Odp: Moja żona przegrała walkę z rakiem
Standardy leczenia w Polsce zatrzymały się chyba na latach 80., to skandal, że np. rodzące kobiety nie mają zagwarantowanego znieczulenia, zupełnie nie dba się o ulżenie w cierpieniu pacjenta...
Nie jesteś zalogowany. Proszę się zalogować lub zarejestrować.
Strony Poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
Standardy leczenia w Polsce zatrzymały się chyba na latach 80., to skandal, że np. rodzące kobiety nie mają zagwarantowanego znieczulenia, zupełnie nie dba się o ulżenie w cierpieniu pacjenta...
[img]//urodaizdrowie.pl/wp-content/uploads/2015/02/128.jpg[/img]
Ostatnio edytowany przez Adam K. (2015-02-17 10:18:28)
[img]//urodaizdrowie.pl/wp-content/uploads/2015/02/212.jpg[/img]
[img]//urodaizdrowie.pl/wp-content/uploads/2015/02/36.jpg[/img]
[img]//urodaizdrowie.pl/wp-content/uploads/2015/02/48.jpg[/img]
[img]//urodaizdrowie.pl/wp-content/uploads/2015/02/54.jpg[/img]
Cztery kartki. Listopad 2012 roku - sierpień 2013 roku. Mam prawo sądzić, że ten zmarnowany czas przez ludzi funkcjonujących w hrabstwie NFZ - to nieme pisanie wyroku na moją żonę. "TO" wtedy już tam było. Za to bierzecie pieniądze, by widzieć. Bierzecie niezależnie od jakości wykonanej roboty. Każdy hydraulik, elektryk, krawiec zdechłby z głodu przy takiej jakości wykonanej usługi. Wy nie. Macie procedury na każdym etapie. "Proszę nas zrozumieć" - mantra wszystkich urzędników, lekarzy, pielęgniarek, pomocy społecznej, nieudaczników wszelkiego szczebla. Woda cieknie, telewizor nie gra, garnitur za duży, za mały - nie ma kasy.
"Proszę mnie zrozumieć" - skoro dano mi prawo do ubezpieczenia, to z niego korzystam. I bardzo się cieszę z tej możliwości. Z czego durniu się cieszysz? Zła diagnoza.
- Przecież przy bólu zęba nie będziemy zaglądać każdemu od źrenicy po odbyt. H.. mnie to obchodzi. Gdy pracowałem jako psycholog w Poradni Zdrowia Psychicznego i pacjenci zaczęliby mi wyskakiwać przez okno w moim gabinecie, to z pewnością tym trzecim byłbym ja - wypchnięty przez rodzinę. Ja straciłem tylko żonę, moja żona straciła wszystko - życie - 1 listopada 2014 roku. 12 listopada 2012 roku napisano:
Program wczesnego wykrywania raka szyjki macicy
"Nie stwierdzono zmian śródnabłonkowych i procesu złośliwego"
No i wreszcie, odpowiednio pogrubioną czcionką:
"Uwagi: Brak komórek endocerwikalnych. Komórki nabłonka płaskiego bez cech atypii".
Miód na serce każdej kobiety i nie tylko - tych 50+ i ich najbliższych. Oczywiście, coś tam narosło, ale sensu prucia brzucha na tę chwilę nie ma.
- No, chyba że Pani się upiera i nie chce czekać na laparoskopię.
Pani chce czekać, wbrew pozorom woli wyglądać bez sznyty w dół od pępka. Pani chodzi na basen, na plażę w dwuczęściowym kostiumie. I chciałaby tak chodzić. Pani będzie grzecznie czekać na trzy dziurki - trzy dni.
Dziś przychodzisz - jutro dziurki - pojutrze szczery uśmiech. Bóg zapłać i noga, d..., brama. Do domu - i nigdy więcej.
Pani się zgłosiła. Pan, który ją skierował kiedyś tam, przyjął ją życzliwie. I tak od Samodzielnego Zakładu Opieki Zdrowotnej - Ośrodek Zdrowia w Wiszni Małej - do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu - ul. Kamieńskiego 73a. I co się okazało w państwie NFZ? W trzy dziurki już nie gramy. "Proszę nas zrozumieć" - zbadaliśmy raz jeszcze, tamte badania można sobie włożyć...
- Proszę pani - teraz zagramy w trzy karty. Nie zna Pani reguł? Szkoda.
- A zna pani "mniej - więcej"?
Witaj w klubie, babo 50+.
W rosyjskiej ruletce szanse są większe. Trzy karty - a tylko jedna wygrywa.
