W dzieciństwie byłam zaciętą wegetarianką. Pamiętam jak PŁAKAŁAM, gdy mama kazała mi zjeść kanapkę z szynką.
Kochałam za to wszelką zieleninę. Na dowód przytoczę 2 mini historyjki, których co prawda nie pamiętam, ale opowiadane są przez moich rodziców przy każdej możliwej sytuacji.
1. Mieszkaliśmy w domku na przedmieściach miasta. Sąsiad miał mały kurnik. Mama w ogrodzie posadziła kilka krzaczków pomidorów, niestety zielone jeszcze, były ponadgryzane. Wszelkie podejrzenia skierowano w kierunku mieszkającego po sąsiedzku drobiu. Aż pewnego dnia... mama wchodzi do ogrodu, a tam... ja LEŻE pod krzaczkiem i nadgryzam, wiszące, zielone pomidory 
2. Miałam grzecznie bawić się na podwórku. W pewnym momencie do mamy dzwoni sąsiad z informacją, że powinna po mnie przyjść bo siedzę i zjadam TRAWĘ spod jego płotu. Ale to jest jakieś pomówienie, bo znając siebie, zajadałam nie trawę a SZCZAW, który uwielbiałam i uwielbiam do dziś.