1

Temat: Rozstanie - kto tu oszalał?

Cześć smile jestem tu nowa, ale problem stary jak świat: rozstanie. Może Wy doradzicie czy warto się dołować, czekać, czy iść dalej...
Rozstaliśmy się w połowie listopada. Byliśmy naprawdę fantastyczną parą. Piękni, młodzi, zakochani wink Poznaliśmy całe swoje rodziny - było na poważnie. On mówił, że jestem kobietą jego życia, ja, że bez niego nie będę potrafiła oddychać. Zapatrzeni w siebie.
Nie było prosto - miałam mamę alkoholiczkę, wzrosłam w poczuciu, że jestem beznadziejna, do niczego się nie nadaję, z niskim poczuciem własnej wartości. A jestem kobietą naprawdę atrakcyjną, do tego wykształconą (inż chemik), znam kilka języków, jestem elokwentna, inteligentna, oczytana. Ale i uparta, czasem pieprznę fochem jak księżniczka, łatwo się obrażam - ale w sumie łatwo mi przechodzi.
On wcześniej mieszkał w akademiku: wiadomo, imprezy, alkohol. Palił też ze znajomymi dużo trawy - kiedy zaczęliśmy być razem, w marcu tamtego roku, palił mnóstwo, w zasadzie codziennie. Rodzice dawali pieniądze, on sobie studiował. Zaprzyjaźniłam się z nim i jego kolegami, spędzaliśmy czas całą ekipą, przesiadując w akademiku (studiowałam wtedy dziennie, utrzymywał mnie tata).
Kilka razy przez zielsko mnie wystawił: tu byliśmy umówieni, zjarał się. Ja wyjechałam na dwa tygodnie, wracam, a on mi się przyznał, że palił codziennie.
W czerwcu po kolejnej takiej akcji nie wytrzymałam. Powiedziałam, że odchodzę.
Ale pękało mi serce. Rozmawialiśmy. Przyrzekł poprawę.
I zaczął się zmieniać. Odmawiać. W czerwcu wyprowadzał się z akademika, zaproponowałam, by zapytał mojego tatę o możliwość zamieszkania. Tata się zgodził. Do października mieszkaliśmy razem.
Nie wiedziałam, że może być tak cudownie... Zakochani, zapatrzeni w siebie. Nasi rodzice się poznali, byliśmy razem na weselu jego siostry, na roczku siostrzenicy. Jego koledzy dzwonili do mnie z pretensjami, że M. nie chce iść z nimi na imprezę, bo tylko Monika i Monika.
Niczego sobie nie zabranialiśmy, pełne zaufanie.  On leczył mnie z kompleksów, pożądał, kochał.
Jedyny zgrzyt pojawił się, kiedy znalazł u mnie nielegalne tabletki na odchudzanie. Miałam problemy z bulimią, anoreksją, nie mógł zrozumieć. Postawił jeden warunek: "jeśli jeszcze raz wezmę te tabletki, on odchodzi". Nie wzięłam ich nigdy więcej. Powiedział też do mnie słowa, które dały mi do myślenia potem, w kontekście rozstania: "Gdybym wiedział, że masz takie problemy, nie wiem, czy podjąłbym się związku z Tobą".
Ale dalej było super. Wakacje, długie spacery - fakt, nie mieliśmy za dużo na głowie, tata ogarniał większość rzeczy. Ja znalazłam pracę, M. także, i tata powiedział, że jak tylko będziemy w stanie sami się utrzymać, zostawi nam mieszkanie na start.
Byłam uwielbiana przez jego ojca i szwagra, kolegów. Mówiono, że trafiło się ślepej kurze złote ziarno. On był we mnie wpatrzony, dumny, że mnie ma.
Zaczął się rok akademicki. Ja znalazłam pracę w centrum handlowym, po 12 godzin - wzięłam dziekankę, bo chciałam trochę odpocząć od studiów. On się zwolnił z pracy, bo stwierdził, że nie pogodzi jej ze studiami dziennymi, a nawet jeśli, to nie będziemy mieć dla siebie czasu. Codziennie widział się z kolegami, rano przed zajęciami, w trakcie zajęć, czasami i po zajęciach. Tata ogarniał dom, ja siedziałam w pracy, a M. z kolegami - przychodził do mnie po pracy, robiliśmy zakupy i do domu.
1 października tata się wyprowadził, byliśmy tak podekscytowani! Nareszcie sami! Wysprzątaliśmy mieszkanie, urządziliśmy po swojemu. Było cudownie.
On już wtedy nie pracował. Ja płaciłam rachunki, on się tylko rozliczał. Ja mówiłam, że będziemy sprzątać. Ja wiedziałam, co kupić - on mi mówił, że mam mu powiedzieć, bo on nie wie, co robić, a z drugiej strony opowiadał, że mieszkając w akademiku sam musiał wszystko ogarniać. Wstawałam do pracy, w autobusie pisałam co zrobić danego dnia. I nie powiem, jeśli powiedziałam, robił. Tylko trochę jak mama, nie partnerka.
Zdarzało się, że np miał wrócić wcześniej do domu, a zjarał się i wracał w nocy. Albo umówił się ze mną do kina, a ostatecznie poszedł na imprezę. Niby przepraszał, ale mówił też: o co Ci chodzi? Przecież sama mówiłaś, że mam się nie spieszyć specjalnie do domu. Albo, kiedy wystawił mnie z kinem: przecież sama mówiłaś, że jeśli się schleję, to mam Ci tylko dać znać.
