Poszło dość szybko - jakiś oddział NFZ - Wrocław, gdzieś blisko dworców głównych PKP i PKS. Tam reklamy, coś w stylu: "Nowa czupryna dla łysych chemików". Krystyna wypatrzyła - pytamy, blisko. Idziemy pieszo. Miejsce nieszczególne, Oficyna tego, w co nie wcelowała Armia Czerwona - placyk z budynkiem wyraźnie dobudowanym na czasowe potrzeby jakieś pięć dekad temu. Ta sama firma, co w szpitalu, ale obiekt na mieście, klientela większa - więc i wybór dużo większy. Gdyby nie powaga sytuacji, okazałbym naturalne zdenerwowanie i irytację z czasowyboru. Obok wejścia do sklepu stał skuter. Dwa koła z przodu, jedno z tyłu - chyba włoski.
- Wejdź na chwileczkę.
- Panie mi doradzają - bardzo fachowo. Ma być prawie taka sama jak obecna fryzura.
- Która z tych?
Są cztery. Wskazuję środkową, tchnięty niczym.
- Nie znasz się.
Idę oglądać skuter. ponoć ma nazwę MP-3. Kombinuję, jak facetowi udało się to tak profesjonalnie przerobić. Teraz wiem - był firmowy.
Po półgodzinie wchodzę poproszony.
Dwie peruki.
- Patrz uważnie - przymiarka przed lustrem.
- Ta pierwsza - zupełnie poważnie mówię, widząc potwierdzającą postawę sprzedającej i Krystyny.
***
A gdyby to rozegrać jak trzyaktówkę? Pierwszy mamy za sobą. Był taki, bo taki był. Treść musiała być taka, bo inna być nie mogła. Formę ukształtował dany dzień, zapach inny od szpitalnego. Lepszy jest hałas miasta - upierdliwy, ale lepszy. Statyści, wszyscy obok - dobrze opłaceni za naturalność. Akt drugi będzie tyleż oczywisty, co oczekiwany z lękiem. Będzie to spektakl dwóch aktorów dla dwóch widzów - a wszystkich razem będzie dwoje.
Kartę załatwiliśmy. Prawdopodobieństwo zaistnienia konieczności skorzystania z niemieckiej służby zdrowia było wysokie i oczywiste. EKUZ redukowała lęki związane z finansową stroną zdrowia. W tym natłoku fobii dla mnie miało to olbrzymie znaczenie.
- Dziś mnie ostrzyżesz.
W kilka dni po kupnie peruki dojrzała do pozbycia się jednego z najcenniejszych klejnotów kobiecej urody. Piękny, słoneczny, październikowy dzień - bodaj niedziela. Powiedziała mi to rano.
- Kochanie, niedługo zajdzie słońce.
Musiałem przypomnieć, mając na względzie przygotowaną kamerę i dobre światło do zdjęć. Uzgodniliśmy wcześniej, że pół godziny przed pofilmuję ją w różnych sytuacjach. Wewnątrz i na zewnątrz, trochę granych, trochę prawdziwych, by móc potem porównać. Maszynkę do strzyżenia można ustawić na 4 długości włosa, co na głowie zostanie - od 3 mm do 12 mm. Wybrała 3 mm. Ustawiłem ją tak do lusterka, by nie widziała siebie w trakcie strzyżenia. Nie wiem, co czuła, nie mówiła nic. Mnie było przykro, żal nie wiedzieć za czym. Nie dowcipkowałem.
Miękkie, delikatne blond włosy z ciemniejszymi końcówkami opadały na ręcznik, na ziemię. Trwało to kilka minut.
- Ale dziwne uczucie. Jakie są ostre, faceci takie mają?
- Jak mają takie, to takie mają - odpowiedziałem filozoficznie.
Podeszła do lustra powieszonego na zewnątrz budynku.
- Ale dziwnie - powtarzała wielokrotnie, obracając głowę, jakby szukając jakiegoś ujęcia godnego akceptacji. Przyniosła perukę. Długo celebrowała jej nakładanie, ułożenie, poprawianie. Patrzyła na mnie milcząco, pytając - bardziej tak, czy tak bardziej? Stałem z kamerą, aż dokona ostatecznego wyboru, by móc ją włączyć.
- Ale dziwnie - to nie to samo, gdy nakładałam na włosy.
Włączyłem kamerę, dokładnie pamiętając ostatnie ujęcia, gdyż dla mnie wyglądała identycznie w obu wersjach. Filmowałem, starając się, by zarejestrować podobny fragment, co przed podstrzyżynami i w sytuacjach innych, ale podobnych.
Wieczorem podpiąłem kamerę do TV ponad 50 cali.
Patrzyłem uważnie na żonę i TV, by pamiętać, od którego momentu jest w obcej czuprynie. Obiecała, że w mig wychwyci. Nie zorientowała się.
