Odeszła legenda złotej ery Hollywood – Elizabeth Taylor nie żyje
Elizabeth Taylor, legendarna aktorka znana swej niezwykłej urody, wielkich ról, akcji charytatywnych i wielu małżeństw, zmarła w wieku 79 lat.
„Odeszła wielka gwiazda, jedna z ostatnich wielkich aktorek Hollywood w starym stylu. Stworzyła kilka ciekawych kreacji filmowych, jednak sceną, na której rozgrywała swoje najlepsze role, było samo życie” – tak mówi Andrzej Kołodyński, krytyk filmowy, który w 1978 roku opublikował biografię Elizabeth Taylor.
Elizabeth Taylor przebywała od sześciu tygodni w szpitalu Cedars-Sinai Hospital w Los Angeles, gdzie znalazła się z powodu choroby serca. Walczyła z nią od wielu lat.
– Zmarła spokojną śmiercią – poinformował jej rzecznik. – Mimo że ostatnio cierpiała z powodu komplikacji, jej stan się ustabilizował i mieliśmy nadzieję, że wróci do domu. Niestety, tak się nie stało.
– Nigdy nie planowałam, że będę miała dużo biżuterii czy wielu mężów – mówiła Taylor w rozmowie z Kim Kardashian, która deklaruje się jako jej wielbicielka. – Moje życie po prostu działo się, jak w przypadku wszystkich ludzi. Miałam wiele szczęścia: zaznałam wielkiej miłości i doświadczyłam niezwykłych i pięknych rzeczy. Ale nigdy nie czułam, że naprawdę żyję bardziej, niż wówczas, gdy moje dzieci się czymś zachwycały, gdy widziałam występ wielkiego artysty, czy gdy zdobyłam duży czek na walkę z AIDS. Podążaj za swoją pasją, podążaj za swoim sercem, a to, czego potrzebujesz, przyjdzie samo.
Nagradzana, podziwiana, doświadczana przez los, piękna, zdolna, zdeterminowana – to są przymiotniki, które powinno się jednym tchem wypowiadać wraz z nazwiskiem Elizabeth Taylor. Nie ma i nie było osobowości tego formatu w Hollywood. Nikt jednocześnie nie odniósł tylu sukcesów w życiu zawodowym, co w prywatnym porażek. Jej życie było pasmem perypetii nie mniej ciekawych od filmów, w których grała.
Jej kariera rozpoczęła się niezwykle wcześnie, gdyż już w wieku 9 lat. Jej pierwszym ważnym filmem, który otworzył jej drogę do kariery i przyniósł ogromną popularność było „Lassie wróć” („Lassie Come Home”) z 1943 roku. Status dziecięcej gwiazdy zyskała rok później pierwszoplanową rolą w filmie „Wielka nagroda” („National Velvet”). Wcieliła się tu w małą, brytyjską dziewczynkę zakochaną w koniach. Realizację filmu przerwał wypadek – Elizabeth spadła z konia (ze względu na swoje umiejętności jeździeckie, sama wykonywała większość kaskaderskich scen). Wynikiem upadku był poważny uraz kręgosłupa, który już nigdy nie pozwolił jej powrócić do pełnej formy. Sam film stal się jednak wielkim hitem. Dzięki niemu młoda Elizabeth podpisała lukratywny, długoterminowy kontrakt.
Rokiem, który przyniósł znaczące zmiany w jej życiu prywatnym i zawodowym był 1949. Siedemnastoletnia wówczas Elizabeth poznała Nicholasa Hiltona, syna hotelarza i milionera, za którego rok później wyszła za mąż. Zdobyła również rolę w filmie Georga Stevensa „Miejsce pod słońcem” („A Place in the Sun”), gdzie zaprzyjaźniła się z o dziesięć lat starszym Montgomery Cliftem, który wystąpił w roli głównej. Film zdobył uznanie krytyków i dziewięć nominacji do Oscara. Kreacja Taylor jeszcze raz dowiodła jej wielkiego talentu i charyzmy ekranowej. Sukces zawodowy przypłaciła jednak pierwszą porażką miłosną.
Jej małżeństwo z Hiltonem przetrwało jedynie osiem miesięcy. Szybko jednak poznała swojego kolejnego męża i ojca dwójki jej dzieci: Michaela Wildinga, starszego o dwadzieścia lat i żonatego brytyjskiego aktora.