Przy nim też musiałam się nauczyć ustępować. To nie były kompromisy, to były ustępstwa. Chciałam psa: nie. Inne zwierzątko, ok, ale jakoś nigdy nie było czasu, żeby iść obejrzeć. Rzucał temat o remoncie mieszkania i na tym się kończyło. Chciałam auto: po co Ci. Jedziemy na weekend? Przecież wiesz, że nie mam pieniędzy, a rodziców o więcej prosić nie będę.
Ale kochaliśmy się. Jak wracał do domu z tym swoim uśmiechem, szybowało mi serce. Zresztą on też za mną chodził jak taki szczeniak, przywiązany, wierny, kochany.
Pierwsza poważna sprzeczka wybuchła nam pod koniec października o bałagan. Nawet nie można tego nazwać sprzeczką: wracam do domu, a tu niepoznoszone naczynia, niewyniesione śmieci... Spytałam go wtedy, co on sobie wyobraża, że ja będę pracować, robić zakupy, wszystko ogarniać, a on mi nawet nie pomoże? Strzelił focha, ale rzucił się do pomocy - odpowiedziałam, że dziękuję, miał czas, teraz ja sobie sama poradzę. Uniósł się, że po co on mi jest potrzebny, jak ja wszystko chcę robić sama.
Nie chciało mi się z nim rozmawiać, wyszłam się przejść. Popłakałam się, ale zrobiłam zakupy, żeby ugotować kolację i pogadać. Wracam do domu, a on... z torbami wyprowadza się do siostry! Poryczałam się, wpadłam w małą histerię. Powiedział, że wróci za godzine - kazałam mu wracać do domu, rozmawiać. Nic.
Co prawda wrócił, ale zaczął mówić, że nie wie, czy jest sens, czy nie warto zrobić sobie przerwy... Nie mogłam uwierzyć... I uwierzcie, zamiast on powiedzieć "sorry, zjebałem, mogłem posprzątać', ja przepraszałam za swoje zachowanie.
Został.
Minęły trzy tygodnie. Świetne trzy tygodnie, bez żadnej spiny. Zaprosił kolegów na walkę bokserską, chciałam ich zostawić i wyjść, ale strzelił focha, że jak przychodzą goście, to się nie wychodzi. Zostałam.
Parę dni później zaprosiłam koleżanki: powiedział, że idzie do kolegów. Na usta cisnęły mi się jego słowa sprzed kilku dni, ale dałam sobie spokój. Poprosiłam tylko, by wrócił do domu, jak już wypije piwo.
Koleżanki poszły, napisałam smsa, że może wracać, a on mi pisze, że idzie z kolegami na kluby, pobawi się i wraca. Zagotowałam się. Gdyby to był pierwszy raz. Ale od jakiegoś czasu narastało coś we mnie, że ja go już tak nie interesuje jak kiedyś, że prośbę siostry spełniał od razu, moje niekoniecznie, że wiecznie w naszym życiu byli koledzy. Kiedyś, kiedy pracowałam, zaprosiliśmy do nas do domu jednego z kumpli. Tego dnia kiepsko się poczułam, byłam też zmęczona. Poprosiłam M, by zadzwonił do naszego kolegi i przełożył spotkanie. Powiedział, ze tak sie nie robi, że jesteśmy umówieni. Odpuściłam. Oni byli ważniejsi.
Tego wieczoru nie wytrzymałam. Żeby mu dać do myślenia, ubrałam się i wyszłam na miasto sama. Poszło o to, że ja byłam na tym mieście, a on nawet nie zaproponował, że po mnie wyjdzie. Napisał mi, że jest w jakimś tam klubie - jasne, mogłam do kogoś podejść, spytać, gdzie to jest, bo nie wiedziałam, ale to chyba on powinien mieć zakodowane, by po mnie wyjść? Niestety. Napisałam mu tylko smsa, że czuję, jakby on się mną w ogóle nie interesował, że wszędzie widzę zakochane pary, widzę, jak mężczyzna potrafi kochać swoją kobietę i że to mój kolega spytał mnie, dlaczego idę sama, i żebym uważała, a moj facet nic. Odpisał, że może w takim razie powinnam być ze swoim kolegą.
Od razu powiem, że jeśli M coś robił złego, to nie było z wyrachowania. On po prostu naprawdę nie widział nic złego.
Wrócił do domu w nocy. Rano go obudziłam, wstał łaskawie obrażony. Spytałam co mam mi do powiedzenia, stwierdził że NIC. Chciałam z nim pogadać, łagodnie, delikatnie, ale się uniósł, powiedział, że chciałam, to wyszłam, w czym problem, że nie wie, co chciałam osiągnąć tym wyjściem, że skoro do mnie nie pisał, to znaczy, że mi ufał (a mi chodziło o zainteresowanie, nie zaufanie) i że nie wmówię mu, iż kiedy byłam sama na mieście, ktoś mnie gwałcił, a nawet jeśli to on i tak nie zdążyłby dobiec. Odechciało mi się gadać.
Ja mu chciałam przekazać, że brakuje mi jego zainteresowania, on, że daje mi wolność, nawet w związku, chcę, to idę. Nie dogadaliśmy się.
Ubrał się i wyszedł, miał się przejść, kiedy spytałam, czy wróci, powiedział, że pewnie tak. Myślałam, ze się przejdzie, ochłonie i wróci, pogadamy. Nie ma go godzinę, dwie, trzy... Po pięciu napisałam smsa, gdzie jest. Nie odpisał. Zadzwoniłam: powiedział, że w akademiku, a jak będzie, to wróci. Zimno, lekceważąco. Dodatkowo widziałam na Fejsie, na stronie akademika, że szukał zioła. Zagotowało się we mnie.