Wiem, że pani była głęboko przekonana, nie tylko pani, wielu gapiów też - choćby mąż. No cóż, to pani życiowa gra. Dwie czerwone - stop - jedna zielona - droga wolna przez życie.
- Proszę nie załamywać się chwilową przegraną. Gramy dalej - szczęście blisko.
Nie ma trzech dni, trzech dziurek, uśmiechów. Płacz i zgrzytanie zębów - kto, kogo i jak ma pocieszać?
Żadnych informacji od lekarzy.
Rozprujemy - zobaczymy. 10 miesięcy temu wiedzieli, teraz nie wiedzą. Patrz - te same nazwiska.
Czas rozpoczęcia zabiegu: 15.07.2013 r., godz. 12.30
Czas zakończenia zabiegu: 15.07.2013 r., godz. 15.50
Czas trwania: 3 godz. 30 min.
Byłem z samego rana, możliwie długo. Nogi zabandażowane, ponoć wszyscy tak mają, czemuś to służy, czemuś zapobiega. Lewatywa, głodówka. Pożegnaliśmy się nie bez łez.
- Dziś już nie przyjadę - tak się umówiliśmy.
- Wyjdziesz z narkozy, krótki telefon wystarczy i odpoczywaj.
Potem tylko westchnienie - dzięki Bogu wszystko dobrze, do jutra.
Kupiłem kilka piw, będę pił i wpatrywał się w zegarek. Zadzwoni - tak, kochanie, też bardzo cię kocham, odpoczywaj, śpij. Dopić piwo i spać. Rano, jeszcze przed telefonem, będę w szpitalu. Wiedza pantoflowa na oddziale mówi: 1,5 - 2 godziny góra to całość, całość z wybudzeniem i transportem na górę. Sale operacyjne są na parterze.
Nie mogę się doczekać. pocieszam się: "Spiep...li, to teraz zrobią wszystko". Po 17.00 dzwonię - nic. Co 20, co 15, co 10 minut dzwonię. Nic - nikt nie odbiera. K... m... - mogłem wziąć telefon do pielęgniarek - ale niby po co?
Myszka obudzi się, pojęczy - OK.
O dwudziestej wsiadam w samochód - jadę.
Jeszcze mi tylko glin trzeba.
- Dobrze, że pan przyjechał, mamy problem z żoną. Wysokie ciśnienie. Leczyła się?
- Nie.
Wygląda okropnie, coś majaczy, niby poznaje, niby się uśmiecha - zasypia.
- Trzeba czekać do rana - mówi pielęgniarka. - Lekarza operującego nie ma, inny panu nic nie powie.
Wesoło. Wracam. Dobrze że piwo jeszcze zostało. Rano wszystko wróciło do tego, co jest w tej sytuacji normą.
Lekarze często zmieniają zdanie, u mnie 2 lekarzy miało dwie odmienne diagnozy na temat tego, dlaczego często mnie boli głowa, z czego jeden wymyślił nawet migrenę, chociaż jako laik wiedziałam że to nie jest to, bo nie trwało kilka dni, nie było i tak silne i nie miałam światłowstrętu... W końcu samo mi przeszło...
Szpital jest jak fabryka, operują seryjnie i tylko czekają jak się zwolni łóżko, żeby zapakować następnego pacjenta. Trudno liczyć na sentymenty, że ktoś się bezinteresownie przejmie czyimiś problemami w takich warunkach...
Wyniki cytologii łatwo można samemu nieświadomie zafałszować, np mało która kobieta wie o tym czego nie wolno robić na kilka dni przed badaniem (zabronione są irygacje, stosowanie leków dopochwowych, współżycie). Skąd pewność, że to na pewno lekarska pomyłka? Mnie lekarz nigdy nie pyta, czy stosowałam sę do tego, tylko robi cytologię i już. A dowiedziałam się o tych zakazach przez przypadek, z pisma kobiecego.
Ale lekarze są przecież po to żeby nas o tym informować, a nie tylko brać pieniądze, prawda?... Jak pytam o coś lekarza to sama widzę, jak skrótowo odpowiada , jakby mu było szkoda czasu, bo tam następni czekają i trzeba wyrobić normę... Nie powinno tak być.
Ja już na to nie liczę, nie w tym stanie służby zdrowia.. Myślicie że dlaczego ludzie szukają informacji w internecie na własną rękę? Bo u lekarza jej nie dostaną...
Ciągle się słyszy o badaniach nad lekiem na nowotwory, ale widocznie nikomu nie zależy na jego wyprodukowaniu, bo lekarze muszą z czegoś żyć...
