Wielkanoc w naszych wspomnieniach – konkurs z WSP Społem – wyniki!

20 marca 2015, dodał: Redakcja
Artykuł zewnętrzny

888

Wiosna kojarzy się nie tylko z zielenią i słońcem, ale także z Wielkanocą i poszukiwaniem coraz to nowych dań, które urozmaicą świąteczny stół. Aby już teraz wprowadzić w Wasze życie trochę tego świątecznego nastroju i przywołać wspomnienia związane z tym wyjątkowym świętem, zorganizowaliśmy konkurs, w którym sponsorem nagród jest firma WSP Społem – producent słynnego Majonezu Kieleckiego!

Zapraszamy do polubienia: https://pl-pl.facebook.com/majonezkielecki

logo

Do wygrania były zestawy pysznych produktów, stworzonych wg tradycyjnych receptur, z którymi każdy wielkanocny stół zyska na wyjątkowych walorach smakowych.

Każdy zestaw zawiera bogatą gamę produktów:

Majonez Kielecki 500 ml, Majonez Omega 310 ml

12

Musztarda delikatesowa, Musztarda kremska

344

Sos tatarski, Sos curry

56

Ketchup śliwkowy i Chrzan Luksusowy

78

Co należało zrobić, aby je wygrać?

Wystarczyło w komentarzu pod tym artykułem opisać swoje wspomnienia związane z Wielkanocą.

Dziękujemy za Wasze komentarze – wiele z nich było tak ciekawych, że wybór 5 najlepszych wypowiedzi wcale nie był prosty. Oto one:

Anna

Dawno, dawno temu- w XX jeszcze wieku,
święta Wielkanocne obchodziło się inaczej- bez smartgadżetów.
Mama z babcią piekły mazurki,
tata z dziadkiem biegali po produkty do komórki
(to takie gospodarcze pomieszczenie,
a nie jak dziś- magiczne urządzenie).
Młodzież robiła pisanki przy użyciu wosku i cebulowych łusek,
i każdy czekał- Kiedy nadejdzie dyngusek?!
W niedzielę jadało się uroczyste śniadanie-
strój odświętny, stół nakryty i zero bałaganu na dywanie
(nawet jeśli w domu małe dzieci były,
to w święta wielkanocne- nie rządziły).
Po południu spacer- był obowiązkowy,
by dać trochę oddechu, i zejść kobietom „z głowy”.
Kto chętny- szedł do kościoła, kto nie- zostawał w domu
i co najważniejsze- rozmawiało się z ludźmi , a nie klikało po kryjomu.
Przed świętami życzenia na karcie ręcznie pisane,
te od cioci, tamte od kuzynki, a te- to chyba przysłał Franek?
W poniedziałek, lany- to były hece…
Młodzież i dzieciarnia krzyczały: „Już lecę!”
Wiadro, butelka, kubek, a czasem i rzeczka-
wie ten, kto tak jak ja- na wsi mieszkał….
Dziś po latach trzydziestu- patrzę w czas wielkanocnej młodości
i żałuję, że tak szybko przekroczyłam próg dorosłości.
Gdzie te lata młodzieńcze, dziecięca beztroska?
Gdzie ta z wspomnień mych- idylliczna wioska?
Dziś inne czasy, inne obyczaje.
Ani lepsze, ani gorsze- pamięć pozostaje,
o tym, gdy człek młody
w Lany Poniedziałek nie bał się wody!

Fallov
Wielkanoc to u mnie wspomnienia związane głównie z dziecięcymi zabawami, chodzeniem po dyngusie, oblewaniem się wodą. Kolega miał małą harmonię, ale chyba za grosz słuchu, bo strasznie na niej rzępolił, zupełnie nie pod właściwą melodię – więc gdy chodziliśmy po domach sąsiadów w świąteczny wieczór, grając i śpiewając przyśpiewki typu „Przyszliśmy tu po dyngusie…”, to oni czym prędzej dawali nam jajka czy słodycze, żebyśmy tylko już przestali… :D
Z kolei lany poniedziałek bez względu na pogodę oznaczał, że będziemy często zmieniać ubrania… Nikt nie myślał o przeziębieniach ani dobrych manierach, dostawało się sowicie każdemu, kto tylko ośmielił się wychylić z domu :) Najbardziej nieszczęśliwe były z tego powodu koty, które często nieświadomie znajdowały się w polu rażenia wodą z wiadra albo wprost z węża ogrodowego podłączonego do kranu. Trzeba było je wycierać i suszyć, bo trzęsły się z zimna.
Fajne to były czasy, bo nie myślało się o konsekwencjach, tylko działało spontanicznie, zgodnie z dziecięcą naturą :)