Zadzwoniłam do naszej wspólnej znajomej, dziewczyny z tego samego akademika, czy mogę do niej przyjechać. Zgodziła się. Nalała mi wina, rozmawiałyśmy. Spytała, czy chcę, żeby z nim pogadała. Powiedziałam, że tak. Skontaktowała się z nim, ale powiedział, że nie jest w stanie rozmawiać.
Pękłam. Zadzwoniłam, znalazłam go w jakimś pokoju. Myślałam, ze jest zjarany - okazało się, że jest nawalony. Ale co za różnica - co za człowiek ucieka w używki z powodu w sumie tak błahego...? Siedział tam, w otoczeniu swoich cudownych znajomych. Ściągnęłam z palca pierścionek, który dał mi na urodziny i oddałam mu ze słowem "proszę". Usłyszałam "dziękuję".
Koleżanki radziły, żebym tego nie robiła. Ale nie wytrzymałam. Koledzy powiedzieli, że tego zachowania by nie wybaczyli. Poniosło mnie, nie powinnam była tego robić.
Nie wrócił do domu na weekend, pojechał do siostry. Kontaktowałam się z nim, gdzie jest, bo sam nie dawał znaku życia, a ja umierałam z niepokoju. Był u siostry. Wrócił w poniedziałek. Po rzeczy.
On nie rozmawiał, on mnie wysłuchał. Powiedział, że jak oddałam pierścionek, to coś w nim pękło. A ja głupia płakałam, przepraszałam za ten pierścionek, błagałam o szansę. W pewnych momentach widziałam, jakby się łamał. Ale pojechał.
Widzieliśmy się kilka razy po rozstaniu, raz o mało nie wylądowaliśmy w łóżku. On powiedział, kiedy zabierał rzeczy, że mnie kocha, ale już mu nie zależy, chce świętego spokoju. Pytałam o szansę raz, drugi, płakałam - nic.
W końcu uszanowałam jego decyzję. Mieliśmy całkiem fajny kontakt po rozstaniu, przyjeżdżał do mnie, siedział, ja opowiadałam mu, co u mnie, on co u niego. Zresztą chcieliśmy ten kontakt po rozstaniu mieć. Ale na powrót mówił kategoryczne NIE, a kiedy powiedziałam, że będę walczyć, odpowiedział: o co chcesz walczyć, jak na tym ringu jesteś sama?
Boże, jak ja się upokarzałam...
Pokłóciliśmy się tydzień przed świętami. On mi powiedział, że widziałam problemy tam, gdzie ich nie było, ja że nie docenił tego, co ma. Ja usunęłam wspólne zdjęcia, on mnie zablokował na portalach.
Potem znów się widzieliśmy, dwa razy, zupełnie przypadkiem. Potem raz rozmawialiśmy przez telefon, wymieniliśmy kilka smsów. Za każdym razem jest uprzejmy, ale zdystansowany.
Powiedziałam mu, że będzie kiedyś żałował, że ode mnie odszedł.
Tak bardzo chciałam, żeby wrócił... To był w gruncie rzeczy fajny związek, naprawdę. Wspólne wieczory,  wspólne zasypianie i budzenie się, smsy na dzień dobry i dobranoc. Wiem, że mnie kochał, on się dla mnie bardzo zmienił. Ale nie potrafiliśmy rozmawiać - ja trzymałam wszystko w sobie i w końcu wybuchłam, on ponoć o rzeczach, które nie podobały mu się w moim zachowaniu mówił kolegom.
Obwinia tylko mnie. Jest piekielnie uparty, piekielnie dumny i do tego przekonany o własnej racji. Do tego ja błagając go, utwierdziłam go w przekonaniu, że jest cacy, a ja zła.
Nie chciałam zrywać. Poniosło mnie z tym pierścionkiem sad Choć koleżanki mnie powstrzymywały, wiedziałam lepiej. Zawsze prędzej robię, a potem myślę. A on, wydaje mi się, zachował się z klasą i odszedł. Powiedział, że dla niego moje zachowanie było jednoznaczne - tłumaczyłam, że nie, że chciałam nim wstrząsnąć po tym, jak mnie traktował cały dzień - nic.
Jego kumple mówią, że dla niego sprawa jest skończona. Że i ja muszę iść do przodu.
Jak go widziałam ostatnio, był taki chudy, taki marny... Żal mi się go zrobiło. Ale on nawet nie chce rozmawiać, dla niego to zamknięty rozdział.
A ja nadal go kocham i nadal tęsknie. Nadziei już nie mam, uczę się oddychać bez niego. On się zawsze złościł, że nie umiem rozmawiać - ja mu tłumaczyłam, że w moim domu moje problemy nikogo nie interesowały, nie umiem tak mówić. Z drugiej strony on też mi nie mówił, co jest nie tak - a zwiazek to dwie osoby.
Nie mogę się pozbierać - wiem, że nie planował rozstania, mieliśmy plany na święta, na sylwestra, szykował mi świąteczny prezent. Kochał mnie, a ja jego. On nie potraktował tego dnia jak szmatę, zlekceważył moją prośbę, moją osobę, był zimny i wredny, spił się. Ja zrobiłam to, co zrobiłam.
W gruncie rzeczy myślę, ze mogłam iść spać, kiedy on szedł na tę imprezę - ufałam mu, wiedziałam, że nie zrobi nic złego. A pogadać z nim następnego dnia. Zawsze tak robiłam, ZAWSZE. Nie wiem, co się stało tamtego dnia. Może właśnie to, że nie traktował mnie jak najważniejszą osobę od pewnego czasu...
Czy on jeszcze kiedyś będzie chciał do mnie wrócić...? sad

