Nie tak dawno temu na świat przyszła malutka kuleczka z czarnymi włosami - tak, zgadłyście, ja we własnej osobie.
Kuleczkę wychowywały praktycznie prababcie. Wszyscy wiemy, jakie są babcie, ale moje biły wszystkie na głowę.
Cukiereczki, ciasteczka, lody, obiadki, przy czym prześcigały się jedna przez drugą, jako że miałam to szczęście być prawnuczką numer 1.
Kuleczka urosła troszkę, głównie w szerz, poszła do szkoły. Dzieci się z niej śmiały, ale dla niej to nie był problem - dostał jeden z drugim po twarzy i był spokój.
ALE! Gdy ta nasza kuleczka poszła do najgorszego rodzaju placówki oświaty, jakim jest gimnazjum poznała kolegę, który dla niej przestał być zwykłym kolegą, niestety bez wzajemności, która to przyszła kilka lat później dopiero.
I wtedy dziecko ze średnią 5.0, wagą powyżej normy i okularkami na nosie(ojj tak, wyglądałam jak typowy kujon
) powiedziało dość! Chciała schudnąć, żeby chłopak ją nie rzucił.. Nie zdążyła, rzucił wcześniej.
Ambicja pozwoliła jednak naszej już wtedy Kuli nadal kontynuować dietę, ćwiczenia i tym podobne. I proszę! Z 74kg zrobiło się 62.
Było pięknie. Poznała kolejnego faceta, który.. tuczył ją! Tak, wmuszał na siłę czekoladki, ciasteczka i tym podobne pyszności. Do tego doszły tabletki antykoncepcyjne i.. BUM! Półtora roku później waga pokazała 78 kilo, trochę się ograniczyła i było 75.
Tak więc nie zrażając się niczym spróbowała raz jeszcze.
Żeby zbyt pięknie nie było, wymyśliła sobie(jako że za miesiąc była 18) kopenhaską. Nie dość, że błąkało się to takie po świecie głodne, a co za tym idzie - wściekłe to jeszcze wszyscy kusili słodyczami. Ale na wadze ubyło do 68.
Bajka nie trwała długo, na jedzenie się rzuciła jak wygłodniałe zwierze i... Czary mary znowu 78.
I kolejny raz, kolejne podejście. Tym razem zdrowo, musi się udać! Póki co schudłam prawie 13 kilo, ważę 65,5kg.
I co najważniejsze - jem smacznie. Spaghetti? Nie ma sprawy, razowe z owocami morza. Pizza? Tak, otrębowa z patelni. I da się bez tych wszystkich debilnych głodówek, to jest piękne!