76

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

[quote=Adam K.]Sądy nie miały nic do kapliczki, kto by się odważył sprokurować zarzut samowolki budowlanej. [...] Przypomniałem sobie dla równowagi pięć lat różnych procesów, w których leitmotivem  był tekst: "Chlali, kur..li się" z Lewczakiem, kapliczki mu się zachciało, a ja nie  miałam co do garnka włożyć. Tu się zgodzę, gdy kupiłem nową Temprę - bordo metalik, ona kupiła kapelusz pod kolor. Sąd był cierpliwy i zainteresowany. Zgodził się z konkluzją, iż kapelusza do garnka się nie wsadzi.[/quote]

Dlaczego ludzie się rozstają w takiej atmosferze, wywlekając osobiste sprawy przed oblicze sądu...?  Chyba tylko po to żeby się ośmieszyć, bo dopiec drugiej stronie to zdążyli już dawno...

77

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Koń nie ma świadomości, gdzie mu wolno, a gdzie nie wolno, dla niego każde miejsce jest odpowiednie, a przecież żadnej świętości nie uznaje:)

78

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

[quote=Adam K.]gdy kupiłem nową Temprę - bordo metalik, ona kupiła kapelusz pod kolor. Sąd był cierpliwy i zainteresowany. Zgodził się z konkluzją, iż kapelusza do garnka się nie wsadzi.[/quote]
To jest dowód na to że kobieta potrzebuje zawsze być elegancka, nawet jak nie ma co do garnka włożyć, nie samym chlebem żyje... smile

79

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Swoją drogą są musi być cierpliwy w wysłuchiwaniu tych bzdur, które ludzie wzajemnie o sobie opowiadają... A im bardziej  przesadzają tym gorzej to świadczy o nich samych.

80

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Szpitale rzeczywiście mają w sobie coś z sanktuarium, ta cisza i sterylność też mi je przypominają.

81

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Przyjechałeś pierwszy, wejdziesz ostatni. To było bardzo bystre posunięcie.
_ Pani do...?
- Ja zawsze do trójki, pan obok też?
- Nie, nie, ja do doktor - sanktuarium nr II. 
   Usiadłem, bo było wolne miejsce.
- Pani jest która?
- Tu jestem trzecia, ale przed nami jest wysoki pan, poszedł gdzieś.
Dialogi mnożyć by można w nieskończoność. Każdy zajął miejsce w kolejce wg kolejności do określonych drzwi. Miejsce zagrzane, kanapki i termosy poszły w ruch. Prasa kolorowa, spokój i harmonia. Do momentu, do czasu, aż wszystko zastygło, scementowało się głębokością rozmów o Raku swoim. Jedno mogło być oczywiste - że prawdopodobieństwo było średnio-znaczne, iż kolejka będzie, jaka jest - wiedzieli to weterani, unitarianie. Aż do chwili, gdy pielęgniarko-sekretarka zaczęła roznosić dokumentację medyczną do poszczególnych gabinetów. Medycyna C.K. Austro-Węgier wiedziała, jak wyłapać bumelanto-symulantów. Napis na każdych drzwiach informował, co tym możesz. Doktor może. "Lekarz decyduje o kolejności przyjmowania pacjentów".
Do końca terapii Krystyny nie rozwiązali tego problemu. I słusznie - nie wiedzą, co ich czeka, kto jest "alfa" w stadzie.
- Siostro, a ja do... Siostrzyczko... 
- K..., zawsze byłem do dwójki - nie mogła wcześniej powiedzieć?
- Lekarz decyduje, nigdzie się nie ruszę. Tu mnie przyjmowała - tu mnie przyjmie.
- Po co było wstawać o trzeciej?
- Pan był przecież pierwszy, proszę zająć swoje miejsce.
- Mam czas, nigdzie mi się nie spieszy.
Itd, itp.
Hospital manager na podszczeblu komórki parterowej miał rację.
- Co? Ożyli?
- Behavior poprawił się, mowa jest bardziej ekspresyjna. Wiedzą, że tu przypadku nie ma. Reguły? To jakby pies miał prawo mówić do fryzjera, który go strzyże. To jakby on więcej wiedział o psiej modzie niż jego pani i facet z nożycami. Z psiego poziomu można podyskutować o zapachu skarpetek.
Wkur...ło mnie to do bólu. Pielęgniarki wiedziały, wg jakiego kodu rozdzielają. Czasami, gdy byłem pierwszym pytającym, odpowiedziała. Później nie. Odpuszczałem, chociaż bardzo chciałem, by trzeciego dnia Myszka jak najwcześniej była w domu. Te durne dwie, trzy godziny nabierały szczególnego znaczenia - koleżanki wychodziły, a tu jeszcze kapie.
- Siostro, można trochę szybciej puścić?
Czekał pies w samochodzie, czekał obiad w domu, czekał cały dom i ona na niego czekała. Nigdy nie przyzwyczailiśmy się do tych straconych godzin.
Ten brak informacji dla ludzi tak ciężko doświadczonych, w tak prostej sprawie, powinien być zagrożony klątwą, że każdy może wcześniej czy później zająć miejsce w tej kolejce bezradności.

82

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Ośli upór jest najskuteczniejszy, bo w końcu ktoś musi ustąpić i wiadomo, że  zrobi to zwykle mądrzejszy...

83

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Na opornych pacjentów to dziś w szpitalach od razu wzywa się ochronę, aż dziwne, ze tutaj nie przywołano tego pana do porządku w taki sposób?...

84

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Kolejki do lekarzy to dowód, że tam PRL jeszcze się nie skończył

85

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Taaak, żeby się leczyć w państwowej służbie zdrowia to trzeba mieć żelazne zdrowie i cierpliwość...