2

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

Cześć. Przykro mi ze względu na to, jak się czujesz sad
Pierwsze co mi się nasuwa po przeczytaniu Twojej historii to to, że wymieniasz konkretne elementy związku, które czyniły go wspaniałym i takie, które sprawiały, że cierpisz. Umieść je na wadze i sprawdź, co przeważy. Sama sobie musisz odpowiedzieć na pytanie, czy jego stosunek do kolegów, do Ciebie i umiłowanie używek to coś, co on chce i jest w stanie zmienić, a jeśli nie jest, to czy będziesz skłonna to tolerować? Jeśli on tego nie chce zmienić lub nie potrafi, a Tobie sprawia to zbyt duży ból, to nie ma sensu najmniejszego , ani inne korzyści, które dostrzegasz.
Nie jest w takiej sytuacji ważne, że potrafimy znaleźć 10 zalet, skoro istnieje choćby jedna wada, która sprawia, że czujemy się w związku krzywdzone. Związek ma dawać szczęście.
Oczywiście żadna relacja nie jest doskonała, ale niedoskonałości dzielą się na te do zaakceptowania i na te, które albo zostaną wyeliminowane, albo zadecydują o rozstaniu (lub o drodze przez mękę w przypadku tkwienia w takim związku). Wy się rozstaliście... to było impulsywne, ale skoro nie potrafiliście przegadać tych problemów i poradzić sobie z nimi, to frustracja osiągnęła poziom, w którym wystarczyła iskra.
Po co Ci mężczyzna, przez którego tak się czujesz?

3

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

Widocznie uraziło go, że potrzebujesz aż tyle uwagi, że nie umiesz bez niego spędzać czasu, może poczuł się osaczony, bał się, że później po ślubie może być jeszcze gorzej? Mężczyzna potrzebuje w związku trochę wolności, kolegów też nie odstawi, bo tego zażądasz, musi mieć odskocznię od domowych spraw...

4

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

Wydaje mi się, że oboje nie dorośliście do poważnego związku, on nadal jest beztroski jak nastolatek, a Ty oczekujesz z jego strony opieki - czas się chyba usamodzielnić? To nie jest jeszcze twój mąż, a już go chcesz ubrać w pantofle i posadzić przed Tv smile

