Co jest według Was najważniejszym celem rodzicielstwa?
Beata: Wychować szczęśliwego człowieka, który będzie kiedyś potrafił odważnie funkcjonować w życiu.
Tomek: Ja uważam, że najważniejszym celem jest wychować człowieka potrzebnego, który popchnie ten świat do przodu i nada mu sensu. I miłość, której nikt do końca jeszcze nie zdefiniował…
Jesteście rodzicami dwóch córek. Lenę i Adelę dzieli duża różnica wieku, aż siedemnaście lat. Kiedy czuliście się lepiej przygotowani do roli rodziców? Czy późna decyzja o dziecku wiąże się z innym stylem rodzicielstwa?
Beata: Jak mawiała moja babcia „Bozia dzieli po równo”. Lenie, starszej córce, dawaliśmy mniej możliwości manewru i z reguły to my decydowaliśmy za nią, co ma zjeść, kiedy umyć zęby w co ma się ubrać. Przeszorowaliśmy ją do tego stopnia, że teraz jest alergikiem. Ale takie były wtedy tendencje. Adeli pozwalaliśmy na chodzenie do przedszkola w sukni balowej. Pomyśleliśmy, że przecież ona już nigdy potem nie będzie miała okazji jej założyć. Jako młodzi rodzice nie lubiliśmy spędzać z Leną czasu na placu zabaw, chcieliśmy stamtąd wrócić jak najszybciej do domu. Przy Adeli było zupełnie inaczej. Jak mantrę powtarzaliśmy: „Napatrz się!”, „Nasyć się tym dzieckiem!”, „Przecież te chwile nigdy się nie powtórzą!”.
Tomek: Drugie dziecko pokazało nam też, jak istotna jest równowaga. Bo my rodzice, możemy przecież od czasu do czasu wyjść z domu na przykład do kina i wrócić jeszcze bardziej głodni chwil spędzonych z dzieckiem.
W życie każdego rodzica wpisany jest lęk. Czego Wy najbardziej się boicie?
Beata: Ja jako matka najbardziej boję się tego, czego nie można przewidzieć: chorób, wypadków, nagłych zdarzeń losowych. Będąc w ciąży byłam pełna lęku o to, że nie obudzę się w nocy do potrzebującego mnie dziecka. Jestem bowiem strasznym śpiochem. A po porodzie zrywałam się na równe nogi w momencie, kiedy Lena tylko przewracała się w swoim wiklinowym koszyczku z boku na bok. Wystarczyło, że on lekko zaszeleścił…
Tomek: A ja najbardziej boję się, aby z mojego dziecka nie wyrósł kolejny Hitler albo Stalin. (śmiech)
Uzupełniacie się?
Tomek: Tak, potrzebne są dwa kierunki myślenia. Pamiętam takie zdarzenie z dzieciństwa. Ja i mój dwuletni brat wybraliśmy się z rodzicami na spacer. W ferworze zabawy mój brat przewrócił się i zaczął płakać. Nasza zatroskana mama w jednym momencie zerwała się, aby go podnieść i przytulić. Tata natomiast powstrzymał ją, mówiąc „Zostaw!”. Sądzę, że dziecko musi nauczyć się podnosić się po upadku. Oczywiście pomoc i przytulenie niezwykle mu w tym pomagają. Ważne aby pierwiastek męski i żeński się połączyły.
Jako odważni rodzice sprawdzacie się każdego dnia w domowym zaciszu. Bywa jednak, że ta rola przenosi się również na scenę. Tym razem jest to jedna ze scen Teatru Ludowego w Nowej Hucie…
Beata: Tak, 22 i 23 października po raz pierwszy spektakl „Dziecko dla odważnych” zagramy na Scenie Stolarnia. Będzie to wielka familijna frajda. Sztuka została bowiem pomyślana tak, aby dobrze bawili się zarówno rodzice, dzieci, jak i dziadkowie. Teatralna adaptacja książki Leszka Talki skierowana jest do tych, którzy będą mieć dziecko, dziecko mają, planują, lub też dziecka mieć nie chcą.
Zatem rodzice mogą przyjść do teatru ze swoimi dziećmi?
Tomek: Tak, dzieci pomiędzy 4 a 9 rokiem życia nie płacą za bilet.
Opowiedzcie proszę, skąd wziął się pomysł na teatralną adaptację antyporadnika L. Talki?
Tomek: Pomysł powstał dokładnie w tym czasie, w którym przyszła na świat nasza młodsza córka Adela. Chcieliśmy z Beatką przygotować dla niej prezent w postaci spektaklu, bajki dla dzieci. Miał on być inicjacją teatralną Adeli. Długo szukaliśmy odpowiedniego materiału, aż wreszcie Beacie wpadł w ręce antyporadnik L. Talki. Pomyśleliśmy – Ta książka jest idealna! Tyle, że nie jest adresowana do dzieci. Nasz pomysł zatem ewoluował i z bajki przerodził się w spektakl mówiący do rodziców. Rodziców takich jak my.
Beata: Jako nowi – starzy rodzice, po siedemnastu latach mierzyliśmy się na nowo z kąpielami, przewijaniem i kołysaniem dziecka. Na każdym kroku mieliśmy wątpliwości. Korzystaliśmy z masy książek na temat wychowania dzieci i budowania z nimi relacji. Przerosła nas ilość materiału do przerobienia. W naszych głowach pojawił się chaos i z pomocą przyszedł Leszek Talko.
Tomek: W momencie największego nawarstwienia się kłopotów wychowawczych Leszek Talko uświadomił nam, że nie jesteśmy sami na świecie ze swoimi rodzicielskimi problemami. Jest nas więcej.
Beata: Bo przecież nie tylko nasze dziecko zjada kozy, pije colę i się brudzi.
Tomek: Leszek Talko nie neguje poradników. Radzi jednak jak właściwie z nich korzystać. Bo dajmy na to, jeżeli poradnik twierdzi, że dana ilość kaszki dla dziecka jest odpowiednia, to zapewne tak jest. Ale jeżeli nasze dziecko zaczyna tą kaszką pluć, my rodzice zaczynamy mieć wątpliwości. Czy aby na pewno z naszym dzieckiem wszystko jest porządku? A przecież ono jest wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju! Poradników nie można traktować jak instrukcji obsługi telefonu komórkowego. (śmiech)
Beata: Po ponad dwóch latach mierzenia się z tekstem ,Tomek zdobył pieniądze na realizację spektaklu i wreszcie zaczęliśmy go grać.
A skąd się wzięły dzieci na widowni?
Tomek: Na spektakl zapraszaliśmy między innymi znajomych, którzy byli rodzicami. Chcąc umożliwić im przyjście do teatru zaproponowaliśmy, aby zabrali ze sobą dzieci. Któregoś wieczoru okazało się, że na widowni mamy niezłą gromadkę maluchów, które żywo reagują na to, co dzieje się na scenie. Usłyszeliśmy histeryczny szczery śmiech do rozpuku. Zaczęliśmy wiec nadstawiać ucho na czujność tych małych widzów, którzy w zupełnie w innych momentach niż dorośli pozytywnie odbierały nasz spektakl.
Beata: Synek naszych znajomych po obejrzeniu „Dziecka dla odważnych” zapytał koleżanki „Mamo, ale ja chyba nie byłem aż tak straszny?”.
Tomek: Tak! Dzieci to cudowne, ale potwory! Najważniejsza w ich wychowaniu jest konsekwencja, która jednak spada wraz z upływem czasu. (śmiech)
Dziecko dla odważnych.
Zapisz