Ich ślub stal się wydarzeniem medialnym porównywalnym z reakcją na dzisiejsze małżeństwa i romanse Angeliny Jolie. Prasa rozpisywała się zarówno o jej związku, jak i o kolejnym filmie – „Ojcu panny młodej” („Father of the Bride”), gdzie u boku Spencera Tracy grała młodą mężatkę. Później przyszedł sukces epickiej adaptacji powieści Edna Ferbera – „Olbrzym” („Giant”, 1956), gdzie jej partnerami byli James Dean i Rock Hudson. Amerykańska Akademia Filmowa wyróżniła obraz dziesięcioma nominacjami do Oscara. Sama aktorka po raz pierwszy do statuetki tej została nominowana rok później, dzięki kreacji w filmie o wojnie secesyjnej – „Raintree Country”. Jednocześnie związek Taylor z Wildingiem zaczął się sypać. Starszy mąż nadużywał alkoholu, nie wspierał swojej żony – gwiazdy, co pchnęło ją w ramiona producenta Mike’a Todda. Także i ten romans w końcu przerodził się w małżeństwo, którego wynikiem była córka Elizabeth Frances Todd. I znowu sukces zawodowy splótł się z osobistą tragedią.
Drugą nominację do Oscara Taylor otrzymała dzięki roli Maggie Pollitt w ekranizacji dramatu Tennessee Williamsa – „Kotka na gorącym, blaszanym dachu”. Prywatnie jednak Taylor stała się wdową. Todd zginął w katastrofie lotniczej 22 marca 1958 roku. Załamaną gwiazdę zaczął pocieszać przyjaciel męża, Eddie Fisher. Gdy poznał aktorkę, był żonaty. Urok ekranowej divy okazał się jednak silniejszy i przyjaźń przemieniła się w romans, a następnie kolejne dla Taylor małżeństwo, zawarte 12 maja 1959 roku.
W zbliżonym czasie do kin trafił kolejny przebój z Taylor w roli głównej, a mianowicie następna adaptacja sztuki Tennessee Williamsa „Nagle ostatniego lata” (1959) w reżyserii Josepha L. Mankiewicza. Poza Taylor na ekranie można było oglądać Montgomery Clifta oraz Katharine Hepburn. Film zdobył osiem nominacji do Oscara, w tym dla Katharine Hepburn i Elizabeth Taylor. W 1961 za rolę Glorii Wandrous, wysokiej klasy prostytutki w filmie „Butterfield 8”, po trzech nominacjach z rzędu, Liz doczekała się wreszcie upragnionego Oscara. Dwa lata później znalazła się na planie superprodukcji „Kleopatra”, jednej z najdroższych realizacji w historii kina.
Pomimo klapy finansowej, ten historyczny fresk, zdołał zdobyć osiem nominacji do Oscara. Sama Liz skwitowała udział w nim w ten sposób: „Jeśli ktoś jest aż tak głupi, aby zaproponować mi milion dolarów za rolę, ja nie jestem tak głupia, żeby się na to nie zgodzić”. Jednak wysokie honorarium nie było jedyną niespodzianką, którą przyniosła „Kleopatra”. Na planie filmu aktorka poznała Richarda Burtona, ojca swojego czwartego dziecka i zarazem piątego i szóstego męża (w 1974 roku para się rozwiodła po to, by po kilkunastu miesiącach dać sobie drugą szansę i jeszcze raz przyrzec sobie wierność małżeńską).
1966 rok to kolejny ważny film i uznawana za najlepszą w karierze rola Taylor. „Kto się boi Virginii Woolf?” na podstawie powieści Edwarda Albee, to historia małżeństwa w średnim wieku, które rozpada się z powodu nadużycia alkoholu. W męża wcielił się Burton, znany z kłopotów z kieliszkiem. Elizabeth otrzymała za rolę żony alkoholiczki, piątą nominację i drugiego w życiu Oscara. Sam film zdobył trzynaście nominacji i odniósł wielki sukces. Obok tego obrazu aktorskie małżeństwo pochwalić się może udanymi, wspólnymi kreacjami m.in. w dramatach „Doktor Faust”, i „The Taming of The Shrew”. Niemniej, kariera Taylor nieco zwolniła tempa. Aktorka już nigdy nie powróciła do formy, którą reprezentowała pod koniec lat 50. i na początku 60.