86

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Lekarz decyduje o wszystkim ,ale też za nic nie bierze odpowiedzialności... hmm

87

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Zasady miały być następujące: 2x dwa i pół dnia w szpitalu na miesiąc. Oczywiście plus dodatki, coś przeciwwymiotnego, coś na apetyt, cieniutka szpila samodzielnie w brzuch - celaksan - ewentualnie coś na sen.
Bodajże przy drugim cyklu - dodatkowe badanie - scyntygrafia kości. IV Wojskowy Szpital Kliniczny SPZOZ - Zakład Medycyny Nuklearnej - Wrocław, ul. Weigla - za miesiąc. Efekt dodatkowy - lek przez pompę infuzyjną, dodatkowe trzy godziny w szpitalu raz w miesiącu plus odruch wymiotny w domu. Sale dwu- trzyłóżkowe - zawsze sterylnie czysto. Cisza, senność czystej pościeli, zawsze ciepło. Personel miły. Oddział koedukacyjny. Do łazienki z kroplówką na kółkach. Do łazienki albo na Krupówki. Tak ochrzciłem korytarz - ponoć trochę się przyjęło. Nudy, choć można pogadać. Pierwsze sympatie w bólu, niezależnie od płci i wieku.
Przyjeżdżam raz dziennie, około południa, na dwie-trzy godziny. Torba żarcia.
- Rosołu za dużo, po co tyle owoców, przecież ciastka sama wzięłam.
- Radio?
- Radio...? Nie wiem.   
Na początku był laptop - prawie nówka, klawiatura niemiecka. Tomek - syn, organizował płyty DVD. Chciałem bardzo, by się nie nudziła, a czas biegł jak najszybciej. Puszczała coś tam i zasypiała. Laptop się zepsuł - przegrzał się ponoć na tej pościeli, leżał i nie mógł oddychać - poszła karta graficzna. Już nie zostanie naprawiony. Przeprosiny z radiem. Sen, dużo snu, spojrzenie jednym okiem na kroplówkę, klepsydra czasu - były takie. Poniedziałek, wtorek, środa około 14.00 - do utęsknionego domu. Bywało, że za późno otrzymali lek z apteki i czekałem - czwarta, piąta. W drogę. Nuka jechała zawsze w dniu odbioru - na parkingu pisk, wrzask, bieganie tam i z powrotem, sikanie - powrót via Tesco. Obserwowałem przy tych pierwszych chemiach, jak Krystyna chłonie tłum obcych ludzi wokół, z których każdy ma cel, a większość jest skoncentrowana na liście zakupów w ręku bądź w głowie. Przed każdym dopuszczeniem na oddział - krew i ważenie. Ważyła wtedy 42 kilo. Cień kobiety, szczudła nie nóżki, płaska klatka piersiowa, chód mało skoncentrowany.
- Jedźmy już - widać po niej zmęczenie po kilkunastu minutach. 
Domowe wyro, dwa- dwa i pół dnia dochodzenia do siebie. Do łazienki po niej lepiej nie wchodzić.
Dwanaście cykli chemioterapii, po dwa w miesiącu. Damy radę. Scyntygrafia dorzuciła dziesięć swoich.

