Wiecie co? Rozumiem tą powszechną "kwarantannę" mającą spowolnić rozprzestrzenianie się wirusa i zminimalizować ryzyko zakażeń. Okej, niech już będzie, ale tej paniki nie rozumiem. Widzę jak ludzie wykupują jedzenie i nie dziwi mnie jego ilość, bo jeśli wychodzą obładowani zakupami ledwo pchając wózki przed każdym długim weekendem i przed każdymi dwudniowymi świętami, to wiadomo, że na dwa tygodnie "potrzebują" kilka razy więcej. Potem będą wyrzucać to wszystko nadjedzone przez mole, a zalegające na śmietnikach jedzenie sprawi, że zaczną namnażać się szczury roznoszące bakterie i będziemy mieć kolejną epidemię.
Dziwi mnie skąd się bierze ten strach.
W ubiegłym roku u mnie w pracy aż 5 osób wylądowało na L4, ja sama też złapałam wirusa, a jakoś nikt nie panikował, choć wszyscy wokół chorowali. Małżonkowie, dzieci, znajomi. Przychodnia u mnie pełna. Paniki zero. A podobno za 10-20% infekcji odpowiadają właśnie koronawirusy, znane medycynie od początku lat 60.
Przez wirusa HPV w samej Polsce codziennie umiera 5 osób. Ktoś panikuje? Nie.
Dlaczego ludzie są tak przestraszeni? Umierają ci, którzy zapewne nie przeżyliby zapalenia płuc spowodowanego czymkolwiek, nie tylko SARS-CoV-2.