5

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

Nie, to nie tak...
Wierzcie mi: nikt sobie niczego nie zabraniał. Ja chodziłam na kawę z koleżankami, a on widział się z kolegami. Żadnych scen, pełne zaufanie. Miałam swoje pasje.
No ale ja szłam do pracy i wywiązywałam się ze swoich obowiązków. Wstawałam na 6 do pracy, on wstawał o 9,10, szedł na uczelnię, przed uczelnią widział się z kolegami, w trakcie zajęć też, często wpadał na chwilę po zajęciach. To nie tak, że ja mu broniłam kontaktu, on się widział z nimi codziennie. Wieczory przeważnie spędzaliśmy razem.
To ja się raczej opiekowałam nim, ja organizowałam nam życie, mówiłam co trzeba zrobić.
On robił co chciał, ani razu nie spytał mnie o zdanie. Chciał zaprosić kolegów do domu, zaprosił. Nie rozmawialiśmy o sylwestrze, on po prostu powiedział, że idziemy do akademika. Chciałam psa, nie. Chciałam gdzieś jechać na weekend, nie. Pamiętam też taką sytuację, że miał po zajeciach wrócić do domu. Nie ma go, więc zadzwoniłam spytać, gdzie jest - ale nie z kontrolą, po prostu. Powiedział, że w akademiku. Stwierdziłam, że spoko, podjadę tam, bo samej mi się nudzi w domu. Pojechałam, znalazłam go zjaranego... A w domu obowiązki. Zdenerwowałam się, koleżanki zażartowały, żeby nie palił tyle, bo dziewczyna się denerwuje. Powiedziałam, że muszę iść, bo coś tam jest do zrobienia w domu - i to był fakt. Myślałam, że może pojedzie ze mną. Nie, odprowadził mnie do windy, ale wkurzyłam się i nie chciałam z nim gadać. Pojechałam do domu, on został.
Poszło o to, że polazł do kolegów na piwo, a ja zostałam na babskim wieczorze u nas w domu. Spoko. Nie ma sprawy. Ale poprosiłam, by wrócił do domu po tym, jak wypije piwo.
Polazł na kluby. Czyli zignorował moją prośbę. Kiedyś imprezowaliśmy razem, ostatnimi czasy przed rozstaniem mówił mi, że już z tego wyrósł. Ja nie pamiętam, kiedy byliśmy razem na imprezie, kiedy na kawie. A z nimi poszedł. Mógł to inaczej rozwiązać, spytać, czy może chcę iść z nimi? Byłam jego kobietą, najważniejszą ponoć osobą - pary chyba imprezują razem, prawda?
Wierzcie mi, zawsze machałam ręką. Kiedy umówił się ze mną do kina, a poszedł z kolegami. Kiedy miał wrócić po godzinie, a wrócił po nocy zjarany. Kiedy pił do ostateczności, kładłam do łóżka, machałam ręką. Kiedy zapraszał kumpli bez konsultacji ze mną.
Pamiętam okres, gdy pracowałam po 12 godzin. On już wtedy nie pracował. Zaprosiliśmy kolegę na wieczor. Ale ja tego dnia dostałam okres, źle się czułam, byłam zmęczona. Poprosiłam, by zadzwonił do kolegi i przełożył spotkanie - nie, takich rzeczy się nie robi.
Mam wrażenie, że brałam do związku swojego byłego, a w pakiecie dostałam kolegów.
A on chciał łapać dwie sroki za ogon, a to nie do końca wychodzi.
Nie chciałam ograniczać jego wolności... Ale od jakiegoś czasu widziałam, jakby coś się zmieniło, na początku października miałam myśli o rozstaniu. Czułam, że już się mną nie interesuje tak jak dawniej, ale nic nie mówiłam. Mój błąd sad A on pewnie sądził, że skoro ze mną jest i skoro jest dobrze, to nic się nie dzieje.

Ostatnio edytowany przez BlackJackRose (2015-01-28 14:49:04)

6

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

Przeszła mu ta pierwsza faza zauroczenia, on chce jeszcze się pobawić, a Ty chcesz żeby było już mega poważnie i na całe życie... Myślę, że to go odstraszyło... pewnie do 30-tki chce się wyszaleć, spróbować życia i nie pasujesz do jego planów.

7

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

To nie tak, że mega poważnie. Ja też lubię się pobawić, napić. Ale wszystko z głową.
Nikt go nie zmuszał do mieszkania ze mną, to była nasza wspólna decyzja. A wiadomo, że to są obowiązki...
W zasadzie fajnie nam było, jak razem imprezowaliśmy, ja studia dzienne, on studia dzienne, żadnych obowiązków.
I chyba coś w tym jest, bo jak się widzieliśmy po rozstaniu to w jego opowieściach były same imprezy...
Z drugiej strony nie chciał ode mnie odejść.
Ale kiedy mi się przyśnił, a ja go spytałam w śnie, dlaczego odszedł, odpowiedział, że chciałam zabrać jego wolność wink

Ostatnio edytowany przez BlackJackRose (2015-01-28 15:10:55)

8

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

Może za jakiś czas, jak już się wybawi, to przemyśli sprawę i będzie chciał wrócić? Pytanie tylko, czy będziesz chciała czekać... A mając te 25 lat facet rzadko kiedy jest na tyle odpowiedzialny żeby zakładać już rodzinę, myśleć o obowiązkach, kiedy kluby czekają i można zaszaleć jak za dobrych studenckich czasów.