Są różne rodzaje nowotworów, nie da się wyprodukować 1 leku na wszystkie, a kazdy organizm reaguje inaczej na dany lek i to też jest problem.
Drugi dzień. Dobry Boże, przewody, szkielet i uśmiech. Wszystko się wyrównało, jest trochę ogłupiała, o szczegółach operacji nie wie. Ja też - nikt nic nie powie. Przyjechałem wcześniej. Tłumaczy mi: "rurki" -fachowo: kroplówka, dokarmianie pozajelitowe, cewnik, odsączanie rany.
- Pić nie mogę, to do zwilżania ust. Ani kropli.
Powoli docierają strzępki informacji. Przyszedł główny skalpel.
- Narobiła nam pani roboty. - dowcip.
Jelito cienkie 20 cm, grube - 40 cm, macica z przydatkami - won, węzły jakieś. Nic się nie dowiesz. nieupoważnieni. Tylko lekarz prowadzący. Póki co, piep..ę to wszystko.
- Byłeś wczoraj - ni to pyta, ni stwierdza.
- Pytałam pielęgniarek, wydawało mi się, że śnię.
- Byłem.
- Jak?
Ramiona w górę, lub jakoś tak,
- Nieważne, będzie dobrze - teraz z "górki". Nie wiem, do kogo to mówię. Na sali trzy osoby. Dwie "wczorajsze" i jedna bystra, trzeci dzień po operacji.
Z perspektywy czasu ten okres mi się zlewa. Robi się śnieżnobiałą kulą zapachu, myśli, faktów dokonanych, przyszłości, pielęgniarki, która weszła na chwilę. Trzymam za rękę wolną od rurek. Chce dotyku i drażni ją to jednocześnie. Minimalne zmiany położenia ciała są istotniejsze.
Odcinek z Kryniczna do Wrocławia jest w dwutakcie dnia nieprzejezdny. Do i z pracy. Jeżdżę szutrem, równoległym do drogi nr 5. To kur...skie, nieproszone myślenie przesłania mi czasami widzenie, łzy nie pozwalają jechać. Mogę i muszę się zatrzymać, odczekać, poszukać muzyki w radiu. Żeby tylko nikt nie dzwonił, bo nie mogę mówić. Gula w gardle i łzy - tak mi zostało.
Przyjęta z powodu macicy mięśniakowatej. Oddział położniczo-ginekologiczny. Żeby być w zgodzie z faktami, zaglądam do szpitalnych dokumentów. Ten oddział to bajka w porównaniu z awansem na III czy IV piętro - chemioterapię. Pobyt w szpitalu pomiędzy 10.07 a 22.07.2013 r. to czas, gdy godziłem się wewnętrznie na wszystko. Z perspektywy czasu tak myślę. Na III piętrze rodzą się dzieci. Tam nie ma klimatu przemijania, jest zapach nadziei. Dla mnie go zabrakło, gdy szedłem z Myszką do łazienki, bo już mogła, mając przy sobie kroplówkę na kółkach. Czterdzieści kilo ciała, sto kilo wiary i optymizmu.
- Obmyj mi plecy prysznicem.
- Teraz wyjdź, chcę skorzystać...
Wtedy trzeba było umierać, mieć złe wyniki, bo lekarze spier....li, bo masz chudziutkie ciało, bo leki nie te, bo... Wtedy, wśród tych rurek. Wtedy.
Teraz wiem, rak-strateg szykował zemstę. Pozbawiono go większości armii, wyrzucając w kilogramach komórki jego geniuszu przetrwania. Zemsta jest rozkoszą...
Czekała nas chemioterapia.
Główny krojczy powiedział mi w zaufaniu (ziomal z tej samej wiochy), bo nie może, bo nie jego bajka - rak:
- Przez rok czasu, jeden dzień w miesiącu i będzie dobrze.
Młody , przystojny, w ośrodku gminnym sam diagnozował Krystynę - pacjentki mu wierzą. Rok temu się pomylił. Kombinuję, faksuję do Łodzi, do rodziny, wszystko, co mam na papierze. Mają na stanie jakąś lekarkę, wrednie dociekliwa, ponoć się znamy z jakichś wspólnych baletów u brata. krystyna pamięta ją dokładnie. Gdy zwrotka jest pozytywna, dopuszczam ją do wiedzy ze swych działań.
- Ten typ komórek nowotworowych jest bardzo podatny na współczesne leki.