***

Tygodnie, miesiące, dni pomiędzy nimi odmierzane były chemią. Morfologia była lepsza lub gorsza, zawsze jednak spełniała normy dopuszczenia na oddział. Waga powoli z uśmiechem i konsekwencją kapiącej kropli w jaskini życia, przebijała się do tej sprzed choroby, w granicach 52-55 kg. Co prawda nigdy jej nie osiągnęła, ale pięćdziesiąt i więcej w pewnym momencie miała. Były to normalne dni rehabilitacji po bardzo ciężkiej operacji onkologicznej. Mnie jednak łyżka dziegciu towarzyszyła zawsze, szczególnie gdy pani doktor X przyjmowała.
- Jak się pani czuje?
- Bardzo dobrze, tak, mam apetyt, piję dużo soku z buraków.
Wiem, że wszystkich onkologów to wnerwia. Wnerwia ich ten zapał do picia soku z buraków, nawet w konfiguracji z innymi owocami lub warzywami. Najbardziej akceptująca reakcja jest typu:
- Skoro pani nie szkodzi…
- Nie, pani doktor - bardzo dobrze się po tym czuję, mam duży apetyt.
Denerwujące, prawda? Tak się uwzięli na te buraki czerwone – praktycznie jeden w jeden.
- Stolec?
- Bez problemu, no może jest trochę rzadki. O zapachu roznoszącym się wokół na szczęście nie mówi.
- Proszę się położyć – rękawiczki obowiązkowo. Boże, gdzie to ciałko, gdzie piersi? Nadmiar skóry na brzuchu, po obu stronach blizny.
- Boli?
- Nie.
- Proszę się ubrać.
Zawsze tak samo. Uśmiech żony napełnia gabinet, jej wiara i optymizm jakby irytowały lekarza. Teraz wiem, że wiedzieli, Przeraziła mnie kiedyś informacja, iż w Polsce na 10 chorych kobiet na raka w krótkim czasie umiera 8. U mężczyzn jest pół na pół. Już zaczynało być coraz gorzej - przeraziło mnie to, przez wiele dni dudniło samowolnie w głowie, gdy myślałem czy patrzyłem na Krystynę. Oni wiedzieli, woleli nic nie mówić, nie uśmiechać się do pacjenta, nie rozdawać nadziei na lewo i prawo.
To rozdarłoby im serca. Oni znali wyroki albo zwyczajnie mieli to gdzieś. Pracowali przecież na samozatrudnieniu. Ich firma, np. X, świadczy usługi na rzecz szpitala wojewódzkiego, a nie na rzecz pacjenta. Płacą cienko, więc trzeba pracować w wielu miejscach. Trzeba się nakombinować, jak z doby wycisnąć ze 30 godzin plus trochę na sen. Rakowiec to Rakowiec. Przecież powinni zrozumieć, mają papiery, skoro tyle im nawycinano, a chemia jest na granicy otrucia pacjenta, to głupek by się domyślił.
Rakowiec - to kiedyś wrzód na pięknej dupie Wrocławia. Gliniarze i większość mieszkańców wie, co mówię. Jest tam Komisariat Policji. Znam ten budynek przy ul. Traugutta - przez 5 lat pracowałem tam jako psycholog w Poradni Zdrowia Psychicznego Polikliniki MSW. Gliniarze wiedzą i okazuje się, że lekarze też wiedzą jak traktować Rakowców. To ludzie z Trójkąta Bermudzkiego, dla dobra społecznego muszą być pod specjalnym nadzorem, a przyszłość ich jest oczywista.
Nie wiedzieć czemu, wtedy dokumenty dali Krystynie do ręki. Poszła do szpitalnego baru walczyć z hipoglikemią. W takich sytuacjach siedziałem, dzielnie pilnowałem bagażu – choć nie było takiej potrzeby i pilnowałem miejsca siedzącego. Taka potrzeba była – bruk kolorowy jeszcze nie dotarł, w ręku miałem jedynie dokumentację medyczną. Wszystko to samo, co wcześniej. Nie, nie – osobna kartka opisująca przerzuty na żołądek. Wiemy o tym po raz pierwszy, na razie tylko ja. Opis duży, dość zrozumiały. Machina ruszyła, a my nic nie wiemy. Dziś do doktor X. Jak zwykle atmosfera godna wybierania koloru trumny przez najbliższych. Pani doktor i druga mniej biegła w rzemiośle doktor. Ta druga pisze, sprawdza, porównuje, wpisuje, coś mruczy do X - ta skinie głową, tamta pisze dalej. Wszystko gra, na oddział. X wali pieczątkę i podpisuje, czego nie napisała. Półuśmiech – znaczy "dawać następnego".
- Pani doktor, dlaczego nikt nas nie poinformował o przerzutach na żołądek? Musiało zabrzmieć jak natarczywe pukanie w wieko zamkniętej trumny od środka. Diabeł?
Trzy ożywione twarze. Myszka nie wiedziała. Doświadczona doktor opanowała błyskawicznie przerażenie mojej żony i tej, co pisała.
- A kto panu takich rzeczy naopowiadał?
„Face to face”. Oko w oko z moim zezowatym spojrzeniem.
- Nikt mi tego nie powiedział, to jest w dokumentacji żony.
Adeptka bacznie obserwuje nauczycielkę zawodu, która nerwowo grzebie w papierach. Znalazła, czyta, triumfuje.
- Nie, nie, ktoś tu przypadkowo pomylił nazwiska i włożył do teczki.
Ulżyło wszystkim, chyba jedyny moment takiej obopólnej empatii.
Słowa "jatrogenia" to ty nie znasz? Gdyby znaczyło owrzodzenie jąder u ogiera, którego nawet nie masz w stajni – to byś wiedziała.
Papierów do ręki już nigdy nie dostaliśmy…

***

Wyjątek potwierdza… Byłbym nieuczciwy, gdybym nie wspomniał o młodej pani onkolog. Robię to z prawdziwą satysfakcją i nadzieją, iż nie tylko wiek miał udział w jej postawie zawodowej. Byliśmy u niej nie więcej niż dwa razy. Młoda, mogłaby być naszą córką. No i co z tego, że miła, że jako jedyna nie patrzyła na zegarek i po milczącej chwili, gdy już odpowiednio zgłupiałem, iż mogę zadawać tyle pytań, ile chcę – powiedziała:
- Proszę swobodnie pytać, co pana nurtuje w związku z chorobą żony.
I co z tego, że jest jedna, chuda jak drzazga? W ich onkologicznym sumieniu dziury nie zrobi. Naprawdę wyraziście szczupła, bystra. Liturgia ta sama, ale słowo do wiernych otwarte na wątpliwości. Nie wiem, co było powodem, że nie bała się pytań, a jej odpowiedzi mnie zadowalały. Niczego więcej nie dowiedzialem się o niej. Może i dobrze. Została dla mnie dziewczyną z onkologii, której serce z ledwością mieści się w jej anorektycznym ciele. Jeśli to skutek stresu i brania na siebie odpowiedzialności za innych, to niech idzie jak najprędzej na przedszkolankę.
Tak pamiętam, tak pamiętamy, a część tej pamięci jest już w niebie.

88

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Zadziwiające, że nawet w ciężkiej chorobie nie umiała przestać myśleć o codziennych sprawach, zakupach, tej czekającej na nią pracy w Niemczech... Mnie czasem rano nie chce się nawet wstać gdy boli głowa albo się nie wyśpię ... Człowiek nie docenia swojego zdrowia dopóki go naprawdę nie utraci...

89

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Trudno nagle się przestawić, oderwać od życia, człowiek chce się czuć potrzebny, uczestniczyć w codziennym życiu, może właśnie dzięki temu nie pamięta się tak o chorobie?

90

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Choroba strasznie wyniszcza, ja przy grypie też schudłam 8 kilo, w dwa tygodnie, bo w ogóle nie mogłam jeść...