9

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

23 lata big_smile i on, i ja.
Kiedy pytałam go, czy będziemy kiedyś razem, powiedział, że nie sądzi.
Ale ja też tak myślę, że kiedy skończą mu się studia, za dwa lata, zacznie się normalne życie... Wtedy chciałabym go spotkać.
Bardzo go kocham i na dzień dzisiejszy mogłabym na niego czekać latami, jeśli miałabym pewność, że wróci.
Ale kto wie, co będzie.
Mój przyjaciel powiedział, że za wcześnie pytałam go o szansę, to było wszystko "na świeżo".
Gdyby wrócił teraz, nie byłoby rozmowy. Zgodziłabym się. Tylko czekając na niego, nie mam zamiaru zamykać się na innych mężczyzn.

Ostatnio edytowany przez BlackJackRose (2015-01-28 15:27:20)

10

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

Dajcie sobie jeszcze czas na poważne deklaracje. Teraz poważnie się zaczyna myśleć koło 30-tki, a wcześniejsze małżeństwa właśnie w tym wieku najczęściej się rozpadają, nie popełniajcie tego błędu:)

11

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

No ale myśmy nie mówili o małżeństwie. On byl we mnie zapatrzony, zakochany - ja poza nim nie widziałam świata.
Tylko zastanawiam się, czy jest sens czekać na niego, skoro on teraz mówi nie...

12

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

BlackJackRose, czy M. miał kiedykolwiek jakiekolwiek obowiązki? Czy wymagano czegoś od niego wcześniej? Może on zwyczajnie nie potrafi sam z siebie się za to wziąć, bo za dużo robiła za niego matka, może jakaś siostra ogarniała w domu, gosposia, ktokolwiek? Ok, wiemy, że potrafi, nie ma dwóch lewych rąk, ale czasami jedna kobieta przyzwyczaja faceta do tego, że obciąża sama siebie obowiązkami charcząc:"Idź mi stąd, sama to zrobię!" i facet przestaje wykazywać inicjatywę, a potem druga kobieta tej inicjatywy od niego wymaga i on nie rozumie co się dzieje.

Mój eks na przykład był odsuwany od takich spraw przez kobiety w domu, potem mieszkał sam i siłą rzeczy musiał być samodzielny w robieniu zakupów, sprzątaniu (pisałaś, ze M. też potrafił, ale widzisz - potrafił, kiedy musiał), mimo to jednak niezbyt umiał sobie to zorganizować. Do jedzenia kupował tylko to, co chciał zjeść na najbliższy posiłek czy dwa, żadnych zapasów. Nie dostrzegał, że coś się w domu kończy, np. proszek do prania. Po prostu wychodził do sklepu kupić go, gdy chciał zrobić pranie i nie było co wsypać do pralki big_smile Mężczyźni czasami totalnie inaczej radzą sobie z gospodarstwem domowym niż my, kobiety. Oczywiście różni faceci różnie. Mój eks nauczył się w końcu robić większe zakupy, żyć w bardziej zorganizowany sposób, a wcześniej prowadził życie typowo kawalerskie, z imprezami itd.
Napisałaś, że M. potrzebował Twoich wskazówek co kupić, co zrobić. Mój M. powiedział mi wprost, że np. podczas sprzątania zwyczajnie nie wie od czego zacząć. A jak już zaczął, to naprawdę potrafił zaskoczyć smile

13

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

Takie mieszkanie ze sobą to już niewiele się różni od małżeństwa, uwierz mi:) Dlatego pewnie  tak wiele osób nie wytrzymuje...