Po rozwodzie z Burtonem przyszło kolejne nieszczęśliwe małżeństwo, tym razem z senatorem, Johnem W. Warnerem. Aby dopomóc w karierze politycznej wybranka, gwiazda całkowicie zniknęła z ekranu, decydując się jedynie sporadycznie na występy w telewizji. Pojawiły się natomiast problemy z alkoholem i uzależnieniem od środków przeciwbólowych. W końcu gwiazda znalazła się w klinice Betty Ford.
Lata 80. spędziła w samotności. Po odbyciu terapii odwykowej, w 1985 roku, pod wpływem śmierci swojego przyjaciela Rocka Hudsona oraz informacji, iż żona syna jest nosicielką HIV, założyła fundację AmFAR, wspierającą badania nad AIDS.
Ciągłe bóle kręgosłupa doprowadziły do tego, iż Taylor znowu zaczęła nadużywać środki przeciwbólowe i jeszcze raz znalazła się na odwyku. Tym razem w klinice poznała swojego kolejnego męża – dwadzieścia lat młodszego Larry’ego Fortensky’ego, stolarza i nadzorcę budowlanego. Jednak podobnie, jak i poprzednie związki, także i ten rozpadł się – po pięciu latach.
Dekada nie przyniosła także żadnych większych sukcesów zawodowych, z wyjątkiem niewielkiej roli w aktorskiej wersji popularnej animacji „Flinstonowie” w 1994 roku.
Po rozstaniu się z Fortensky, Taylor z nikim się już nie związała. Jej jedynym towarzyszem stał się pies Sugar.
W 2004 lekarze wykryli u aktorki wadę serca. Przeszła także operację usunięcia guza mózgu, raka skóry. Ponownie odezwał się kręgosłup. Dwukrotnie walczyła o życie z powodu zapalenia płuc. Przez długi okres poruszała się na wózku inwalidzkim.
Obok aktorstwa jej wielką pasją była zawsze biżuteria i perfumy. Dzięki niej na rynku ukazały się wody toaletowe: Passion, White Diamonds i Black Pearls. W 2005 wspierała Michaela Jacksona w trakcie głośnego procesu sądowego. Królowa Elżbieta uhonorowała ją w 1999 roku tytułem „Dame Comander of the British Empire”, a Bill Clinton „Prezydenckim Medalem Obywatelskim” za działalność charytatywną.
Sama o swoim życiu mówiła gorzko: „Wszystko to przeżyłam. Jestem przykładem tego, przez co ludzie mogą w życiu przejść”.
Wspomnienia legendy światowego kina Hollywood…
Nikt mnie nie chce
Elizabeth Taylor jako dziewięciolatka uważana była za brzydactwo. Miała za dużą głowę w stosunku do tułowia, za duże ciemne oczy i piskliwy głos o drażniącej nucie. Szefowie wytwórni MGM byli zdania, że nigdy nie zdoła dorównać pełnym uroku dziecięcym gwiazdom jak słodka Shirley Temple. „Ma za poważne oczy, nie ma twarzy dziecka”, mówiono. I tylko niezłomnej determinacji matki Sary zawdzięcza pierwszy kontrakt z MGM podpisany na trzy lata. To był koniec dzieciństwa Elizabeth. W dzień grała i chodziła do tak zwanej czerwonej szkoły, w której uczyły się dziecięce gwiazdy. Potem miała lekcje tańca i śpiewu. Nawet w wolnych chwilach nie mogła robić tego, co inne dzieci. Dla drobnej, chorowitej dziewczynki było to wyzwanie ponad siły. Liczba ropnych zapaleń oskrzeli i płuc, jakie przeszła w dzieciństwie, złamałaby każdy organizm. Na dodatek w trakcie kręcenia „Wielkiej nagrody” spadła z konia i odniosła poważne obrażenia kręgosłupa.
Kiedy było ciężko, Elizabeth powtarzała sobie słowa matki, członkini Kościoła Wyznawców Nauki Chrystusa, że los człowieka leży tylko w jego rękach. „W życiu można zdobyć wszystko, gdy ma się odpowiednio silną motywację”, uważała Sara. Liz wytrwała, a gdy w wieku 16 lat zaczęła nabierać kobiecych kształtów, nikt nie miał wątpliwości, że rodzi się gwiazda.