91

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

[quote=Adam K.]Sale dwu- trzyłóżkowe - zawsze sterylnie czysto. Cisza, senność czystej pościeli, zawsze ciepło. Personel miły. Oddział koedukacyjny. Do łazienki z kroplówką na kółkach. Do łazienki albo na Krupówki. Tak ochrzciłem korytarz - ponoć trochę się przyjęło. Nudy, choć można pogadać. Pierwsze sympatie w bólu, niezależnie od płci i wieku.[/quote]

Ludzie mający podobny problem czują się sobie bliżsi, nawet czasem łatwiej szczerze porozmawiać z kimś obcym, kto nie będzie nas oceniał. Ja do dziś mam kontakt z 2 dziewczynami poznanymi w szpitalu, a już minęło ponad 3 lata jak razem tam się leczyłyśmy.

92

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Ten fragment rzeczywistości został w części zainscenizowany, chociaż było to najprawdziwsze wydarzenie - nieuniknione, przykre dla wszystkich kobiet, które muszą poddać się chemioterapii. Kobieta może założyć perukę i czuć się świetnie, gdy ją sama sobie wybierze, bo ma "chimerę", stosownie do potrzeb i oczekiwań zdziwienia, podziwu i sakramentalnego:
- Dobrze ci w niej.
Patrzy świdrującymi ślepkami i wierzy, że możliwe, iż zafunduje sobie taką fryzurę na stałe. Krystyna, odkąd ją znam, była nie do końca naturalną blondynką. Nosiła treskę (to słowo i ten fakt poznałem później). Moje zdziwienie, przerażona mina głupka, były wielokrotnie przypominane przy różnych okazjach, by kpić z męskiej nieznajomości kobiecych upiększeń. To "coś" w trakcie "czegoś" przesunęło się całkiem na bok głowy. Tragedia.
W szpitalach na poziomie "minus" - tam, gdzie jest bar i sklep z ciuchami, jest także sklep z akcesoriami niezbędnymi dla ludzi chorych. Były tam takie peruki, refundowane przez NFZ do określonej kwoty, po otrzymaniu stosownego zaświadczenia o konieczności chemioterapii, a co za tym idzie, bardzo dużym prawdopodobieństwem wypadania włosów.
Obserwowałem reakcję Krystyny na ten pierwszy triumf choroby. Na ten stygmat, od którego nie wykręcisz się sama przed sobą, przed spojrzeniami ulicy, obowiązkiem odpowiedzi na pytania bliskich. Główny temat rozmów w początkowej fazie chemii. Obserwowanie innych, jak zmienia się im twarz, zachowanie na Krupówkach, gdzie prawie wszyscy zdejmowali peruki. Mówiła, że musi dobrać najbardziej podobną do obecnej fryzury, że zaskoczy Berlin, dziewczyny w trasie, zwróci im uwagę o małej spostrzegawczości. Czekała na taki triumf i sądzę, że bała się mocno, że nie nadejdzie, że będzie to triumf choroby nad nią samą. To nie była przygoda z treską.
- Nie dopuszczę, żeby mi ktoś zwrócił uwagę: ma pani jakieś włosy na plecach - bądź gdziekolwiek indziej - mówiła.   
Zdecydowała, że obetnę jej włosy maszynką, którą dużo wcześniej kupiła dla moich potrzeb - w najczarniejszych snach nie przewidując, że jej także będzie niezbędna.
Zaopatrzona w stosowny papier, przekopała szpitalny sklep. Zarezerwowała jedną na jakiś tydzień, bo mimo refundacji trzeba było dopłacić. Tyle nie mieliśmy.
Było jasne - gdy poczuje się na siłach, jedzie do Berlina - na tyle i wtedy, gdy będzie to możliwe. Przez kilkanaście lat ani Krystyna, ani ja, nie mieliśmy ubezpieczenia zdrowotnego. Ona, bo pracowała na czarno, ja, bo mimo że prowadziłem bankrutującą firmę, nie płaciłem składek ZUS. Raz wspólnie prawie odczuliśmy, jakie niesie to ryzyko finansowe. Wyjeżdżała wtedy do pracy w niedzielę po południu, a wracała w piątek wieczorem. Nie lubiłem do bólu tych niedzielnych pożegnań. Buziak, piwo, pilot - sam na sam z towarzyszką nudą, rozdrażnieniem, irytacją, cotygodniową pustką w najgłupszym z możliwych momencie tygodnia. Wtedy też tak było. Po półgodzinie słyszę windę i znajomy stukot obcasów Myszki. Dwa krótkie, znajome dzwonki.
- Coś się stało - ale nie jej - otwieram nerwowo.
- Bierz paszport - jedziemy.
- Jacek jedzie sam, nawalili. W Berlinie masz wszystko - gacie, szczoteczkę, wódeczkę. Do firmy zadzwonisz.
Po dwóch godzinach autostrada A4 była zablokowana w obie strony. Wtedy tam nie było barier rozdzielających dwa pasy ruchu. W miejscowości Rościce, gdzieś na wysokości. Żar zderzyły się czołowo dwa samochody jadące z pełną prędkością w przeciwnych kierunkach. Policja, kilka sanitarek, wozy straży pożarnej. Pucfrałki wracają do roboty. Śląsk i Opolszczyzna wracają do siebie. Bajzel drogowy, lato, dzień długi. Wszystko widać. Forda mondeo prowadził nasz wspólny znajomy, siedzieliśmy z tyłu. Ich było dwóch, młodych i pijanych - w skradzionym samochodzie. My w kierunku granicy w Olszynie, oni nie wiadomo dokąd. Pamiętam tylko dwie kilkusekundowe sytuacje. Jacek potwierdził ich prawdziwość. Jest dziwna cisza, jestem w strasznie nienaturalnej pozycji. Większość ciała jest z przodu, głowa wbita w wypchniętą szybę. Czyjeś słowa: tylko się nie ruszaj. 
Druga scena. Krystyna leży na noszach w karetce pogotowia w gorsecie szyjnym, ja siedzę obok. Jeśli już to opowiadam, to z pewną dumą z własnego zachowania, gdyż reszta jest opisem faktów przez innych. W fordzie eksplodowało kilka poduszek powietrznych. Jacek miał połamane palce i ogólne potłuczenia, ja zostałem oskalpowany na 3/4 głowy, wylazłem sam.
Krystyna została zakleszczona w samochodzie. Uwolnili ją strażacy, z rozharataną twarzą i całą tą resztą wartości dodanej w tej sytuacji. Od prawego kącika ust, rana rozdzielała wszystko. Większość zębów wybita.
To słowa naszego kierowcy:
- Wylazłeś sam, zacząłeś coś wrzeszczeć, by ją wyciągnęli. Nie dałeś się zabrać do karetki, głowę miałeś okropną, ale łaziłeś. Lekarze powiedzieli, że nie masz uszkodzonego kręgosłupa - odpuścili, byś mógł czekać na Krystynę. Siedziałeś w karetce i czekałeś, aż ją wyciągną. Pojechaliście razem.
Ford mondeo był w miarę nowy, miał tzw. strefę zgniotu, silnik wbił się pod samochód. Ich kradziony stary opel kadet - nie.
Wlazł im do środka - jak kawałek sprawiedliwości. 
Wiedzieliśmy, że istnieje Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego. Wtedy wykpiliśmy się od konsekwencji finansowych. Krystyna legitymacją byłego męża - rencisty żołnierza zawodowego, ja po konsultacji mojego kierownika z księgowym - wpłaceniem tych zaległych i obecnych składek ZUS za szefa, by wystarczyło na aktualne ubezpieczenie za dwa tygodnie opieki szpitalnej, bo daliśmy dyla na własną prośbę.