14

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

Powiem tak:on mieszkał wcześniej w akademiku, więc jak sam powiedział, musiał zrobić sobie zakupy, posprzątać, ugotować, nikt tego za niego nie zrobił. Ale wiadomo jak to akademik, posprzątasz, to posprzątasz, nie, to nie. Jeśli chodzi o jego towarzystwo, to on jednak był najbardziej dojrzały, on zarządzał sprzątanie itp
Pamiętam, po naszej pierwszej kłótni o porządek, potem sam brał ścierkę i łapał za naczynia big_smile
On nie był wyrachowany, tu jestem pewna. Kiedy zarządzałam sprzątanie, rozdzielałam obowiązki, ochoczo brał się do pracy. Ale np wiedział, że musi sobie kupić jedzenie do obiadu na siłownię, ale o innych zakupach nie myślał. Tylko o swoich.
Dom prowadzi mama, ojciec robi tylko zakupy, jak wraca z pracy. Mama jest bardzo tacie uległa, ustępuje, woli nie strzępić języka. Szwagier ciężko haruje jako inżynier na kilku budowach, żeby siostra mogła siedzieć w domu już po urlopie macierzyńskim i wychowywać dziecko w spokoju. Ostatnio kupili nowe mieszkanie, pod wynajem, żeby zarabiać.
M. był dobry. Pomocny, uczynny, uśmiechnięty, wierny, szczery... Myślę, że może trochę dałam sobie wejść na głowę.
Z nim było trochę jak z dzieckiem. Pamiętam kilka sytuacji. Raz było tak, że pracowałam po 12 godzin w centrum handlowym. Rano zadzwonił, zaproponował, że pójdziemy wieczorem do kina. Super. W trakcie pracy przyszedł z kolegą mnie odwiedzić, powiedział, że idzie na piwo, po mojej pracy skoczy po mnie i pójdziemy do kina. Kolega zaczął wyskakiwać, że pójdą na wodkę, bo jest impreza. Mój były powiedział, że nie, bo jest umówiony ze mną. Mnie coś tknęło: powiedziałam tylko, że jeśli schleje się jak świnia to ma mi dać znać. I co?
Polazł na imprezę. Sorry, ale ja nie jestem chyba od tego, żeby wychowywać go, że powinien mnie mieć na pierwszym mcu. Napisałam mu wredną wiadomość, potem musiałam za nią przepraszać, bo się obraził, a on m tylko powiedział, że o co mi chodzi, mial tylko dać znać, jak się schleje.
Kiedyś miał wrócić od kolegów po godzinie, wrócił po nocy zjarany. I też nie krzyczałam, gadałam z nim następnego dnia. Powiedział, że o co mi chodzi, sama napisałam, że ma się specjalnie nie spieszyć. Rzeczywiście, będąc w domu ok 14, napisałam, żeby się specjalnie nie spieszył, bo ćwiczę. No ale 14 a 23...? Mało tego, tego samego dnia specjalnie nie poszedł do pracy, aby wcześniej wrócić i móc się uczyć na duże kolokwium następnego dnia.
Ile można tłumaczyć, mówić? Raz, drugi. Ale przecież on sam powinien mieć świadomość, że jeśli coś mówi, obiecuje, jeśli ja go o coś proszę, to powinien się z tego wywiązać. Dlatego nie wytrzymałam tego dnia, kiedy wyszedł na imprezę. Już nie chodziło o sam fakt, że wyszedł, choć i to było nie fair, bo go prosiłam o powrót. Ale znów ja coś mówię, a on jakby nie odnotowuje.Gdyby się odezwał: słuchaj, nie planowaliśmy, ale tak wyszło, pójdę się pobawić, chodź ze mną. Nie, on po prostu idzie. Moja prośba pozostaje bez echa.
Wiem, że on nie robił tego specjalnie, to nie tak, że wiedział o imprezie, a mnie okłamał - ona wyszła na spontanie. Ale ja poczułam się źle.. On się bawi, ja sama w domu. Nie pamiętam, kiedy byliśmy razem, bo twierdził, że już mu się nie chce, że wyrósł z klubów.
Wychodząc na to miasto, chciałam go sobą zainteresować, liczyłam, że powie: spotkajmy się tu i tu, chodź do mnie! Nie. On za to myślał w ten sposób: chciała wyjść, wyszła, w czym problem? Ufam jej, nie będę jej ograniczać. Żałuję, że nie powiedziałam wprost, by po mnie wyszedł. Ale znów: wiedział, że koleżankę po imprezie musi odprowadzić na koniec miasta, bo noc. A o mnie nie wiedział?
Wiem, że specjalnie mnie nie olał, ale nie dogadaliśmy się. Trochę jego lenistwa, niezrozumienia. Potem ja wylałam z siebie żale w smsie, że się mną nie interesuje, że wszędzie widzę pary, że mój kolega pytał, czy wszystko ok, a mój facet się mną nie interesuje.
Rano chciałam z nim pogadać, ale się nie dało. Podeszłam łagodnie, a on obrażony, z fochem. No i dalej już wiecie jak było.
Myślę, że kluczowy był pierścionek. Ale z drugiej strony nie pozwolę nikomu się traktować tak, jak on traktowa mnie tego dnia.

15

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

Sama widzisz, nie jest samodzielny, ma naturę dziecka.,więc u niego jeszcze nie nadszedł czas na dorosłość i poważniejszy związek niż tylko taki oparty na  imprezowaniu:) Lepiej poszukaj kogoś, kto będzie pasował do Twojej bajki, bo on ewidentnie się w niej nie odnalazł na dłuższą metę.

16

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

Ech...

17

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

Wszystkiemu są winne imprezy i alkohol, wiadomo, że facet zawsze pójdzie z kolegami, żeby tylko  się nie śmiali, że jest pantoflarz... Dopiero jak koledzy się ustatkują i zostanie naprawdę sam w sobotni wieczór to zobaczy co stracił...

18

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

Potraktował Cię fatalnie, zupełnie nie ma klasy, a jego rodzice powinni się wstydzić, że go nie nauczyli jak traktować kobiety. Mam nadzieję, że już nie pojawi siew twoim życiu  i więcej nie namiesza...

19

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

Daj sobie z nim spokój i daj sobie szansę poznać kogoś innego, kto wreszcie doceni to, że Cię ma...