Oversajz
Święta wielkanocne od zawsze kojarzą mi się z pysznymi wypiekami mojej mamy, które stanowią przysmak całej rodziny. Kiedy byłam mała, w naszym salonie stała wielka trzydrzwiowa szafa, na której zawsze były układane blachy z ciastami i razem z bratem zaglądaliśmy tam już wieczorem w Wielką Sobotę, żeby zobaczyć, jakie pyszności będziemy jeść już w wielkanocny poranek. Nie zapomnę, jak pewnego razu złapaliśmy na gorącym uczynku naszego kota Parysa – znanego łakomczucha, który zawsze trafiał ze swoim czułym węchem właśnie tam, gdzie było coś dobrego do jedzenia. Parys opychał się stojącym na brzegu szafy murzynkiem z polewą czekoladową posypaną wiórkami kokosowymi, wygryzając małe dziurki na jego wierzchu.
Nie chcieliśmy, żeby spotkała go za to kara, więc postanowiliśmy ukryć ślady jego łakomstwa. Mama była zajęta sprzątaniem, więc nawet nie zorientowała się, jak ścięliśmy cienką warstwę z uszkodzonej części ciasta, rozpuściliśmy na patelni znalezioną w kuchni polewę i zalaliśmy nią powstały ubytek w cieście. Po lekkim stężeniu posypaliśmy ją wiórkami.
W niedzielę rano od razu zajęłam się krojeniem ciast, żeby na stół trafiły kawałki z nieuszkodzonej części murzynka, a uszkodzoną część ciasta odkroiłam i ukryłam w pokoju brata;) Zjedliśmy ją dopiero po świętach, delektując się wyjątkowo grubą warstwą polewy… Dzięki temu mama się nie zorientowała, co się stało, ale od tamtej pory zawsze osobiście dbałam o to, żeby zabezpieczyć ciasta przed naszym wszędobylskim kotem;)

Finao
To było dawno temu, kiedy mieszkaliśmy jeszcze z dziadkami na wsi, miałam wtedy może 6-7 lat… Mój dziadek miał gospodarstwo, hodował krowy i byczki, a miał takiego jednego, który zawsze wykorzystywał okazję, żeby wydostać się ze swojego prowizorycznego boksu w oborze, przyjść pod drzwi i stukać w nie rogami… Nie zapomnę, jak pewnego razu, w wielkanocny wieczór, gdy babcia poszła doić krowy, usłyszeliśmy pukanie do drzwi wejściowych. Dziadek, znając zwyczaje byczka, który już nieraz uciekł babci z obory i atakował drzwi domu, bez namysłu krzyknął: „Pójdziesz mi zaraz ty byku do obory?!?” Pukanie jednak powtórzyło się, więc wstał, żeby osobiście zaprowadzić niesforne zwierzę do jego „apartamentu”. Jakie było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że za drzwiami stoi nie byczek, a nie mniej zdziwiony sąsiad Stefan z butelką samogonu własnej produkcji, który postanowił złożyć niezapowiedzianą świąteczną wizytę… Do dziś to wspomnienie jest naczelną rodzinną anegdotą, przypominaną przy każdej okazji, choć obaj jej bohaterowie niestety już nie żyją…

19calibra
Mam jedno takie wspomnienie, które świadczy o tym, jak roztrzepanym dzieckiem byłam (i do dziś mi to niestety zostało…). Otóż mama, jak co roku wysłała mnie, jako najstarszą z rodzeństwa, z koszyczkiem do poświęcenia, dając też pieniądze na ofiarę dla księdza. W naszej miejscowości były dwa domy, w których ksiądz święcił pokarmy. Do bliższego nam było około kilometra, więc po drodze wstąpiłam jeszcze do koleżanki, z którą zawsze trzymałyśmy się razem. Ona też wybierała się tam ze swoją święconką, więc droga nam miło upłynęła i kiedy przyszłyśmy na miejsce, okazało się, że nie mam moich pieniędzy! Przeszukałam wszystkie kieszenie i nic, więc ze smutkiem stwierdziłam, że chyba wyleciały mi po drodze… Szłyśmy z powrotem bardzo wolno, licząc, że jeszcze je znajdziemy na poboczu wiejskiej drogi. Niestety, nigdzie ich nie było, ale postanowiłam nie przyznawać się mamie do tego, że je zgubiłam. Sprawa się wyjaśniła, gdy w domu zdjęłam kurtkę, a pieniądze wypadły na podłogę – po prostu idąc nieświadomie wsunęłam je sobie w rękaw kurtki, a ściągacz nie pozwolił im wypaść… :)

Serdecznie gratulujemy i życzymy Wam pysznych Świąt z produktami WSP SPOŁEM!