93

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Brak ubezpieczenia to jest wielkie ryzyko, wtedy szpitale każą sobie płacić po kilkaset zł za dzień pobytu, nie mówiąc już o różnych badaniach, za które też trzeba słono zapłacić. Lepiej już samemu nawet te składki opłacać niż myśleć co będzie jak się coś stanie...

94

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Sama lubię czasem szybko zmienić fryzurę i założyć perukę, ale nie wyobrażam sobie codziennego noszenia zamiast własnych włosów. Wtedy peruka staje się taką samą protezą jak ta nogi czy ręki, bo uzupełnia brak, którego jesteśmy niestety świadomi

95

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Peruka jednak  daje chociaż namiastkę normalności, bo dla kobiety utrata włosów to jest jakby utrata własnej kobiecości, atrakcyjności, niezależnie od wieku...

96

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Poszło dość szybko - jakiś oddział NFZ - Wrocław, gdzieś blisko dworców głównych PKP i PKS. Tam reklamy, coś w stylu: "Nowa czupryna dla łysych chemików". Krystyna wypatrzyła - pytamy, blisko. Idziemy pieszo. Miejsce nieszczególne, Oficyna tego, w co nie wcelowała Armia Czerwona - placyk z budynkiem wyraźnie dobudowanym na czasowe potrzeby jakieś pięć dekad temu. Ta sama firma, co w szpitalu, ale obiekt na mieście, klientela większa - więc i wybór dużo większy. Gdyby nie powaga sytuacji, okazałbym naturalne zdenerwowanie i irytację z czasowyboru. Obok wejścia do sklepu stał skuter. Dwa koła z przodu, jedno z tyłu - chyba włoski.
- Wejdź na chwileczkę.
- Panie mi doradzają - bardzo fachowo. Ma być prawie taka sama jak obecna fryzura.
- Która z tych? 
Są cztery. Wskazuję środkową, tchnięty niczym.
- Nie znasz się.
Idę oglądać skuter. ponoć ma nazwę MP-3. Kombinuję, jak facetowi udało się to tak profesjonalnie przerobić. Teraz wiem - był firmowy.
Po półgodzinie wchodzę poproszony.
Dwie peruki.
- Patrz uważnie - przymiarka przed lustrem.
- Ta pierwsza - zupełnie poważnie mówię, widząc potwierdzającą postawę sprzedającej i Krystyny.