Słyszy to bezpośrednio od brata, który sprawę pilotuje. Już nie tylko ja sam dmucham w żar nadziei. Co trzeba beknąć, to trzeba. Kudły wyjdą, ale są większe problemny. Peruka refundowana - już wiem. Czas dobry na rekonwalescencję, ciepło, okres wakacyjny. Pichcę na wszelkie możliwe sposoby. Łaknienie powoli, ale wraca. Pocieszamy się nawzajem, w zależności od dnia. Czeka nas spotkanie z chemią, głupia nazwa dla zwykłych kroplówek i ewentualnie pomp infuzyjnych. Z bezsilnością będę wracał do tamtego okresu, czuję, że wyparłem z pamięci wiele obrazów i słów. Chciałbym to opisać, ten czas, piękną pogodę, przełożenie operacji. Dokarmianie żony dodatkowym szpitalnym mielonym, by zwiększyć masę ciała. Możliwość wspólnych spacerów wokół szpitala.
Radość podwójnego skowytu radości, gdy przywiozłem cichaczem naszą sukę - Nukę. Dostałem ją od Krystyny na pięćdziesiątkę. Wzięła ją ze schroniska. Imię juź miała - głupie. Nuka - w psim paszporcie, dorzucili moje nazwisko i pewnie tak zaczipowali. Cokolwiek to znaczy. Skowyt i radość psa była wszechobecna. Pies zerwał się ze smyczy, biegał jak opętany, wbudzając popłoch. Wracał, piszczał, odbiegał, by go gonić i powracał, by z uwielbieniem poddać się czochraniu. A wszystko wokół było w boskim porządku. Tu przychodzi się z czymś, przychodzi po coś, każdy ma swojego raka, który wlazł do domu i siedzi w salonie naprzeciw kominka. Ma głęboko gdzieś, że to miejsce należało do kogoś, kto miał do niego prawo notarialne, bo to jego miejsce, on tu rządził, on dawał i brał. Ten fotel, to miejsce w każdym Z domowników było jego, on mówił i jego słuchano. W większości zgadzano się z tym, co mówił. Dlaczego ma być inaczej? Nie było wichury, błysków, które oślepiłyby kierowcę, wypadku, amputacji, transplantacji. Coś się zepsuło, gdzieś tam w genach. A oni nie wiedzą co, nie chcą się uczyć, nie chcą być empatyczni, są nieobecni, zapracowani, mają odległe marzenia od miejsca, w którym są, w świętej trójcy: oni - zdrowie bądź śmierć - pacjent. Budują domy, oglądają samochody, coś tam tłumaczą krnąbrnym koniom.
Dlaczego piżamy i szlafroki w szpitalach są takie upokarzające? Nie będę tworzył teorii, bo mądrej nie mam. A ta jest najgorsza - chodzi o brak akceptacji samego siebie w tych szmatach, które przecież ciągle kupuje się nowe, by bezwiednie sami się dołowali, by wiedzieli, że sytuacja już jest zła, skoro tak wyglądają. Wyglądają okropnie. Myszka trochę lepiej, ciuchy z domu, nieskompletowane, nie na miarę sytuacji, potrzeb chwili.
Kundel myśli inaczej, biega z wyrwaną z jej rąk smyczą i sika, co chwilę sika, przebiega troszkę, kuca i chociaż kropelka. Siada obok, pozwala się głaskać. Spokojnie świdruje świat wokół, wyrabia sobie zdanie. Nie ma tu leniwych, głupkowatych kotów, ktoś je musiał stąd przegonić, nie przebiegną przed nosem, nie zmuszą do złamania konwenansów, które zdążył zaakceptować.
Nie potrafiłem wtedy nic. Przywiozę kundla, załatwi sprawę. Wtedy, przed operacją, nie potrafiłem nic logicznego wymyślić, co by obojgu nam dało więcej nadziei, nie dałem jej nic. Czas oczekiwania mnie paraliżował, wszystkie wajchy poszły w dół. Wyłączone. Pozostało tylko czekać.
Wiadomo, w trzy dziurki już nie gramy. Tam prawdopodobieństwo wygranej było: 33,33333... procent. A tu Krystyna ma przytyć w kilka dni. Domowe kury chętnie maszerowały do gara, w imię swojego przeznaczenia i nieświadome celów egzystencjalnych. Pełny termos rosołu z równie pełną porcją makaronu w środku. Poganiałem czas. Po co?
