Ja nawet nie chciałabym mu "cześć" powiedzieć. Na Fb przyjęłam zaproszenie i po jakimś czasie go zablokowałam. To śmieszne, że nie potrafi powiedzieć "cześć", a wysyła jakieś gówniane zaproszenia na fejsie do znajomych, do polubienia strony, do wydarzenia.
I masz rację - milczenie pod jednym dachem to jedna z najgorszych patologii w związku.
Mieliśmy takie "ciche marsze", kiedy było źle i odprowadzał mnie do domu. Cała droga bez słowa. A kiedy nie potrafiliśmy sobie czegoś powiedzieć, siadaliśmy na fotelu i pisaliśmy do siebie na kartce całe dialogi. Kończyło się śmiechem i normalną rozmową. Po dwóch latach spędzonych z nim miałam ogromne poczucie zmarnowanego czasu, bo wtedy czas płynął inaczej. Dziś ledwie zauważam, że mijają dwa lata, a wtedy to był naprawdę kawał życia. Człowiek myślał, że starość zaczyna się po trzydziestce, każdego dnia działo się tyle nowych rzeczy, wszystko było jeszcze przede mną.
Najgłupsze było to, że w ogóle zaczęłam z nim chodzić. Spodobało mi się, że jest oczytany (dziś wiem, że w wąskim zakresie tematycznym), że posiada wiedzę, którą chciałam zdobyć, że z pasją o tym opowiada. Koleżanka poznała mnie z kolegą, ten kolega poznał mnie z nim. Chyba po 2 miesiącach już byliśmy razem.
Spotykaliśmy się po przyjacielsku i po prostu pewnego wieczoru zaczął mnie przekonywać... przez cztery godziny. Gadał jakieś bzdury o tym, że boję się zaufać ludziom i on to zmieni. Nie chciałam z nim być, ale czułam presję i nie chciałam go stracić. Wiele razy w życiu żałowałam, że nie potrafię mówić "nie", na szczęście zaczęłam się tego uczyć. Bardzo podobał się mojej koleżance i próbowałam się tym zasłonić. Nie udało się, bo ona już z kimś była (dziś mówi, że gdyby wiedziała jak to się skończy, powstrzymałaby mnie wtedy). Dodatkowo dwóch jego kolegów trochę za bardzo się do mnie zbliżyło - jeden miał taką kochliwą naturę, wiecie, rozkochiwał się w każdej dziewczynie, która się z nim zaprzyjaźniała, więc nie mogło mnie ominąć, ktoś nawet apelował, żebym jasno dała mu do zrozumienia, że go nie chcę, zanim zabrnie za daleko i poczuje się skrzywdzony, romantyczny wrażliwiec (dziś jest szaleńcem, serio), a drugi to zwykły babiarz, interesował się mną, bo interesował się każdą - związek był dla mnie wygodnym sposobem odmówienia im.
"Męczył" mnie, a ja nie wiedziałam co zrobić, nie wiedziałam jak odmówić i jednocześnie zatrzymać go jako przyjaciela, nie byłam nawet w stanie poprosić o kilka dni do namysłu. Po tych czterech godzinach przekonywania zgodziłam się i od razu poczułam źle.
To był pierwszy facet, z którym spałam. Nie dość, że dziewictwo odebrał mi w żałosny sposób - to była totalna porażka - to jeszcze miałam przy nim "prawie orgazmy", a w pewnym momencie zablokowałam się i przez 2 lata nie miałam żadnego. Uprawiałam po nim seks i było ok, czułam się zaspokajana, ale nie dochodziłam. Dopiero w następnym związku pewnego razu stało się tak, że miałam prawdziwy, najprawdziwszy orgazm. Wiecie co? Roześmiałam się i rozpłakałam w tym samym momencie i jakoś tak mi zostało, że potem... śmiałam się po szczytowaniu. Nie jakoś głupkowato, nie na cały głos jak z czegoś zabawnego, tylko z czystą radością.
Aaaa, i wiecie co? On ma włosy na tyłku! Jak je pierwszy raz poczułam w ciemnym pokoju pod dłońmi, to się wystraszyłam!