***

A gdyby to rozegrać jak trzyaktówkę? Pierwszy mamy za sobą. Był taki, bo taki był. Treść musiała być taka, bo inna być nie mogła. Formę ukształtował dany dzień, zapach inny od szpitalnego. Lepszy jest hałas miasta - upierdliwy, ale lepszy. Statyści, wszyscy obok - dobrze opłaceni za naturalność. Akt drugi będzie tyleż oczywisty, co oczekiwany z lękiem. Będzie to spektakl dwóch aktorów dla dwóch widzów - a wszystkich razem będzie dwoje.
Kartę załatwiliśmy. Prawdopodobieństwo zaistnienia konieczności skorzystania z niemieckiej służby zdrowia było wysokie i oczywiste. EKUZ redukowała lęki związane z finansową stroną zdrowia. W tym natłoku fobii dla mnie miało to olbrzymie znaczenie.
- Dziś mnie ostrzyżesz.
W kilka dni po kupnie peruki dojrzała do pozbycia się jednego z najcenniejszych klejnotów kobiecej urody. Piękny, słoneczny, październikowy dzień - bodaj niedziela. Powiedziała mi to rano.
- Kochanie, niedługo zajdzie słońce.
Musiałem przypomnieć, mając na względzie przygotowaną kamerę i dobre światło do zdjęć. Uzgodniliśmy wcześniej, że pół godziny przed pofilmuję ją w różnych sytuacjach. Wewnątrz i na zewnątrz, trochę granych, trochę prawdziwych, by móc potem porównać. Maszynkę do strzyżenia można ustawić na 4 długości włosa, co na głowie zostanie - od 3 mm do 12 mm. Wybrała 3 mm. Ustawiłem ją tak do lusterka, by nie widziała siebie w trakcie strzyżenia. Nie wiem, co czuła, nie mówiła nic. Mnie było przykro, żal nie wiedzieć za czym. Nie dowcipkowałem.   
Miękkie, delikatne blond włosy z ciemniejszymi końcówkami opadały na ręcznik, na ziemię. Trwało to kilka minut.
- Ale dziwne uczucie. Jakie są ostre, faceci takie mają?
- Jak mają takie, to takie mają - odpowiedziałem filozoficznie.
Podeszła do lustra powieszonego na zewnątrz budynku.
- Ale dziwnie - powtarzała wielokrotnie, obracając głowę, jakby szukając jakiegoś ujęcia godnego akceptacji. Przyniosła perukę. Długo celebrowała jej nakładanie, ułożenie, poprawianie. Patrzyła na mnie milcząco, pytając - bardziej tak, czy tak bardziej? Stałem z kamerą, aż dokona ostatecznego wyboru, by móc ją włączyć.
- Ale dziwnie - to nie to samo, gdy nakładałam na włosy.
Włączyłem kamerę, dokładnie pamiętając ostatnie ujęcia, gdyż dla mnie wyglądała identycznie w obu wersjach. Filmowałem, starając się, by zarejestrować podobny fragment, co przed podstrzyżynami i w sytuacjach innych, ale podobnych.
Wieczorem podpiąłem kamerę do TV ponad 50 cali.
Patrzyłem uważnie na żonę i TV, by pamiętać, od którego momentu jest w obcej czuprynie. Obiecała, że w mig wychwyci. Nie zorientowała się.
- Tu już jestem chyba w peruce.
Jeszcze z cieniem wątpliwości.
- Tak, tak, tu już mam perukę.
Szereg ogólnych myśli, wypowiedzianych ni to do siebie, ni to do mnie.
Pełna akceptacja, potwierdzenie rzeczywistości przed lustrem w łazience.
- Jest dobrze - pomyślałem za klasykiem i powiedziałem sobie - panie prezesie, zadanie wykonane.
To był akt II.

Akt III jest długi i nudny jak flaki z olejem, strzelba z aktu pierwszego nie wypali. Didaskalia pisane przez lęk, w tym zakresie nie wniosły nic. Akt trzeci nie był dramatyczny, publiczność w większości dawała się nabrać na początku, niezbyt skupiona popadała w zażenowanie i oklaskami podziwu, w dużej mierze szczerymi, wyrażała podziw i uznanie dla kunsztu sztuki, której by można nadać tytuł "Hair onkologiczne". Krystyna mówiła, iż zdejmowała perukę w mieszkaniu w Berlinie. W obu wersjach czuła się dobrze.

Włosy odrastały powoli i nierówno, ale względnie szybko. Po jakichś dwukrotnych poprawkach przy pomocy nożyczek, już jako chłopczyca zrezygnowała z peruki i nigdy do niej nie powróciła.

***

Mniejsze bądź większe problemy z wkłuciem do żył miały wszystkie pacjentki, mężczyźni zresztą też. Po pierwszej chemii zaproponowano żonie wszycie portu. Jest to coś, co w sposób trwały zastępuje wenflon. Jest to z pewnością zabieg chirurgiczny, wykonany przy miejscowym znieczuleniu, ułatwia życie "chemika" (a przede wszystkim im). Dobrze, że ją namówiły. Dobrze, że się zgodziła. Bo nie wszyscy z tego skorzystali. Pan Zygmunt skorzystał. Zabieg miał trwać około 20 minut plus pół godziny obserwacji i do domu. Ponieważ tego dnia miałem jechać po pierwsze swoje pszczoły, umówiliśmy się, że pójdzie sama. Miało to w żaden sposób nie wpływać na możliwość kierowania samochodem. 21 sierpnia 2013 roku - pierwsze moje pszczoły, początek profesjonalnego leczenia. Wierzyłem, że myślą o pacjentach. Pszczoły i stare ule zaczęły mnie powtórnie fascynować. Wiele lat temu dostałem od lokalnej poetki ul z pszczołami. Jej mąż, skrzypek, zajmował się tym wiele lat temu, ale też wiele lat temu zmarł. Został jeden ul, miałem już dom na wymarzonej działce. Podziękowałem, wziąłem. Nakupiłem książek, kapelusz ochraniający, podkurzacz, bez którego ani rusz. Co dalej? Szukam pszczelarza, jak najbliżej, który znajdzie chwilę czasu i zajrzy do ula swym przenikliwym, pszczelarskim okiem. Był starszy pan. Kilkanaście starych, kolorowych uli przed małym poniemieckim domem. Zajrzał, zadymił, ja ubrany jak na syberyjską zimę, matkę znalazł, pszczół mało, słabe, chore. Ponad dwadzieścia lat później. Na działce obok stało kilka uli, ich właściciel przyjeżdżał do nich samochodem bez tłumika, z brodą do pasa kitą z tyłu, łysiną z przodu i czapką jaką noszą talibowie. Poznałem się z M., pomógł mi kupić pierwszą rodzinę pszczelą, tzw. Odkład. Umówiliśmy się, że to będzie w tym właśnie dniu, pojedziemy przez las jego samochodem, a Krystyna naszym starym passatem na wszycie portu. Mój pierwszy ul sprzed lat ostał się, choć był w fatalnym stanie. Wyremontowałem go, jak umiałem, przy pomocy środków, których nie miałem. Mam swoją pierwszą pszczelą rodzinę, którą z czasem powiększę – ale nie wiem, że z czasem stracę własną rodzinę. Krystyna, gdy byliśmy w pasiece Mirka w Siedlcach, gdzieś obok koni doktor XL – zadzwoniła, że czuje się bardzo źle, wszystko się przedłużyło – sama nie wróci. Zmiana planów, do wieczora załatwiliśmy wszystko.
    Fascynacja pszczołami mi nie przeszła, pęd do gromadzenia starych porzuconych uli też. Poznałem Grześka z Malin, piwo zamawia lewą ręką, pasieka ponad 100 uli, zacięcie stolarza, wiedza i doświadczenie sprzed pierwszej komunii. Jego świat jest dwubiegunowy: ci, co coś wiedzą i rozumieją pszczoły oraz głupki.
Telewizor go nie modyfikował, bo go nie miał, resztę opisu świata czerpał z Biblii.