Potem rurki - szło to jednak bardzo szybko, bodajże trzeciego dnia domagali się jakiejś aktywności ruchowej. Stało się, błąd naprawiony, choć czas zmarnowany. Raz w miesiącu, jeden dzień - reszta normalnie. Da się wytrzymać, dobrze, że teraz ma urlop. Niemieckie dzieci mają wakacje. Domy zamknięte - nie ma czego sprzątać. Krystyna najwyżej poprosi o dodatkowe dwa tygodnie. Każdy zrozumie.
Wpadło parę groszy od rodziny. Pożyczamy, prosimy o pożyczkę. Jest taka Zosia, jeszcze jej nie znam, która na każdym kroku proponuje nam pożyczkę. Korzystamy trzy razy i dodatkowo bierze wszystkie jaja. Bywa, że jest ich kilkanaście dziennie. Kury wszelakie, wymieszane rasowo na miejscu, ale charakter stachanowski. Tak trzymać. Jedynie samochód nie okazał współczucia. Psuje się raz za razem. Mietek rozumie, naprawia, bierze, ile daję i kiedy daję.
Operacja to jest loteria, nie wiadomo czy chirurg zauważy i wytnie wszystkie zainfekowane tkanki... Chciałoby się wierzyć, że przykłada się do swojej pracy, ale czasem chwila nieuwagi albo błędna ocena zdecyduje o tym, że jednak coś zostanie i ten proces choroby nie zostanie zatrzymany...
W takiej sytuacji zwierzęta potrafią lepiej pocieszyć niż ludzie, bo często trudno znaleźć słowa, które by przyniosły choremu nadzieję i wsparcie, a zwierzę po prostu się ucieszy, przytuli i wraca wiara że wszystko będzie dobrze, tak jak w ich prostym świecie.
Myślę, że każda choroba zmienia życie wszystkich domowników, a zwłaszcza ciężko jest patrzeć na stan bliskiej osoby, który odbija się na jej nastroju i codziennym funkcjonowaniu... Kiedy choroba podporządkowuje życie wizytom u lekarza czy w szpitalu, kiedy nie można nic planować bo nie wiadomo, co się stanie za parę dni czy miesiąc... Sama przez to przeszłam kiedy odchodził mój Tata, więc tym bardziej rozumiem i współczuję...
Dla mnie zadziwiające jest to , jak chciała mimo choroby być aktywna, wyjechać do pracy, a nie tylko siedzieć i użalać się nad sobą jak wiele osób. Dzielna kobieta!
Najgorsze za nami. Jeżdżę dwa razy dziennie, choć blisko, lekko ponad 10 km, to jednak paliwo w starego passata wlewać trzeba. Parę dni - wytrzymamy. Wróci do Berlina, najwyżej zrezygnuje z cięższych prac. To jest nie tylko moja wiara i nadzieja. Tak planujemy.
Będzie inaczej. Główny skalpel znów się pomylił. Chemia będzie co dwa tygodnie, przez dwa i pół dnia, a z badaniami to prawie trzy dni. Z czego żyć? Bus sprzedany dawno. Co kto nam był winien - nie było zmiłuj. I wymyśliłem - pewnie mogłem wpaść na głupsze pomysły. wymyśliłem ten i on został zrealizowany.
Plan był prosty. Co drugi tydzień Krystyna może pracować. Szukamy kogoś, kto zaakceptuje warunki. Albo jest mało kumaty, albo w kompletnej desperacji - bądź jedno i drugie. Robotę w Berlinie ma na tacy. A proste to nie jest. Wiem o tym. Jedzie z Myszką, mieszka z nią, sama pracuje na jej robotach w tygodniach, gdy jej nie ma, a w następnych razem, poprawki gdyby "coś". Za mieszkanie początkowo nie płaci - forsa na pół. Zawsze to połowa wpływów, miejsce pracy utrzymane. Potem pokombinuje, żeby chemia była w weekendy. Praca wróci w całości, a osobnik się usamodzielni.
Mógłbym pominąć tę postać i kilkumiesięczny epizod, gdyby nie miał istotnego wpływu na wszystko, co działo się w Berlinie. Postać, której rzeczywiste imię zaczyna się na G., ochrzczę Władzia.
Przedyskutowaliśmy plan. W rodzinie Krystyny była Władzia, oboje z mężem bezrobotni - ponoć. Sprzątanie jak sprzątanie. Nie było wieści w rodzinie, by była szczególną fleją. Władzia była kuzynką Myszki, pamięta ją jak przez mgłę. Kontakty bardzo sporadyczne. Wrocław - Grudziądz - daleko. W rodzinie szybko przeliczono, że dycha euro za godzinę, nawet na pół, piechotą nie chodzi.