- Tu już jestem chyba w peruce.
Jeszcze z cieniem wątpliwości.
- Tak, tak, tu już mam perukę.
Szereg ogólnych myśli, wypowiedzianych ni to do siebie, ni to do mnie.
Pełna akceptacja, potwierdzenie rzeczywistości przed lustrem w łazience.
- Jest dobrze - pomyślałem za klasykiem i powiedziałem sobie - panie prezesie, zadanie wykonane.
To był akt II.
Akt III jest długi i nudny jak flaki z olejem, strzelba z aktu pierwszego nie wypali. Didaskalia pisane przez lęk, w tym zakresie nie wniosły nic. Akt trzeci nie był dramatyczny, publiczność w większości dawała się nabrać na początku, niezbyt skupiona popadała w zażenowanie i oklaskami podziwu, w dużej mierze szczerymi, wyrażała podziw i uznanie dla kunsztu sztuki, której by można nadać tytuł "Hair onkologiczne". Krystyna mówiła, iż zdejmowała perukę w mieszkaniu w Berlinie. W obu wersjach czuła się dobrze.
Włosy odrastały powoli i nierówno, ale względnie szybko. Po jakichś dwukrotnych poprawkach przy pomocy nożyczek, już jako chłopczyca zrezygnowała z peruki i nigdy do niej nie powróciła.
***
Mniejsze bądź większe problemy z wkłuciem do żył miały wszystkie pacjentki, mężczyźni zresztą też. Po pierwszej chemii zaproponowano żonie wszycie portu. Jest to coś, co w sposób trwały zastępuje wenflon. Jest to z pewnością zabieg chirurgiczny, wykonany przy miejscowym znieczuleniu, ułatwia życie "chemika" (a przede wszystkim im). Dobrze, że ją namówiły. Dobrze, że się zgodziła. Bo nie wszyscy z tego skorzystali. Pan Zygmunt skorzystał. Zabieg miał trwać około 20 minut plus pół godziny obserwacji i do domu. Ponieważ tego dnia miałem jechać po pierwsze swoje pszczoły, umówiliśmy się, że pójdzie sama. Miało to w żaden sposób nie wpływać na możliwość kierowania samochodem. 21 sierpnia 2013 roku - pierwsze moje pszczoły, początek profesjonalnego leczenia. Wierzyłem, że myślą o pacjentach. Pszczoły i stare ule zaczęły mnie powtórnie fascynować. Wiele lat temu dostałem od lokalnej poetki ul z pszczołami. Jej mąż, skrzypek, zajmował się tym wiele lat temu, ale też wiele lat temu zmarł. Został jeden ul, miałem już dom na wymarzonej działce. Podziękowałem, wziąłem. Nakupiłem książek, kapelusz ochraniający, podkurzacz, bez którego ani rusz. Co dalej? Szukam pszczelarza, jak najbliżej, który znajdzie chwilę czasu i zajrzy do ula swym przenikliwym, pszczelarskim okiem. Był starszy pan. Kilkanaście starych, kolorowych uli przed małym poniemieckim domem. Zajrzał, zadymił, ja ubrany jak na syberyjską zimę, matkę znalazł, pszczół mało, słabe, chore. Ponad dwadzieścia lat później. Na działce obok stało kilka uli, ich właściciel przyjeżdżał do nich samochodem bez tłumika, z brodą do pasa kitą z tyłu, łysiną z przodu i czapką jaką noszą talibowie. Poznałem się z M., pomógł mi kupić pierwszą rodzinę pszczelą, tzw. Odkład. Umówiliśmy się, że to będzie w tym właśnie dniu, pojedziemy przez las jego samochodem, a Krystyna naszym starym passatem na wszycie portu. Mój pierwszy ul sprzed lat ostał się, choć był w fatalnym stanie. Wyremontowałem go, jak umiałem, przy pomocy środków, których nie miałem. Mam swoją pierwszą pszczelą rodzinę, którą z czasem powiększę – ale nie wiem, że z czasem stracę własną rodzinę. Krystyna, gdy byliśmy w pasiece Mirka w Siedlcach, gdzieś obok koni doktor XL – zadzwoniła, że czuje się bardzo źle, wszystko się przedłużyło – sama nie wróci. Zmiana planów, do wieczora załatwiliśmy wszystko.
Fascynacja pszczołami mi nie przeszła, pęd do gromadzenia starych porzuconych uli też. Poznałem Grześka z Malin, piwo zamawia lewą ręką, pasieka ponad 100 uli, zacięcie stolarza, wiedza i doświadczenie sprzed pierwszej komunii. Jego świat jest dwubiegunowy: ci, co coś wiedzą i rozumieją pszczoły oraz głupki.
Telewizor go nie modyfikował, bo go nie miał, resztę opisu świata czerpał z Biblii.