Chciałam tylko wyglądać piękniej – moja droga przez piekło po nieudanym zabiegu u niewykwalifikowanej osoby


dodał: Małgorzata Kopeć
Mam na imię Natalia. Mam 39 lat i przez długi czas żyłam z przekonaniem, że uroda to moja największa siła. Nie byłam modelką ani celebrytką, ale zawsze przywiązywałam ogromną wagę do wyglądu – gładka skóra, zadbane włosy, delikatny makijaż. Lubiłam o siebie dbać i, jak wiele kobiet, miałam swoje małe kompleksy. W moim przypadku był to niewielki, lecz zauważalny brak objętości w ustach. Z wiekiem zaczęłam też dostrzegać drobne zmarszczki na czole. I wtedy pojawiła się myśl: „A może by coś z tym zrobić?”.

W tamtym czasie przez media społecznościowe przewijały się zdjęcia „idealnych” twarzy – pełne usta, wygładzone czoło, efekt „glow”. Koleżanki mówiły, że to nic takiego, „botoks i kwas to jak manicure – wszyscy to robią”. Poszukałam kontaktu przez Instagram – dziewczyna reklamowała swoje usługi jako „certyfikowany beauty master”. Miała zdjęcia „przed i po”, dużo obserwatorów, ceny przystępne. Umówiłam się. Bez większego namysłu.
Zabieg, który zmienił moje życie – ale nie tak, jak chciałam
Wszystko odbywało się w prywatnym mieszkaniu, nie w gabinecie. Dziś aż trudno mi uwierzyć, że nie zapytałam o kwalifikacje, sprzęt, sterylność. Usiadłam na kanapie, ona w rękawiczkach zaczęła ostrzykiwać moje usta kwasem hialuronowym. Potem dołożyła botoks na czoło i „lwia zmarszczkę”. Całość trwała może 20 minut. Wyszłam z nadzieją, że za kilka dni zobaczę piękniejszą wersję siebie.
Zobaczyłam… koszmar.
Usta jak balony i czoło bez wyrazu
Po kilku godzinach zaczęło się pieczenie. Usta puchły coraz bardziej. Po nocy wyglądały jakby miały zaraz eksplodować – zasinione, bolesne, asymetryczne. Czoło – kompletnie nieruchome, ale w dziwny sposób nienaturalne. Jak maska. Zaczęły się bóle głowy, gorączka, potem pojawiły się ropne guzki. Przerażona pisałam do „specjalistki”, ale kontakt nagle się urwał. Zablokowała mnie wszędzie.
Pojechałam na SOR. Lekarze byli w szoku. Powiedzieli, że doszło do poważnego stanu zapalnego, podejrzewali zakażenie. Trzeba było podać antybiotyki, a w późniejszym czasie podjąć próbę rozpuszczenia kwasu i rehabilitacji mięśni twarzy. Diagnoza? Zastrzyki wykonano niehigienicznie, być może igła dotknęła naczyń krwionośnych. Botoks zaaplikowano zbyt płytko i w niewłaściwe miejsca.
Wstyd i cierpienie
Najgorsze nie były nawet dolegliwości fizyczne. Najgorszy był wstyd. Nie wychodziłam z domu przez dwa miesiące. Unikałam luster. Bałam się spotkać kogokolwiek znajomego. Nie chciałam, żeby ktoś zobaczył, jak wyglądam. Moja twarz była zdeformowana, a ja – załamana. Wpadłam w depresję. Czułam się jak potwór.
Zaczęłam terapię, najpierw farmakologiczną, potem psychologiczną. I krok po kroku, powoli, szukałam pomocy u prawdziwych lekarzy. Specjalista od medycyny estetycznej powiedział, że część zmian można cofnąć, ale niektóre uszkodzenia mięśni mogą już pozostać. Zgodziłam się na serię zabiegów regeneracyjnych, laserowych i fizjoterapię twarzy. Długa i bolesna droga.
Odzyskałam twarz – i coś więcej
Minął prawie rok. Dziś znowu patrzę w lustro bez łez. Nie wyglądam już tak jak przed zabiegiem, ale wróciłam do siebie. Przede wszystkim – odnalazłam w sobie siłę, której wcześniej nie znałam. Ta historia nauczyła mnie jednej ważnej rzeczy: piękno nie rodzi się z igły, tylko z akceptacji siebie i mądrych decyzji.
Dziś przestrzegam inne kobiety. Prowadzę profil, na którym dzielę się swoją historią. Odpowiadam na wiadomości od dziewczyn, które – jak ja kiedyś – szukają szybkiej drogi do „ideału”. Mówię: sprawdzajcie, pytajcie, nie idźcie do osoby bez wykształcenia medycznego. Czasem tanio znaczy najdrożej.
nadesłane: Natalia
podziel się swoją historią, wyślij maila TUTAJ