- Najpierw zaczniesz na jej warunkach, potem się zobaczy.
Tłumaczył mąż, dzieci i teściowa.
- Jedno jest pewne, Krystyna jest tam kilkanaście lat, to jest pewne, że kasa jest pewna.
- Świat zobaczysz - słusznie. Grudziądz i okolice niekoniecznie dają europejskie szlify. Żeby nie Schengen, to byłby pierwszy wyjazd zagraniczny. Odebraliśmy ją ze stacji kolejowej Wrocław - Osobowice - peryferyjnej i najbliżej nas. Popołudnie, piękne, letnie, wakacyjne popołudnie. Bla, bla, bla, jedzonko na stole, browar. Proponuję - widzę, że nie chce urazić mnie odmową - trzy wchodzą jej gładko, mnie więcej. To, że Władzia lubi, było już wtedy dla mnie oczywiste. Kto nie lubi? Ja lubię, więc z łatwością poznaję tych, co lubią. To jeszcze nie problem. Problem może zrodzić się, gdy będzie jasne, kto komu przeszkadza - picie w pracy, czy praca w piciu. Wiem, że ta grupa dzieli się na tych, co pracują i lubią oraz tych, co lubią w pracy. Okazało się, że Władzia należy do tych drugich. Szybko doszła do wniosku, że skoro ona nie rozumie Niemców i niemieckiego, to jakim cudem oni zrozumieją Polkę nie znając polskiego?
Obopólne - "nicht verstechen" - "nie znaju". To, co wspólnie tłumaczyliśmy, okazało się instruktażem.
- Żadnego alkoholu w pracy.
- nie upijaj z butelek, choć wszędzie ich pełno.
- Nie rozrzedzaj alkoholu, poznają wcześniej czy później.
- Dwa euro pod łóżkiem nie ma na rewersie orzełka - nie bierz - samo tam nie wlazło.
- Nie zaglądaj do szuflad i wszędzie tam, gdzie cię nie proszą.
- Płacą ci za dwie godziny, to siedź dwie, nawet jak ich nie ma.
I takie tam, itp, itd.
Władzia musiała słuchać uważnie. Udowodni to koncertowo.
Władzia wymiata, a o Polakach za granicą cudzoziemcy mają akurat takie zdanie, do którego akurat pasuje: że piją i się obijają...
Pracowałam za granicą i nie spotkałam się z takimi opiniami, Polacy mają za to wiele umiejętności, których nie mają cudzoziemcy, nauczeni że jak coś się zepsuje to wyrzucają i kupują nowe, a Polak potrafi wiele z nich naprawić
takie zastępstwo to jest ryzyko, bo jak ktoś nie będzie się rzetelnie wywiązywać z pracy to może z niego być więcej kłopotu niż pożytku, a na dodatek popsuje nam opinię...
Z rodziną najlepiej wygląda się na zdjęciach, czasem ktoś obcy lepiej się sprawdza w takich sytuacjach, bo bardziej się stara i docenia to ,co dla niego zrobimy
Poradnia onkologiczna znajduje się na najniższym poziomie... budynku szpitala. Można tam dostać się przez wejście dla personelu pod wjazdem dla karetek. Pierwszy raz już sama nazwa wzbudziła we mnie przerażenie. Z korytarza głównego wchodzi się do pomieszczenia, które jest wewnętrzną poczekalnią.
Sekretariat, gabinety, przejście do dziennego pokoju przyjmowania chemii z pomp infuzyjnych. Wszyscy chorzy muszą być na czczo przed pobraniem krwi.
Stawialiśmy się zawsze przed siódmą, teoretycznie miało to skrócić całkowity czas pobytu w szpitalu. Teoretycznie. Pobieranie krwi - tu obowiązywała kolejka.
Posiłek - śniadanie - większość jadła w tej małej poczekalni. Szły w ruch zapakowane kanapki, termosy z kawą, szpitalny bar lub fuzja obu. Było to zależne od odległości miejsca zamieszkania bądź przyjazdu. Około dwóch godzin czekania na wynik badania krwi i związaną z tym decyzję lekarzy o przyjęciu na oddział chemioterapii w danym dniu. Czasu sporo, kolorowe brukowce wykupione. Nawet ja wiem wszystko, co się dzieje w wielkim świecie.
