Barbara Dmochowska: „Australia” – nowość!

23 października 2014, dodał: Redakcja
Artykuł zewnętrzny

Australia 72 dpi
Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda zwyczajnie – dwoje młodych ludzi wybiera się na spotkanie z Australią i jej mieszkańcami. Jadą z Sydney do Melbourne, do Canberry, na Tasmanię, a potem w górę, przez Alice Springs do Darwin. Śpią w namiocie, myją się w wodospadach, zdychają z upału w bezludnym outbacku… Czyli przeżywają to, co zdecydowana większość podróżnych przeżywa w Australii.

Co więc jest niezwykłego w tej wyprawie? Ano, to, że wybrali się na nią siedemnastoletnim samochodem. I to wcale nie terenowym… Samochodem, który u napotykanych tubylców wzbudzał wesołość albo szczere powątpiewanie. Auto dostarczało dodatkowych przygód i zapewniało kolejne, jakże oryginalne, punkty do zwiedzania – warsztaty samochodowe. Wreszcie gruchot, z pogiętą maską i piórami emu na dachu, przywiózł swoich właścicieli z powrotem do Sydney. A skąd te pióra?

Ano, o tym już trzeba przeczytać w książce.
Wojciech Cejrowski

***

Barbara Dmochowska – pochodzi z Trójmiasta, część życia spędziła mieszkając w Sydney, San Francisco, Pradze i Monachium. Dziś mieszka na kaszubskiej wsi. Tłumacz oraz popularyzator nauk przyrodniczych. Związana z Uniwersytetem Gdańskim. Z zamiłowania mama (dwie córki), żona, przyrodnik, amator rowerów, nart, kajaków, żagli i wędrowania. W podróżach z plecakiem i namiotem nigdy sama, najpierw z siostrą i rodzicami, później z przyjaciółmi, mężem, teraz z mężem i córkami. Jej ulubione miejsce to… pustka.

***

Informacja o książce:

Tytuł: Australia
Autor: Barbara Dmochowska
Wydawca: Wydawnictwo Bernardinum, Pelplin 2014 r.
Dane techniczne: 142 x 204, s. 248 oprawa twarda
Cena detaliczna: 44,90 zł.
Dostępna: Książka dostępna w dobrych księgarniach, Empiku

A oto jej fragment:

PO DRUGIEJ STRONIE ŚWIATA

Ponad dwadzieścia godzin w powietrzu. Trzy starty i trzy lądowania. Ekscytacja, zmęczenie i zdziwienie. Tak zaczęła się nasza australijska przygoda 18 września 2000 roku. Pomysł wyjazdu powstał w kwietniu tego samego roku. Jak? Ano, jak to często bywa w Pawła i moich planach – przypadkiem. Czytając kiedyś „Podróże” natknęliśmy się na opatrzony fotografiami artykuł o Nowej Zelandii. Zachwyceni doświadczeniami podróżników, opisujących w nim swoje przeżycia, zdjęciami ośnieżonych gór, niebieskich lodowców, wąskich fiordów i zielonych dolin stwierdziliśmy, że chcemy pojechać do tego najbardziej oddalonego od Polski kraju. Tyle że z takim postanowieniem kończyliśmy lekturę prawie każdego artykułu z „Podróży” czy „National Geographic” oraz większości relacji z wypraw. Tymczasem, z braku czasu i pieniędzy (tak przynajmniej to sobie zawsze tłumaczyliśmy), nigdy razem nie wyjechaliśmy poza Europę i nigdy na dłużej niż dwa, trzy tygodnie. Tym razem stało się inaczej. Co prawda, nie wylądowaliśmy w Nowej Zelandii, ale za to zaledwie dwa i pół tysiąca kilometrów bliżej – w Australii.

Wiosną 2000 roku oboje kończyliśmy ósmy semestr studiów i mieliśmy przed sobą przedostatnią sesję. Część znajomych szukała pracy, inni już ją rozpoczęli. My jednak nie chcieliśmy tak od razu poddać się temu, co już doświadczone i do przewidzenia: życiu w znanym mieście, pośród znanych ludzi, znanych radości i problemów. Czuliśmy, że chyba przyszedł czas na zmianę.

Nie mieliśmy w zanadrzu żadnego konkretnego planu. W odpowiednim momencie wpadł nam w ręce wspomniany artykuł o Nowej Zelandii. Zaczęliśmy się głośno zastanawiać: „A może tam? Czemu nie?” Wszystko na razie w sferze marzeń. Jednak temat wciąż powracał. Jak… bumerang. W końcu zapadła decyzja: wyjeżdżamy!

Otworzyliśmy atlas i rozpoczęliśmy ustalanie trasy. Równocześnie szukaliśmy możliwości pracy na dalekiej wyspie, bo Paweł stwierdził, że zarobimy pieniądze w Australii i polecimy z nimi na Nową Zelandię. I rzeczywiście – okazało się, że możemy złożyć wnioski o australijską wizę z pozwoleniem na pracę. Pani, która przyjmowała wnioski, była uprzejma i miła, ale od razu ostudziła nieco nasz zapał mówiąc, że szanse są minimalne. Nie zraziliśmy się. Zbieraliśmy co-raz więcej informacji od ludzi, którzy bądź byli kiedyś w Australii, bądź tam mieszkają, bądź mają tam znajomych. Przybywało adresów, telefonów, listów… Oglądaliśmy zdjęcia. A kiedy zobaczyliśmy slajdy kolegi z podróży po wschodniej części Australii, byliśmy oczarowani. Szybko więc zmieniliśmy zdanie i postanowiliśmy, że za pieniądze zarobione w Australii pożyjemy kilka miesięcy w… Australii!

Na pierwszy przystanek wybraliśmy Sydney. Przyczyny tego wy-boru były jednak bardzo prozaiczne. Po pierwsze, najtańszy bilet, jaki udało nam się znaleźć, to połączenie Warszawa-Londyn-Bangkok-Sydney za „jedyne” dziewięćset dolarów. Po drugie, tutaj, dzięki pomocy Łukasza i Mateusza, kolegów z uczelni, mieliśmy „metę”. Ich znajoma zobowiązała się odebrać nas z lotniska i zaproponowała mieszkanie na pierwsze dziesięć dni pobytu. Po trzecie, był wrzesień roku 2000. Igrzyska Olimpijskie. Nigdzie indziej, a właśnie w Sydney. I w końcu po czwarte, a może powinno być po pierwsze:

– Miasto w Australii?

– Sydney.

Liczy się pierwsza odpowiedź.

I stało się – podekscytowani tym niebywałym planem poznania życia po drugiej stronie globu i zapaleni do jego realizacji wylądowaliśmy w Sydney. Gorące powietrze, magia świateł i uśmiechnięte twarze – tak pamiętam pierwsze minuty w tym mieście. Zanim wy-szliśmy z lotniska, już nam się podobało.






FORUM - bieżące dyskusje

zabawa - odpowiedz tytułem piosenki…
"Wszystko czego dziś chcę" Kiedy masz gorszy dzień...
Outlet - Promocje
Jak byłam tam na zakupach to sporo rzeczy było marnej jakości, w końcu wybrałam...
Jaki odkurzacz
Ja sprzątam tylko mopem, nie mam już dywanów więc odkurzacz stał się zbędny...
Sprawdzone sposoby na dziecięce dol…
Dokładnie. Nie zabierać dzieci do sklepów, przychodni jak nie potrzeba. Nieraz widzę...