Jestem właśnie związku na odległość. I to chyba powinno być wystarczającym wyjaśnieniem moich wszelkich rozterek. Dookoła znajomi po 2 latach znajomości, jeszcze zakochani i zapatrzeni w siebie, biorą śluby, koleżanki zachodzą w ciąże, rodzą się dzieci. A u mnie na łeb na szyję spada wszystko - poziom zaangażowania, pewność wspólnej przyszłości, libido.
Ostatnio częściej zadaję sobie pytanie czy mamy wspólną wizję przyszłości. Na pewno mamy trochę inne podejście do życia, do ludzi oraz poziom inteligencji społeczno-emocjonalnej, ale czy można tego ostatniego oczekiwać od mężczyzny (generalnie lub na zbliżonym poziomie)? Z mojego dotychczasowego doświadczenia wynika że tak, niestety, przez co porównuję to co mam z tym co znam. Porównanie jest trochę rozczarowujące.
On pracuje za granicą, bo 'tu nigdy by tyle nie zarobił, a pieniądze pozwalają na lepsze życie, większe mieszkanie, rodzinę.. Tylko czy te pieniądze są aż tak ważne? W szczególności gdy mało się nie ma a chęć posiadania jeszcze więcej jest nieodparta, bo można się ustawić na całe życie. Ile będzie za nimi gonił? I jak długo to kasa będzie najważniejsza? Bo gdy dla mnie takie życie na odległość stanie się dla mnie za trudne, to ja będę musiała odejść, on nie porzuci dla mnie pracy przynoszącej takie kokosy.
Na początku wydawało mi się że dajemy sobie radę, przecież to tylko etap przejściowy, ale na dłuższą metę nie wiem czy to nie jest początek wykańczania psychicznego jednego przez drugiego.
Słyszę od niego że w życiu nic nie ma za darmo, trzeba trochę pocierpieć i ponieść jakieś ofiary żeby potem był luz, a on potrzebuje mojego wsparcia. A co ze wsparciem dla mnie?