Taylor miała ledwie 162 wzrostu, ale piękną figurę: 88 centymetrów w biuście, 85 w biodrach, 55 w talii. Kiedy kamera robiła zbliżenie na twarz Elizabeth, trudno było oderwać wzrok od jej fiołkowych oczu w ciemnej oprawie. MGM potrafiła docenić jej urodę i była gotowa na wszystko, byleby mieć Liz w swojej „stajni”. Fundowała jej wykwintną garderobę i biżuterię. Liz była już obiektem westchnień mężczyzn, a kobiety pragnęły wyglądać jak „Taylorka”. Filmy z jej udziałem, jak „Małe kobietki” czy „Ojciec narzeczonej”, biły zaś rekordy popularności.
Wszyscy moi kochankowie
Elizabeth Taylor lubiła być w centrum zainteresowania. Największym jej pragnieniem było jednak stworzenie rodziny. „Miała obsesję na punkcie bycia żoną i matką”, wspominała jej przyjaciółka, aktorka Shelley Winters. Nie miała jednak pojęcia o prawdziwym życiu, znała je tylko z filmów. Nie umiała gotować, nawet jajecznica i grzanki stanowiły wyzwanie. Mimo to już w wieku 17 lat postanowiła wyjść za mąż, co zapoczątkowało serię dziwnych i toksycznych związków, które zamiast ją rozwijać, niszczyły psychicznie i fizycznie. Pierwszy mąż Elizabeth Taylor, spadkobierca fortuny hotelarskiej Nick Hilton, okazał się hazardzistą i hulaką. Publicznie chwalił się żoną, którą w zaciszu alkowy bił i poniewierał. Wytrzymała z nim pięć miesięcy. Drugi „pan Taylor”, jak mówiono o brytyjskim aktorze Michaelu Wildingu, okazał się nie lepszy. Dużo starszy, miał roztoczyć nad nią parasol ochronny. Ale to Liz w wieku 20 lat musiała wziąć na barki ciężar utrzymania domu. Mimo że zapewniła mężowi świetny kontrakt z MGM, odrzucał większość propozycji wytwórni jako niegodne jego talentu. Liz pracowała za dwoje i choć doczekała się z Wildingiem dwóch synów, po ciężkich porodach biegła na plan, by zarobić na chleb i komorne.
Elizabeth Taylor miała nadzieję, że przy trzecim mężu będzie inaczej. Producent filmowy Michael Todd otoczył Liz opieką, o jakiej mogła tylko pomarzyć. Kiedy w dniu ślubu 31 stycznia 1957 roku poważnie zaniemogła z powodu bólów kręgosłupa, nosił ją na rękach. Był przy niej, gdy rodziła trzecie dziecko – córkę Lizę. „Wolę być panią Todd niż aktorką”, mówiła Taylor ze łzami w oczach. Nie poszła nawet na premierę „Olbrzyma”, gdzie zagrała u boku Rocka Hudsona i Jamesa Deana, by towarzyszyć mężowi na premierze jego filmu „W 80 dni dookoła świata”. Rok po ślubie Todd zginął w wypadku samolotowym. A Liz przez kilka tygodni z rozpaczy była na granicy życia i śmierci.
Nie chcę już kochać
Najbardziej toksyczne okazały się jednak związki Elizabeth Taylor z żonatymi Eddiem Fisherem i Richardem Burtonem. Liz nie kochała Fishera, który był przyjacielem jej zmarłego męża i mężem najlepszej przyjaciółki, także aktorki – Debbie Reynolds. Została oskarżona o rozbicie szczęśliwego małżeństwa, co zaczęło rzutować na jej karierę. Mimo że po „Kotce na gorącym, blaszanym dachu” i „Butterfield 8” wciąż była gwiazdą pierwszej wielkości, wszędzie czekały na nią pikiety „obrońców moralności”. Rzucano w Liz pomidorami, a Eddie musiał na wszelki wypadek nosić broń dla ochrony. Przez małżeństwo z Fisherem Liz straciła pewnego Oscara za rolę w filmie „Nagle, ostatniego lata”.
Wciąż była z Eddiem, gdy na planie „Kleopatry” Taylor zakochała się w Burtonie. Ich romans był tak monitorowany przez media, że w pewnym momencie zdominował nawet kryzys w Zatoce Świń na Kubie, który mógł skończyć się wojną nuklearną. Sprawą „nierządnicy” z Hollywood zajęły się nawet tak szacowne media, jak Radio Watykańskie i włoska prasa związana z kręgami kościelnymi. Nic jednak nie mogło zniszczyć miłości tych dwojga. Chyba że oni sami.