Nigdy nie korzystam z krzesła. Za każdym razem Krystynę to wku...a. Chce, bym siedział obok niej. Czekam, aż zawiążą się podgrupy wiekowe, płci, tematyczne schorzeń lub mieszane z wcześniej poznanych chorych. Wspominanie tych, którzy odeszli. O ile taka informacja przedostała się do poradni. Czasami wystarczyło dopytać o kogoś, kogo obecnie nie ma.
Wychodzę na korytarz główny. Chłodniej. Można obserwować przechodzący personel. Bawić się w zgadywankę - kto na jakim stanowisku pracuje? Komu własne ego z trudem pozwala przejść wśród pacjentów i osób towarzyszących. Sądzę, iż w dużej mierze udało mi się odróżnić personel średni od lekarzy.
Wyjątkiem, który zaburzył moje reguły spostrzegania, był dyrektor szpitala. Znałem jego twarz z TV. Ten każdemu kłaniał się pierwszy. "Przecież mnie nie zna" - pomyślałem, gdy po raz pierwszy to zrobił. Siedziałem sam na ławce - blisko i obok mnie nie było nikogo. Chodziło jednak o mnie. Już nigdy nie dałem się zaskoczyć. Co za typ. Szczęka mu zdrętwieje zanim dojdzie do swojego gabinetu. Chyba tylko rozsądek zawodowy zabrania mu się witać przez podanie ręki. Jest znanym i cenionym profesorem i chirurgiem.
"Memento mori" - kamedulska zasada milczenia i pracy obowiązywała po przekroczeniu gabinetu od I do III. Hostia ww górę, wzrok utkwiony w monitorze, magia, misterium. Jesteś w dobrych rękach, czy masz zdolność introspekcji czy nie, wiara się wzmacnia. To daje ci pewność powodzenia. Milczenie jest tak naturalne jak świadomość, że deszcz jest mokry i leje z góry. Kto odważyłby się przerwać kapłanowi liturgię, by zadać nurtujące go w tym momencie pytanie - tylko dlatego, że mówi również w twoim imieniu?
- Wszystko dobrze, proszę na górę.
Przekażcie sobie znak pokoju - no i kto się wtedy odważy, chyba jakiś skończony głupek, który nie zrozumiał, że wszystko to jest zrobione właśnie dla niego. Misterium skończone. Przecież wiemy, jak to musi być wyczerpujące i monotonne, skoro jest indywidualne, przeznaczone wyłącznie dla ciebie. Ty to wiesz. Co najmniej od wczorajszego popołudnia, przecież przygotowywałeś(-łaś) się do wyjazdu, do przekroczenia następnego progu do pełnego zdrowia. Wszystko było planowane, sprawdzane, weryfikowana gotowość kierowcy, innych. Zawsze w pokoleniu naszych matek i ojców było odświętne ubranie, przeznaczone na takie nabożne chwile. Wręcz mechanicznie miało być nieskalane. Obie strony tej ceremonii doskonale o tym wiedzą i darzą swoje postawy głębokim szacunkiem. Tego by jeszcze brakowało, żeby na mszy świętej zadawać pytania. Ksiądz odpowiedziałby w języku NFZ - "Time is money. Masz internet - spiep...j dziadu". My nie mamy tableta, laptopa, komputera z internetem. Mamy wpojoną przez instynkt zasadę: pilnuj swojego miejsca w szeregu. Szczególnie tu. To nie piekarnia, drugi raz bułeczek już nie rzucą. Zdenerwuj "piekarza", wróć pustym samochodem do domu. Ludzki jęzor spiep...ył nie tylko los pojedyńczego człowieka. To nie sejm. Nie ma immunitetu. Miałeś szansę koncelebrować, a kłapałeś dziobem, roztrwoniłeś magię milczenia. Pomylić się - ludzka rzecz. Ale potem - kaput, amen. Nie pójdę tą drogą.
To musiało być głęboko przemyślane. Czułem to instynktownie. Hospital manager via Oxford bądź uczelnia przebudzonego marcowego docenta, który został rektorem, założył wyższą szkołę - wykształcenie max. Kwaśniewski. Większość obecnych w poczekalni rozumie te skróty myślowe. Przyjeżdżasz najwcześniej, jesteś pierwszy itd. Lista jest "głosowana", zwerbalizowana głośno, wszem i wobec - kogo nie było, powtórzą. My do sanktuarium nr I - i to bez koperty. Tak nam powiedziano przy pierwszej rejestracji, po powrocie z pobrania krwi. To był dobry omen. Tak nam wtedy smakował. Doktor L. - mama małej L. - doktor. Gdy duża doktor L. powiedziała podczas którejś z wizyt, że zna Ligotę Piękną, ma konia (konie) za lasem łączącym jej stajnię z naszym adresem zamieszkania, pomyślałem: Wspaniale. Dobry omen.
