaje skrzyni coś wyjątkowo bliskiego swojemu sercu. Zawierają przy tym pakt: nigdy nie powrócą do skrzyni nocą, nigdy nie przyjdą do niej samotnie i nigdy nie zabiorą z niej swoich darów.
Cztery lata później losy dawnych przyjaciół ponownie łączy ze sobą seria przerażających, krwawych wypadków, która może oznaczać tylko jedno – któreś z nich złamało przysięgę. Jaką cenę przyjdzie im za to zapłacić?
Fragment 1
Gdy Sep sięgnął pod łóżko, by znaleźć rzecz, którą od początku zamierzał ofiarować – rzecz, którą przyniósł mamie do szpitala, zanim wróciła do domu, która siedziała przy niej, gdy jej pierś wznosiła się słabymi, rzężącymi oddechami – pozostali szperali wśród własnych dziecięcych drobiazgów, otwierając na oścież szafy i wyciągając szuflady.
Gdy wybierali przedmioty, czas owijał się wokół nich powoli.
Hadley przerzuciła kartki książeczki, której nigdy więcej nie chciała oglądać – książeczki wypełnionej żałosnymi sekretami. Przekręciła kluczyk, zamykając solidną skórzaną okładkę, a potem wyrzuciła go i patrzyła, jak wirując, spływa w dół toalety. Zamknęła oczy, życząc sobie, by połknął go jakiś krab.
Oddech Arkle’a świszczał przez zaciśnięte zęby, a on zbierał zwęglone ważki, przypominając sobie, jak je złapał nad rzeką chwilę po tym, gdy spalił swoje świadectwo. Zwijał się ze wstydu, przypominając sobie, jak złożona karta rozwinęła się w płomieniach, odsłaniając jego głupotę – i jak inni odwrócili wzrok, żeby oszczędzić mu zażenowania. Wyjął zapalniczkę z tajnej skrytki w dolnej szufladzie i wsunął za ucho papierosa.
Lamb czesała włosy i wspominała, jak wyglądała jej matka w lustrze toaletki. Sypialnia wciąż nią pachniała: jej perfumami, ubraniami, skórzaną słodyczą jej butów i torebek zamkniętych w zbyt małej szafie. Lamb spojrzała na siebie, przeciągnęła dłonią po linii szczęki, a potem sięgnęła do dolnej szuflady toaletki i – zaczepiając o coś zawiązaną na gipsie chustką – wyjęła składane szylkretowe lusterko, które w dzieciństwie obiecała jej matka.
Mack usiadł na brzegu łóżka, śledząc wzrokiem wskazówkę zegarka, która zakreślała powolne kółko, i marząc, by się zatrzymała; by koniec tego lata na zawsze pozostał odległy, by na zawsze pozostali tacy jak teraz.
Dłoń Sepa natrafiła na coś miękkiego i puszystego, z okrągłym brzuszkiem zacerowanym sznurówką. Wyciągnął Barnabę z zakurzonej przestrzeni za komiksami i grami planszowymi, spojrzał na jego wiecznie uśmiechniętą mordkę i ściskał go tak długo, aż rozbolały go palce.
Fragment 2
Aileen Maguire słuchała radia, ale nie mogła się skupić. Słowa tworzyły wokół niej bezkształtny koc. Choć było już po północy, jeszcze nie spała. Siedziała sztywno w salonie. Obok stał pusty fotel męża.
Mały pokój był czysty i ciepły, zdobiony bogatymi motywami kwiatowymi, które zrudziały z czasem jak stara krew. Pusty kieliszek ogrzewał się w ręce. Maguire przetoczyła go, obserwując gęste smużki alkoholu na jego ściankach i zastanawiając się, czy zdoła się powstrzymać przed jego ponownym napełnieniem, zanim w końcu nadejdzie sen.
Jeśli nadejdzie.
Deszcz smagał szybę w oknie. Maguire zaczerpnęła głębszy oddech i poczuła – jak często bywało, gdy siedziała w tym pokoiku – napięcie i ból, jakby jej skóra wyschła, skurczyła się i przywarła do kości. Pomyślała o szkole i wybuchu przemocy na korytarzu – pomyślała o Sepie, o tym, jaki był podobny do upartej, inteligentnej dziewczyny, która przed ponad czterdziestu laty uczęszczała do liceum Hill Ford i nigdy go nie opuściła.
Pomyślała o Shelley Thompson – już nieżyjącej, podobnie jak Lizzie i Morgan. Córka Shelley nie powiedziała wiele przez telefon, tylko tyle, że jej matka lubiła późno wracać do domu i że nigdy nie ścięła włosów. „To było straszne” – powtórzyła i odłożyła słuchawkę.
Myśli dojrzewały w głowie pani Maguire.
Włosy Shelley.
Mocniej ścisnęła kieliszek.
Z pięciorga przyjaciół, którzy byli wtedy przy skrzyni, troje już nie żyło: Morgan zginął w wypadku samochodowym w 1968 roku, Lizzie zmarła na atak serca w 1976 – były to wydarzenia, po których poczuła na karku zimny oddech śmiertelności. A wraz z każdą śmiercią pojawiała się nowa wrona. Zeszłej nocy znajoma para obserwowała ją bystrymi, nieomylnymi oczyma.
Rano pojawiła się trzecia – tuż przed telefonem z Brooklynu.
Shelley zawsze chciała wyjechać do Ameryki. A teraz nie żyła – zginęła w nowojorskim metrze.
Maguire zacisnęła wargi, wygładziła cienkie włosy i wstała.
Nagle zamarła.
Z drugiego końca holu dobiegał jakiś dźwięk. W starym gabinecie rozległy się drapanie i szmery, jakby coś małego szorowało po kamieniu.
Wpatrzyła się w mrok poza zasięgiem światła lampy.
W gabinecie ponownie rozległo się drapanie.