Związek Elizabeth Taylor z Richardem był wyjątkowy, ale, jak mówiła Elizabeth, kochali się zbyt mocno, by być ze sobą. Nie chcieli się rozstawać. Wszędzie podróżowali razem z dziećmi, służbą, zwierzętami i tonami bagażu. Para mieszkała w luksusowych hotelach. Richard robił żonie prezenty z bezcennej biżuterii i futer. W ciągu kilku lat ofiarował jej między innymi norki, perłę La Peregrina i wielki żółty diament, który nazwano potem „Taylor–Burton”, dwa domy w Gstaad i Puerto Vallarta oraz jacht „Kalizma” za 75 tysięcy dolarów.
Ale kłócili się o byle co i coraz częściej zaglądali do kieliszka. A pomysł, by grać w tych samych filmach, powoli doprowadzał do upadku Elizabeth Taylor jako aktorki. Z 11 filmów, które nakręcili wspólnie, tylko „Kto się boi Virginii Woolf?” okazał się sukcesem. „Zbyt tęga, ze zbyt dużym biustem, zbyt dobrze opłacana i ze zbyt małym talentem, cofa aktorstwo o 10 lat”, pisano po „Boom” i po „Doktorze Faustusie”. Kiedy więc 26 czerwca 1974 roku doszło do rozwodu, Liz przyznała, że życie z Richardem było nie do zniesienia. Zeszli się ponownie rok później, ale wytrzymali ze sobą tylko 10 miesięcy.
A niech sobie gadają
W wieku 40 lat Elizabeth Taylor była wrakiem człowieka. Miała za sobą nieskończoną liczbę zapaleń płuc, usunięcie macicy, operację biodra. Bóle kręgosłupa stawały się nie do zniesienia i trzeba było je uśmierzać coraz silniejszymi środkami. Jej kariera chyliła się ku upadkowi. Liz nie zamierzała jednak dawać za wygraną i nie patrząc za siebie, rozpoczęła nowe życie. Dzięki sekretarzowi stanu USA Henry’emu Kissingerowi, którego poznała na wakacjach w Grecji, trafiła do elity politycznej kraju. Szybko też znalazła męża i nowy cel w życiu. Piątym mężem Elizabeth Taylor został republikański polityk John Warner. Przez chwilę znów wydawało jej się, że jest w swoim żywiole. Liz wspierała męża w kampaniach wyborczych, aż dopięła swego i John został senatorem. W tym czasie stworzyła też fundację na rzecz chorych na AIDS i zaczęła działać charytatywnie.
Jednak awans męża dla Elizabeth Taylor okazał się zgubny. Podczas gdy on całe dnie spędzał w biurze, ona wstawała coraz później, jadła bez umiaru i coraz częściej sięgała do kieliszka. Wkrótce była tak gruba, że po kraju zaczęły krążyć dowcipy na jej temat. Warner zażądał od żony, by „wzięła się za siebie”. I Liz poszła do kliniki odwykowej Betty Ford słynącej z leczenia gwiazd show–biznesu. Wyszła stamtąd w 1991 roku nie tylko odchudzona i radosna, lecz także z nowym partnerem u boku. Larry Fortensky, były kierowca i robotnik budowlany, był najbardziej kontrowersyjnym z mężów Elizabeth Taylor. Mimo to ten związek przetrwał aż pięć lat, a Elizabeth do dziś podkreśla, że był jednym z bardziej udanych w jej życiu.
Nigdy się nie poddam
Gdy Elizabeth Taylor pogodziła się już, że nie będzie grała wielkich ról i nie założy rodziny, poczuła się jeszcze gorzej. Miała trudne do zniesienia bóle głowy, zdarzały jej się zaniki pamięci. Traciła orientację w przestrzeni. Kiedy zgłosiła się na badania, lekarze wykryli pięciocentymetrowy guz mózgu. Na szczęście był niezłośliwy. Operacja, i to jak najszybciej, była niezbędna. „Trzeba walczyć do końca. Nawet w najtrudniejszych chwilach życia nigdy nie myślałam o samobójstwie”, powiedziała Elizabeth Taylor, opuszczając klinikę Cedars-Sinai w Los Angeles. A ludzie podziwiali ją, jak szybko podniosła się z choroby. Nie wstydziła się pokazać ogolonej głowy. Honorarium za zdjęcia opublikowane w całej prasie na świecie przekazała na rzecz swojej fundacji. „Przynajmniej teraz wszyscy zobaczą, że nie mam blizn po liftingach”, żartowała Taylor. Wkrótce po wyjściu ze szpitala pojechała na imprezę charytatywną do Turcji. Gdy wysiadała z samolotu na lotnisku w Istambule, była tak osłabiona, że ochroniarze musieli ją podtrzymywać. „Wiem, że przez tę podróż wiele ryzykuję, ale mam w sobie tyle życia”, mówiła Elizabeth. Wszyscy orzekli też, że w nowej srebrnej fryzurze wygląda olśniewająco.