97

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Ja bym chyba nie chciała żeby mnie filmować jak nie za dobrze się czuję czy w chorobie... O takim czasie to lepiej szybko zapomnieć i nie utrwalać go na taśmie filmowej. Od tego są miłe okazje kiedy można eksponować swoją urodę...

98

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Zawsze to też jest jakaś pamiątka po bliskiej osobie , nawet jeśli nie wygląda na filmie tak atrakcyjnie jak kiedyś. W końcu życie nie składa się tylko ze świętowania, ale też z codzienności i chorób ...

99

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Podobno trwają badania nad jakimś implantem który będzie powodował mniejsze szkody po chemioterapii, bo dawka będzie podawana bezpośrednio do chorych komórek, a więc będzie mniejsza i skierowana na tkanki zajęte przez raka. Oby się udało i jak najmniej osób w przyszłości cierpiało i umierało przez tę chorobę...

100

Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem

Bajzel przy przydziale gabinetów po badaniu krwi mi już spowszedniał, gdy Myszki nie było, starałem się wywalczyć, co nasze w komitecie kolejkowym. Jeden gość uwiódł mnie jednak swym uporem i konsekwencją, przekonaniem, że on do dwójki. Facet sześćdziesiąt plus, przyjechał z synem. Miłość synowsko-ojcowską widać już mieli dawno za sobą. Pacjent miał na dokumentach cyfrę w szerokim kole czerwonego flamastra i nie była to dwójka. Próbowałem to wytłumaczyć synowi, gdzieś około trzydziestki. Zrozumiał. ojciec nie zrozumiał. Ogłosił wszem i wobec, że on do dwójki. Na nic próby tłumaczenia pielęgniarki, iż jego dokumentów tam nie ma. On do dwójki. Synowi złość przeszła, wrócił, tłumaczył. Ojciec chce do dwójki - już myślałem, że wcześniej posiłkują się kopertą, coś nie zadziałało, stąd jego determinacja. Ale za dużo hałasu jak na kopertę. Podejście było najprostsze z możliwych. Tyleż proste, co skuteczne. Z jakąś sobie znaną regularnością oznajmiał wszystkim, że on i tak pójdzie do dwójki. Wlazł bez dokumentów. Pielęgniarka dokumenty przeniosła pod jedyny właściwy adres. A mówił to wszystkim od ponad godziny. Nikt nie wierzył, nawet ja.

***

Władzia istotnie słuchała uważnie wszystkiego, co Krystyna jej mówiła. Czynniki najistotniejsze sam podpierałem swoim autorytetem. Po weekendzie spędzonym u nas pojechały samochodem do Berlina z Wrocławia pod mieszkanie legalnie wynajmowane, jeszcze pod poprzednim nazwiskiem żony - Reiman. Na niemieckie ucho do przyjęcia. Szok poznawczy Władzi był jednak większy niż można było się spodziewać. Pierwszy tydzień jeździły razem - U-Bahny - S-Bahny - busy.
- Kartka, zapisuj, licz przystanki, wysiadasz gdy zobaczysz... i kawałek pieszo.
To z A do B - potem dwie godziny przerwy - wtedy park, galerie.
- Ucz się języka, kilka podstawowych słów dziennie, jakby coś, to ten mały słownik w torbie.
Myszka wraca na chemię, Władzia kiwa głową jak piesek zza tylnej szyby samochodu.
Później miałem okazję wielokrotnie słuchać rozmów telefonicznych w szpitalu.
- Tak, to ten autobus, ale pojechałaś w przeciwnym kierunku, powiedz, co widzisz, przecież tam stoisz, tylko się odwrócić. Przestań wieczorem wydzwaniać z komórek dziewczyn.
W granicach trzeciego tygodnia Władzia okrzepła, co prawda dzwoniła do rodziny z komórek cudzych, ale przeważnie trafiała tam, gdzie chciała.
- Nie bądź głupia, ty się nie dawaj - głos zatroskanego męża.
- A dlaczego 10 euro na pół, jak jej nie ma? - teściowa.
Bunt na pokładzie przybierał coraz realniejsze kształty. Wyjścia nie było, Władzia przejęła inicjatywę i czasowo pracę w tygodniach, gdy była sama i część, gdy były razem. To był dobry początek złego końca dla kuzynki. W niedługim czasie straciła pierwszą pracę - pracę Krystyny. Telefon pryncypała do Wrocławia:
- Zaczekamy na ciebie - po niemiecku.
Do Władzi telefon:
- Co się stało?
- Nie wiem.
Potem były następne utraty pracy. Ekonomiczne światełko w tunelu znowu przygasło, szła zima. Źle, będzie zimno, nie mamy drewna na opał w dwóch piecach. Władzia poczuła grunt pod nogami i równie szybko go traciła, chwiejąc się i podtrzymując wszystkim, co było w zasięgu ręki, nawet gdy to był współpasażer komunikacji zbiorowej.
- Masz czas, szukaj swoich prac, Krystyna przecież wróci, a ty tracisz te, które dostałaś - w domu, w Berlinie - po polsku. 
- Ucz się języka.
Władzia poszła w zaparte, czasami miękła, gdy znajdowano małe butelki po alkoholu pochowane wszędzie. Po około trzech miesiącach - wilczy bilet. Własnych prac zero.
- Wolę stracić pracę, bo nie mogę jej wykonać, niż ją tam wysłać. Pracowałam u tych ludzi ponad 10 lat - mówiła w domu rozgoryczona. - Stajesz się członkiem rodziny, umierali i rodzili się przy mnie. Nie chcieli Władzi, bo: przychodziła już wypita, wypijała im alkohol, wielokrotnie coś stłukła, nie chciało jej się wtedy sprzątać. I, co najgorsze dla nas, pożyczała pieniądze na konto Krystyny, za każdym razem tłumacząc koniecznym wyjazdem do Polski, bo dramat w rodzinie. Stówa euro w obliczu tragedii, każdy pożyczy.
Władzia wiedziała, że jak kompletnie nic nie przywiezie, to rzeczywiście będzie dramat. Pracowała sama - rodzina potrafi liczyć - mogła się rypnąć, wszystko zgubić co do imentu - kto uwierzy? Trzeba pożyczyć. Mogła to lepiej wymyślić.

