Maksymalizm – czyli sztuka tworzenia wnętrz z duszą, a nie z katalogu
dodał: Małgorzata Kopeć
Od zawsze uważałam, że dom powinien być odbiciem osobowości jego mieszkańców. Nie chłodną przestrzenią, w której wszystko wygląda jak z tej samej półki w sklepie meblowym, ale miejscem, w którym czuć historię, emocje i indywidualny styl. Dlatego kiedy słyszę o modzie na „minimalizm” – z tymi wszystkimi pustymi ścianami, białymi frontami i „mniej znaczy więcej” – mam ochotę dodać: mniej znaczy nudniej.
Nie oszukujmy się – minimalizm bywa wymówką dla braku wyobraźni. Ludzie, którzy boją się koloru, faktury i dekoracji, często tłumaczą to „estetyczną prostotą”. A ja uważam, że to zwyczajny brak pomysłu. Bo stworzyć wnętrze z charakterem, pełne ciepła i przytulności, wymaga odwagi, smaku i umiejętności łączenia pozornie niepasujących elementów. I tu właśnie wkracza maksymalizm – styl, który jest bliski mojemu sercu. A może warto połączyć oba światy – zachować spokój i prostotę minimalizmu, ale dodać do wnętrza odrobinę siebie? Stwórz przestrzeń, która z jednej strony jest uporządkowana i harmonijna, a z drugiej – pokazuje Twój temperament i tworzy ciepło w domu. Wystarczy odrobina umiaru w dodatkach – wybieraj je starannie, z przemyśleniem, tak by każdy element miał znaczenie.

Dom, który ma coś do powiedzenia
Kiedy wchodzę do minimalistycznego mieszkania, czuję się jak w showroomie. Wszystko jest poprawne, czyste i… bezosobowe. Tymczasem dom powinien opowiadać historię – Twoją, moją, naszą. Wnętrza mają przecież żyć. Dlatego lubię, gdy na półkach stoją książki z pożółkłymi kartkami, na kanapie leżą miękkie poduszki w różnych wzorach, a na ścianie wisi obraz kupiony spontanicznie na targu staroci.
To właśnie detale tworzą klimat. Dekoracje, wazony, ramki ze zdjęciami, a nawet nieco przesadzony koc z frędzlami potrafią nadać przestrzeni niepowtarzalnego uroku. Dom, w którym coś się dzieje – w którym widać pasje, wspomnienia i emocje – od razu staje się ciepły i przyjazny.
Piękno w chaosie
Maksymalizm to nie bałagan. To świadome łączenie różnych faktur, kolorów i stylów. To mieszanie drewna z metalem, nowoczesności z retro, wzorów z gładkimi powierzchniami. To gra kontrastów, która – jeśli jest dobrze przemyślana – daje spektakularny efekt.
Lubię, kiedy każdy kąt mojego domu coś mówi. Kiedy wazon, który przywiozłam z podróży, stoi obok świecznika po babci, a kolorowe zasłony łagodzą surowość mebli. Taka przestrzeń ma duszę. Nie musi być idealnie – ma być autentycznie.

Minimalizm – dla tych, którzy boją się koloru
Wiem, że wielu ludzi zachwyca się zdjęciami wnętrz w stylu skandynawskim: biel, szarość, beton, drewno. Przyznaję, przez chwilę i ja dałam się uwieść tej modzie. Ale po kilku miesiącach zaczęłam czuć się, jakbym mieszkała w laboratorium. Brakowało mi ciepła, tekstur, miękkości. Przestrzeń była piękna… ale martwa.
Dlatego z pełnym przekonaniem powiem: minimalizm jest dla tych, którzy nie potrafią aranżować wnętrz. Bo łatwo jest postawić białą sofę, biały stolik i biały dywan. Trudniej jest stworzyć przestrzeń, w której biel współgra z kolorem, gdzie złoto przełamuje szarość, a zieleń roślin ożywia całość. Trzeba mieć wyczucie, żeby nie przesadzić, ale też nie popaść w nudę.
Ciepło zaczyna się od poduszki
Kiedy ktoś pyta mnie, jak stworzyć przytulny dom, odpowiadam: zacznij od detali. Jedna poduszka, która wprowadzi kolor, wazon z gałązkami, świeca w ozdobnym słoju, obraz z odważnym motywem – to właśnie te drobiazgi tworzą nastrój.
Uwielbiam wieczory, kiedy zapalam świece, kładę się pod kocem i patrzę, jak światło odbija się w szkle wazonu czy ramkach ze zdjęciami. Wtedy czuję, że jestem „u siebie”. Nie w katalogu, nie w trendzie, ale w domu, który naprawdę kocham.
Maksymalizm to wolność. Nie ma tu sztywnych zasad ani modowych ograniczeń. Możesz łączyć to, co Ci się podoba, tworzyć własne kompozycje, eksperymentować. Bo dom ma odzwierciedlać Ciebie, a nie to, co aktualnie podpowiadają media społecznościowe.
Nie bój się kolorów, wzorów, nie bój się emocji. Wpuść je do swoich wnętrz, a zobaczysz, jak wiele się zmieni – nie tylko w aranżacji, ale i w codziennym samopoczuciu. Bo dom to nie miejsce – to stan ducha.
        