Na drinka do Richarda
Jeszcze dwa lata temu, gdy zaczęto plotkować o jej rychłej śmierci, Elizabeth Taylor najpierw pojechała na nurkowanie z rekinami, a potem udzieliła wywiadu Larry’emu Kingowi. „Ludzie oczekują sensacji. Ale przykro mi, muszę ich rozczarować. Żyję i nie zamierzam umierać. Jestem szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Zobaczcie, czy tak wygląda ktoś, kto żegna się z tym światem? Kiedy mam wolne, zajmuję się projektowaniem biżuterii. I chętnie wróciłabym do pracy, gdyby zaproponowano mi coś „naprawdę soczystego i wyzywającego”, żartowała. Teraz jednak Liz czuje, że zbliża się jej czas, i nie chce tracić nawet chwili. Zamierza nie tylko uporządkować swoje sprawy majątkowe. Znaczna część majątku zostanie po jej śmierci przekazana na rzecz fundacji walczącej z AIDS. Elizabeth Taylor chce jednak także pojechać po raz ostatni w miejsca, które ukochała najbardziej. Kilka tygodni temu była w Wielkiej Brytanii, by pożegnać się z bliskimi. I zakazała się im smucić. „Nie widzę takiej potrzeby. Na tamtym świecie czekają już przecież na mnie Michael i Richard z drinkiem. Wyobrażacie sobie jakiego damy czadu we trójkę?”, stwierdziła Elizabeth Taylor.
Losy Elizabeth Taylor to gotowy materiał na powieść. Albo film. Aktorka w typie dziewczyny z sąsiedztwa, która już jako dwudziestolatka przeistoczyła się w gwiazdę, a potem rolami w „Kotce na gorącym blaszanym dachu”, „Kto się boi Virginii Woolf”, „Poskromieniu złośnicy” udowodniła, że ma wielki talent. Do tego siedmiu mężów i osiem ślubów, kilkoro dzieci, wielokrotne powroty do miłości życia — Richarda Burtona. „Nigdy nie próbowałam udawać, że jestem zwykłą gospodynią domową” — powiedziała kiedyś, a jej burzliwe romanse zawsze splatały się z kolejnymi rolami.
Elizabeth Taylor blisko przyjaźniła się z wielkim artystą, jakim był Michael Jackson.
To ona wymyśliła określenie „King of Pop”, w 1989 roku wręczała piosenkarzowi nagrodę dla Artysty Dekady. Jest matką chrzestną syna Jacksona, Prince’a Michaela Jacksona I. Rozumiała go jak mało kto – ona także już jako dziecko doświadczyła niszczącej siły sławy, przez całe życie media nie odstępowały jej ani na krok, komentowały każde wydarzenie w jej życiu zawodowym i prywatnym. Po jego śmierci rzecznik prasowy aktorki ogłosił na razie: „Elizabeth Taylor jest zbyt zdruzgotana odejściem jej drogiego przyjaciela, Michaela Jakcona, żeby wydać teraz oficjalne oświadczenie. Przekażemy wam jej słowa, kiedy je otrzymamy”. Po stracie przyjaciela wyznała, że bardzo chciałaby spocząć w grobie obok Niego.
Razem z nią odeszła pewna epoka kina. Takie zdanie brzmi jak slogan, często się je powtarza, gdy umierają stare aktorki. A jednak tak jest. Elizabeth Taylor nigdy nie pokazywała się w dżinsach i podkoszulkach, nie pozowała kolorowym magazynom w fartuszku, przy kuchni. Była gwiazdą w starym stylu, niezwykłą kobietą otoczoną atmosferą skandalu i nimbem tajemnicy. I nieprzeciętnie utalentowaną…
Zabrała ze sobą kawałek starego Hollywoodu. Tego, który nie był, jak dziś, wytwórnią dobrze reklamowanych produktów, lecz fabryką snów.
Zobacz również:
Najpiękniejsze oskarowe kreacje