20

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

[quote=BlackJackRose]23 lata big_smile i on, i ja.
Kiedy pytałam go, czy będziemy kiedyś razem, powiedział, że nie sądzi.
Ale ja też tak myślę, że kiedy skończą mu się studia, za dwa lata, zacznie się normalne życie... Wtedy chciałabym go spotkać.
Gdyby wrócił teraz, nie byłoby rozmowy. Zgodziłabym się. Tylko czekając na niego, nie mam zamiaru zamykać się na innych mężczyzn.[/quote]

Myślę, że za 2 lata możecie być na takich etapach życia, że już nie będzie czego sklejać, pewnie każde z was już będzie w innym związku...

21

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

Nie zgodzę się z Tobą do końca - ludzie często wracają do siebie po czasie, po latach. Nawet jeśli są akurat z związkach. Po prostu spotykają się, bogatsi o doświadczenia, zrozumieli swoje błędy.
Czasem potrzeba czasu. Na przemyślenie, na zobaczenie pewnych rzeczy, na uświadomienie sobie priorytetów.
Jeśli spotkam go za rok, dwa lata, jeśli będzie iskrzyć i jeśli obydwoje dojdziemy do wniosku, że chcielibyśmy - to dlaczego nie?

22

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

Oczywiście... Można tak się schodzić i rozchodzić nawet kilka razy, na nowo przeżywać rozczarowanie i później się żalić - tylko po co? Już raz Cię zawiódł, więc jest ryzyko, że zrobi to ponownie.. Ja bym jednak odradzała czekanie na niego...

23

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

Mi nie chodzi o schodzenie się i rozchodzenie przez to samo...
Mam na myśli sytuację, kiedy dwójka ludzi się rozstaje, z jakiegoś powodu, którym nie jest zdrada, oszustwo, kłamstwo. Nie wiem, inne priorytety, inna dojrzałość, jak było w naszym przypadku.
Ci ludzie żyją bez siebie, doświadczają czegoś, widzą, jakie popełnili błędy, dorastają. Spotykają kogoś, widzą, że z tą drugą stroną nie jest tak, jak z tą, z którą kiedyś się spotykali.
I nagle los stawia ich na swojej drodze ponownie. Chcą się zmienić i nadal iskrzy.
Zawiódł mnie, złamał mi serce. Ale nigdy nie zdradził, był mi wierny, kochał mnie i naprawdę chciał ze mną coś budować. Nie dojrzał na tyle, by iść przez życie w taki sposób, jak ja to widziałam - czy mam zatem go nienawidzić?
Rozmawia ze mną, gdy dzwonię po poradę, jest, odpowiada, pomaga. Jest dobrym człowiekiem. Ja też mogłam reagować inaczej w niektórych sytuacjach, mogłam rozmawiać, mówić.
Ale tego wszystkiego człowiek się uczy. Może pozna kogoś, z kim będzie szczęśliwy i tego mu życzę, bo w gruncie rzeczy na to zasługuje. Nie będę na niego czekać, zamykać się. Ale kto wie, co będzie za parę lat? Może go spotkam, może powie, że żałuje, i że chciałby naprawić - jeśli będę widziała, że naprawdę się zmienił, to dlaczego nie dać drugiej szansy?

24

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

A może właśnie powinniście zostać na przyjacielskiej stopie, może tak sprawdzi się lepiej? Zresztą czas pokaże, czy do siebie wrócicie:)

25

Odp: Rozstanie - kto tu oszalał?

A dajcie Wy spokój z przyjacielską stopą...
Ustaliliśmy, że chcemy mieć kontakt po rozstaniu. I był fajny! On do mnie przyjeżdżał, raz o mało nie wylądowaliśmy w łóżku - ale przeprosił potem za to. Rozmawialiśmy o wszystkim, ja mu mówiłam o swoim nowym psie i problemami z nim związanymi, on mi mówił, co na uczelni, co u rodziców.
Do czasu kłótni, tydzień przed świętami: on mi powiedział, że szukałam problemów tam, gdzie ich nie było, ja, że nie docenił tego co ma. Wykrzyczał, że opowiadam jego znajomy, jaki to nieodpowiedzialny, niedojrzały - a ja czegoś takiego nie mówiłam... sad Ktoś mnie musi wyjątkowo nie lubić. Od słowa do słowa. Usunęłam wspólne zdjęcia, on mnie zablokował.
Potem spotkaliśmy się przypadkiem, dwa rady - ja uśmiechnięta, piękna, on zapadnięty, chudy, jakby miał problem, żeby spojrzeć mi w oczy.
To straszne, jak dwie najbliższe osoby stają się sobie obce...
I potem moje smsy z prośbą, odpisał, zainteresował się, porozmawiał ze mną. Potem ja pękłam, napisałam, że wbrew plotkom, które krążą, nikogo nie mam, jestem sama i jeszcze kilka innych rzeczy. Odpisał.
Od dwóch tygodni cisza.
Ja nie mam po co pisać - prosiłam trzy razy, usłyszałam nie, nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, nie wiem, do czego mają doprowadzić rozmowy, powiedziałem wszystko, co miałem do powiedzenia.
Jego kumple mówią, że on już o tym nie myśli. Ale z drugiej strony - skąd mogą wiedzieć, o czym myśli...?