Od czerwca bieżącego roku trwa ogólnopolska akcja „Tu mieszkam, tu kupuję” promująca kulturę robienia zakupów w małych, niezależnych sklepach spożywczych. Cenimy je przede wszystkim za miłe, uprzejme traktowanie oraz bezpośredni kontakt ze sprzedawcą. W dzisiejszych czasach zakupy w małych sklepach „za rogiem” stały się symbolem określonego stylu życia – coraz częściej wybierają je świadomi ekologicznie i ceniący swój czas mieszkańcy zarówno dużych miast, jak i miasteczek. Wśród nich spotkać można także znane i lubiane postacie. O słodkich wspomnieniach z dzieciństwa, ulubionych sklepach i sympatii do sprzedawców, którzy doskonale znają potrzeby swoich klientów, opowiada Andrzej Nejman – aktor oraz Dyrektor Teatru Kwadrat.
Czy sklepy spożywcze, te zapamiętane z dzieciństwa, budzą w tobie jakieś szczególne wspomnienia?
Wychowywałem się we Włocławku, przy ulicy Chopina. Nie pozostał mi w pamięci żaden specjalny szczegół dotyczący spożywczych zakupów, choć lokalizacje wszystkich okolicznych sklepów mogę wymienić z pamięci nawet dziś. Nigdy jednak nie zapomnę sklepu ze słodyczami. Nazywał się „Hawanka”, chociaż nie było tam tzw. artykułów kolonialnych, a zwykłe wyroby naszego rodzimego przemysłu czekoladowego i cukrowego. Pamiętam kupowanie na kartki i podłużne cukierki, czy pałeczki „mordoklejki” toffi, których zdobycie sprawiało dziecku więcej radości, niż dzisiaj zakup komputera. Właściwie każde przejście na drugą stronę ulicy Chopina było dla mnie przeżyciem i zarazem przygodą, bo nigdy nie było wiadomo, co akurat będzie czekało na pustawych półkach „Hawanki”…
Co wyróżnia sklepy osiedlowe?
Szczerze mówiąc, czasem lubię zajrzeć do centrum handlowego – takiego z butikami i sprzętem RTV, ale nigdy do supermarketu. Jeśli zdarza mi się, że muszę zrobić zakupy w spożywczym molochu, to jestem autentycznie „chory”. Nie mogę pojąć, jak ta straszliwa anonimowość, bycie przecinkiem w statystyce, może ludziom odpowiadać? Sam robię zakupy spożywcze na bazarku, albo w małych sklepach spożywczych i to też nie w sieciowych. Jeśli tam ktoś mówi mi „dzień dobry”, to wiem, że nie jest to formułka z ostatniego szkolenia. Po prostu wolę, jak obsługują mnie sklepikarze, a nie „zasoby ludzkie”.
W jakich sklepach lubisz robić zakupy?
Mam kilka. Jeden w Powsinie, gdzie mieszkam, dwa po drodze z pracy, kilka budek na kabackim bazarku. Spośród nich najbardziej zapadł mi w pamięć „Kogucik” – sklepik mięsny o powierzchni może osiemdziesięciu metrów, który jest w stanie obsłużyć chyba z dziesięć tysięcy ludzi. Taki tłok, jak tam, był tylko za komuny, ale przy siedmiu ekspedientkach – nie czekasz dłużej niż dziesięć minut. Warto, bo wędlina leży tam na półce maksimum dwadzieścia minut. Co najważniejsze, wszystkie panie wiedzą, jak mają na imię moje dzieci. Chodzenie tam z nimi na zakupy jest więc jak wycieczka do znajomych.
A co sądzisz o jakości produktów oferowanych przez sklepy osiedlowe?
Myślę, że za jakość towaru w małym, prywatnym sklepie, sprzedawca odpowiada niejako własną głową. Jeśli straci reputację, to nie będzie miał z czego żyć. Nie może się zasłaniać Działami Obsługi Klienta, regulaminami Centrali, decyzjami Działów PR, Marketingu czy Zarządu. Musi osobiście dbać o jakość, więc dba. Wydaje mi się, że żywność w małych osiedlowych sklepach jest zwyczajnie zdrowsza i smaczniejsza niż ta, którą oferują hipermarkety.
Czy warto pielęgnować tradycję małych sklepów osiedlowych?
Oczywiście. Nie chodzi tu tylko o sklepiki, ale też na przykład o usługi. Kiedyś pan Czesio, albo pan Miecio ostrzyli noże, czy nożyczki. Teraz wyrzucamy je na śmieci i pędzimy po nowe do supermarketu. Kto dziś naprawia buty? Cerowanie pończoch to może byłaby już przesada, ale idea leży gdzieś niedaleko. Chciałbym, żeby pani w sklepie wiedziała, jaki rodzaj sera lubi moja żona, albo jaką wędlinę „lepiej już sobie dziś odpuścić”. Wolę być otaczany panami Czesiami czy paniami Krysiami, niż obcymi, zmęczonymi robotami na trzeciej zmianie.