„Małe eksperymenty ze szczęściem” – recenzja

10 listopada 2016, dodał: Iwona Marczewska
Artykuł zewnętrzny

Czy starość musi być równoznaczna ze zgorzknieniem, czy fizyczne zniedołężnienie musi ograniczać każdą aktywność, a podeszły wiek oznaczać brak inicjatywy i samodzielności? I wreszcie… czy można odważyć się wykorzystać życie do końca?

Kilkoro staruszków z amsterdamskiego domu opieki postanowiło przeprowadzić na sobie „Małe eksperymenty ze szczęściem”. Książka o tym tytule jest sekretnym dziennikiem jednego z nich, osiemdziesięciotrzy – i ¼ – letniego Hendrika Groena, który z właściwą sobie spostrzegawczością i bystrością umysłu, w często ironiczny sposób opisuje codzienną rzeczywistość pensjonariuszy. 

Starszy pan już na wstępie wyznaje swoją kompromisowość, dostrzegając jednak, że ugodowe nastawienie nie pozwala mu mówić tego, co naprawdę myśli. Właśnie dlatego znalazł sposób na zaspokojenie wewnętrznych potrzeb przy zachowaniu norm wymagających od niego bezwzględnej uprzejmości i dostosowania się do narzuconych warunków. Zaczął pisać.

W dzienniku obejmującym okres od pierwszego do ostatniego dnia roku kalendarzowego, pozwala sobie na trafne spostrzeżenia niepozbawione cierpkich uwag, odnoszących się do zachowania współlokatorów i personelu, zwłaszcza kierownictwa ośrodka, w którym ma spędzić resztę swojego życia, a także bezdusznego systemu opieki społecznej. Jest jednak daleki od użalania się nad sobą i nie toleruje narzekania. Życie doświadczyło go boleśnie, mimo to nie stracił umiejętności cieszenia się nim.

W opisach codziennych czynności i wydarzeń, male_eksperymentyktóre mają przerwać monotonię pensjonariuszy, odnajdziemy dowód na to, że staruszkowie mają poczucie humoru, skłonność do psot, a nawet chętnie flirtują. Wielu z nich walczy z fizycznymi ograniczeniami, które nie idą wespół ze stanem ich ducha. W ciele znękanym chorobami i niepełnosprawnością bardzo często wciąż są umysły, które potrzebują czegoś więcej niż spędzania czasu przed telewizorem. Grupa przyjaciół z domu starców postanawia stworzyć klub, który zapewni im atrakcje, jakich nie jest w stanie zorganizować ośrodek trzymający się narzuconych standardów. W wyniku tych drobnych eksperymentów znów mogą prawdziwie celebrować życie.

Może się wydawać, że codzienność starszych ludzi nie zainteresuje młodszych pokoleń, ale stało się wręcz przeciwnie. Przez wiele tygodni książka nie schodziła z list bestsellerów. Dlaczego? Dlatego, że odkrywa przed nami życie tam, gdzie myśleliśmy, że już go prawie nie ma. Uzmysławia nam problemy, które dotykają osoby w wieku naszych dziadków, a z których nie zdawaliśmy sobie sprawy. Świat zaczyna się dla nich kurczyć w momencie, w którym obniżająca się sprawność fizyczna nie pozwala na swobodne poruszanie się, ale właśnie wtedy okazuje się, że przy odrobinie zaangażowania można zorganizować sobie codzienność w taki sposób, że wciąż będzie pełna, pozwoli czerpać radość, a nawet w dalszym ciągu się rozwijać.

Kto naprawdę jest autorem książki? Nie wiadomo, ponieważ zdecydował się nie ujawniać swojej tożsamości. Teksty były początkowo publikowane w formie bloga na stronie Torpedo Magazine, gdzie zostały odkryte przez wydawnictwo, które we współpracy z autorem stworzyło z nich książkę. Do dziś wydana została w kilkudziesięciu krajach, a holenderska telewizja wykupiła prawa do adaptacji i zamierza zrealizować na jej podstawie sitcom.

Dziennik Groena pełen jest różnorodnych doświadczeń, w których przeplata się radość i ból – na jego kartach toczy się życie, a choć czasami można o tym zapomnieć, to trwa ono aż do samego końca.

Iwona

 

 

Dziękujemy Wydawnictwu za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego –
Redakcja