***

Po co znowu tyle tego przywiozłeś, tj. rosołu w tym samym termosie, co zawsze, który uwielbia. Kura oddała życie nie po to, by grymasić.
- Na jutro.
- Zepsuje się - widzisz jak ciepło.
- To zabiorę.
- Może bym później zjadła.
I tak wkoło Macieju. Gorąco, sennie, sala dwupacjentowa, skombinowana. Nikt jej nie lubi, choć cisza i spokój. Z pielęgniarkami można się dogadać, by pozwoliły zaczekać na koleżankę, z którą wcześniej się umówiły, o ile przejdzie badania. W tej sali capiło dodatkowo, kibel nie korzystał z energii kinetycznej, lecz z pompy uruchamianej przez spłuczkę.
- Radio gra cichutko, wróciło do łask. Wiadomości można zrozumieć.
- Wczoraj w nocy czy nad ranem pobrano mi krew.
Patrzę i słucham uważnie.
- Potem przyszła pielęgniarka X, bardzo ją lubię, pytam, po co. Od razu poszła sprawdzić do dyżurki.
- Błąd.
W nocy pielęgniarki mają prawo być zaspane - zrozumienie tego faktu nie zwalnia mnie od myślenia. Każda decyzja w oparciu o te wyniki krwi będzie szkodliwa dla kogoś o podobnym nazwisku do naszego. Miejmy nadzieję, że nie tym razem. Błędna decyzja, w oparciu o wyniki krwi innej osoby, zacznie żyć swym życiem. Błąd, praprzyczyna czyjejś tragedii, rozmyje się. Łańcuszek przyczyn i skutków, zdrowia i życia pacjenta może zmienić się w ruletkę. To rakowcy - ciul z nimi - da się opisać.

***

Krystyna stopniowo, ale konsekwentnie przybierała na wadze. Mówiła o tym nie tylko waga domowa, ale i obiektywne wpisy do karty przy pobieraniu krwi. Świadczył o tym też jej coraz bardziej kobiecy wygląd, gracja ruchów, ubiór coraz bardziej dopasowany do figury. O chorobie zaczęliśmy mówić jakby w czasie przeszłym. Wyniki za każdym razem były bardzo dobre. Chemia - do domu, z domu do Berlina i znów do domu. Sytuacja materialna powoli, ale jednak rozpalała światełko w tunelu. Nie trzeba już półtora - dwóch dni na walkę z odruchem wymiotnym, lekką biegunką. Okazało się, że Myszce wystarczył już obiad w szpitalnym barze. Wieczorem zaczęła zamawiać pizzę z Pizza Station. Mówiła, jak z lekkim niedowierzaniem, ale przyjęli zamówienie. Skoro wyświetlił się numer komórki - przywieźli w pół godziny. Nie było daleko, ze stacji Shell obok mojej firmy, gdzie ją robili. Zjadły ją prawie w całości z koleżanką z pokoju - sali chorych. Później świdrujący zapach w tej sterylnej przestrzeni zrobił swoje. Na Krupówkach rozpuszczano wici:
- Kto pisze się na pizzę i na jaką?
Dowożono nawet po trzy jednocześnie, pielęgniarki też się dopisywały. Było fajnie.

Padło na nas, swoje przeszliśmy - tj. Krystyna.
Gumka myszka pamięci powoli brała się do roboty. Było dobrze. Pobyt w szpitalu w żaden sposób nie obciążał psychicznie żony - przynajmniej w zakresie jej zdrowia. Informacje o odejściu koleżanek wzbudzały oczywiście dołujące refleksje. Gdzieś podświadomie zaczynaliśmy wierzyć, że to sito nie dotyczy nas. Współczucie pobudzało do istnienia nadzieję, która rozrastała się w nas. Było to naturalne. Nie było najmniejszego powodu, żeby to nam się nie należało. Czułem rosnącą w niej siłę. Narzuciliśmy sobie rygor spacerów, jazdy na rowerze. Dystanse były coraz dłuższe, więc ja i moja nadwaga przegrywały z kondycją "chorej".
"To były piękne dni".