Zostawił mnie tuż przed świętami. I dobrze. Historia Elwiry
dodał: Małgorzata Kopeć
Nie wiem, co było gorsze – to, że mnie zostawił, czy to, że zrobił to 13 grudnia, tuż po tym, jak wstawiłam choinkę. Światełka jeszcze pachniały nowością, a on oznajmił mi, że „musi coś przemyśleć”. Czytaj: już przemyślał, tylko nie miał odwagi powiedzieć wcześniej.

Grudzień, który przestał być magiczny
Nie płakałam od razu. Zaparzyłam herbatę, usiadłam przy stole, na którym leżał nieotwarty kalendarz adwentowy – ironia losu.
Tyle małych niespodzianek, a żadna nie przewidziała, że dostanę w prezencie rozstanie.
Następne dni wyglądały jak w zwolnionym tempie.
Ludzie biegali z siatkami pełnymi prezentów, w radiu śpiewali o miłości, a ja nie mogłam patrzeć na pierniczki.
Zrobiłam tylko jeden, w kształcie serca, i zjadłam go od razu – żeby nie patrzył.
Święta z Netflixem i pizzą
W Wigilię nie pojechałam do rodziny. Powiedziałam, że jestem chora – i to nie było kłamstwo, tylko inny rodzaj gorączki.
Zamówiłam pizzę, otworzyłam wino i obejrzałam trzy części Bridget Jones.
Zaskakująco dobrze pasowały do atmosfery.
Nie było kolęd, nie było prezentów, nie było udawania, że wszystko jest w porządku.
Byłam ja, światełka i świadomość, że już gorzej być nie może.
A to – paradoksalnie – dało spokój.
Po grudniu przychodzi styczeń
W styczniu w końcu rozebrałam choinkę. Każdą bombkę odkładałam powoli, jakby każda była innym etapem żałoby.
Przy ostatniej zaśmiałam się.
Bo zrozumiałam, że naprawdę nie chcę wracać do tamtych świąt – ani do tamtego człowieka, ani do tamtej wersji siebie, która ciągle czekała, aż ktoś nada jej życiu znaczenie.
Morał, którego nie chciałam, ale dostałam
Nie każda historia o rozstaniu musi kończyć się nową miłością.
Czasem kończy się wolnością i spokojem, a potem przychodzi zrozumienie, że… nie potrzebuję wcale świąt.
Nie tęsknię już za choinką ani za udawaną magią przy stole.
Nie muszę czekać na grudzień, żeby piec ciasto, robić pierogi czy kupować komuś prezent.
Teraz celebruję każdy dzień — ten zwykły, szary poniedziałek, kiedy pachnie kawa, i piątkowy wieczór, kiedy otwieram wino z przyjaciółką.
Zamiast wigilijnych kolacji mam grudniowe spotkania z dziewczynami.
Oglądamy filmy, zamawiamy sushi, śmiejemy się do łez i nikt nie mówi o opłatku ani o życzeniach, które nic nie znaczą.
Nie ma choinki, nie ma karpia, ale jest prawdziwa radość — bez presji, bez pozorów, bez oczekiwań.
Nie potrzebuję świąt, żeby czuć się dobrze.
Bo najlepsze prezenty i tak daję sobie sama — przez cały rok.
nadesłane: Elwira