- Jeżdżę tam - pieszczotliwie wymówiła imię szkapy - i zawracam obok starej kapliczki Chrystusa Frasobliwego.
- Nie wiem, jak jest stara - w oczach ma błękit oczu profesora Michałowskiego.
Gdyby nie to piep...ne memento, już bym wyskoczył, mówiąc jak wiele nas łączy. Uśmiech kapłana to dźwięk windy do nieba.
Teraz już, k...a wiem, skąd wzięła się tam chabeta, która narobiła mi pod kapliczkę. To oczywiste, że muszę mieć do niej emocjonalny stosunek, skoro stoi na byłym wysypisku śmieci, a obecnie mojej działce - więc przeklinam.
Z pięć lat mi zajęło, by dojść od projektu do jej pełnej realizacji. Chrystusa wydłubał Krzychu w monolitycznym kawałku dębu. Jak on klął, że zachciało mi się z jednego kawałka, a nie - jak wszyscy - z klejonych brusów.
Jaja mi przemarzły - mówił wielokrotnie, a na ile mu przemarzły, to nie wiem. Musiał ściętego pniaka obrobić bezpośrednio w lesie, zanim przewiózł go do pracowni. Zima była wyjątkowo złośliwa w tym czasie. Dla niego. To, że kapliczka powstała i uzyskała sacrum, to mały pikuś, by głęboko wryć się w moją pamięć i kolibać emocjonalnie. Drugie pięć lat to sądy. Sądy nie miały nic do kapliczki, kto by się odważył sprokurować zarzut samowolki budowlanej. Sacrum, majówki, a obecnie ponoć jedna z ikon internetowych wioski. Jak dłubie Krzychu Lewczak? Dla mnie tak, jak chciałem. Dla innych z pewnością też, skoro od kilku dekad wszystko, czego dotknął, każdy klocek drewna (i nie tylko) jest tak wymodlony, że każdy kornik wie, że jak tylko wlezie świętemu za skórę, to zesra się ze wstydu i spie..a. Te modlitwy są tak samo niezbędne dla trwałości jego sztuki, jak to wszystko dla drewna - co później "Oni" słyszeli i widzieli. Krzychu wziął dechę i napisał na kapliczce:
"Bo piękno po to jest, by zachwycało
do pracy,
praca, by się zmartwychwstało" (C.K. Norwid)
Że ta piep...na chabeta nie umie czytać, jestem w stanie zrozumieć. A doktor L. - to doktor nauk medycznych. Coś musi czytać. Niekoniecznie trzeba znać Norwida, by powiedzieć "arabowi" - tu się nie sra. Przypomina mi to bowiem, że biegunka jest jednym z dominujących tematów na chemii. Nie bawiło mnie to nigdy, przenigdy. Byłem nadwrażliwy na ten temat, ten zapach, na epickość narracji chorych - przyjaciół w tym zakresie. Organicznie tego nie lubiłem.
Jej koń wypróżnił się na mojej działce. No to koń, zwierzę czasami głupsze od jeźdźca, choć kute 4x4.
Pozostawił mi ten problem, czy to nas zbliża, czy pozwoli rozszerzyć dyskusję o zdrowie Krystyny, czy tylko zdenerwujemy oczekujących, bo zajęliśmy czas. Świerzbiło mnie, by kłapnąć o wiekowym pięknie konia w naszej świadomości historycznej, a ja byłem godzien przyjąć te pączki, choć nie od Bliklego i zutylizować je na piękne, białe pieczarki. Memento. Pamiętam. Przypomniałem sobie dla równowagi pięć lat różnych procesów, w których leitmotivem był tekst: "Chlali, kur..li się" z Lewczakiem, kapliczki mu się zachciało, a ja nie miałam co do garnka włożyć. Tu się zgodzę, gdy kupiłem nową Temprę - bordo metalik, ona kupiła kapelusz pod kolor. Sąd był cierpliwy i zainteresowany. Zgodził się z konkluzją, iż kapelusza do garnka się nie wsadzi.
Najniższy poziom to ma cała służba zdrowia, jak wchodzę do przychodni czy szpitala to czuję się jak intruz, nie wiadomo czy można im zawracać głowę czy może nie wypada? Te niechętne miny personelu, sposób bycia lekarzy jest odstręczający, żeby tylko się pozbyć pacjenta i niech nie przeszkadza im w wypełnianiu papierków do NFZ-u...
Strony Poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź