„Dziesięć bram świata” – nowość Wydawnictwa Bernardinum

30 października 2014, dodał: Redakcja
Artykuł zewnętrzny

AUTOR podróżniczej książki „Dziesięć bram świata” zjeździł niemal cały Trzeci Świat i przeżył dramatyczne chwile. Spośród setek miejsc i dziesiątek zapierających dech w piersiach przygód – wybrał  dziesięć, które wywarły na nim największe wrażenie.

Dziesiec-bram_okladka 100

Jest to książka o świecie, w którym natura, historia, nędza, okrucieństwa i wojny kształtują losy i charaktery ludzi. A równocześnie cudowna pięknem opisanych bohaterów, pełna emocji i wydarzeń „nie z tej ziemi”. Kiedy się ją kończy, fascynacja łączy się z ulgą, że żyjemy tu, a nie tam.

· zabiera czytelnika na krańce świata pokonując granice, których nie ma na mapach. Dociera na Jawę, by towarzyszyć górnikom wydobywającym w skrajnie niebezpiecznych warunkach siarkę z dna czynnego wulkanu.

· przenosi się do Indii, gdzie atakuje go nożownik i spotyka przerażających żebraków oraz „świętych mężów”.

· płynie po Amazonce, przedziera się przez dżunglę i poznaje niezwykłego Indianina.

· w Boliwii unika śmiertelnie niebezpiecznego więzienia przedostając się przez zieloną granicę do Peru, by uczestniczyć tam w krwawej ofierze potomków Inków.

· w afrykańskim Mali szuka zaginionego podczas wojny przyjaciela, a w dolinie rzeki Omo w Etiopii poznaje dzikie plamiona, których za kilka lat nie będzie, by potem uciekać stamtąd przed powodzią, w której ginie siedemset osób.

· w Betlejem pomaga ranionej przez izraelskich żołnierzy pięknej palestyńskiej dziewczynie, a dwa lata później poznaje w Damaszku jej ojca, syryjskiego terrorystę.

· w Stambule podczas trzęsienia ziemi wali się hotel, w którym mieszka, w Kurdystanie opowiada mu o swoim życiu stary bojownik kurdyjski, który nienawidzi Turków, a w Nikozji poznaje skrzywdzonego przez los cypryjskiego Turka, który nienawidzi Greków.

Lektura książek Biedzkiego to odkrywanie świata na nowo.  Michał Nogaś, Polskie Radio, Program 3

Już dawno nikt nie zabrał mnie w podróż, z której tak bardzo nie chciałem wracać. Marek Czyż, TVP Info

Informacja na temat autora:
Tadeusz Biedzki – przedsiębiorca, podróżnik i pisarz. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych dziennikarz „Polityki” i „Przeglądu Tygodniowego”. Po upadku komunizmu redaktor naczelny „Trybuny Śląskiej” (1991-2000). Właściciel kilku firm. Od dwudziestu lat podróżuje z żoną po świecie, zaglądając tam, gdzie nie docierają zwyczajni turyści. Fascynuje go egzotyka, „Trzeci Świat”, oraz historia. Niezwykłe i niebezpieczne przygody opisuje w książkach i reportażach. Jego „Sen pod baobabem” uznano za „Podróżniczą książkę 2012 roku”, a powieść „Zabawka Boga” cieszyła się dużą popularnością wśród czytelników.

Tytuł: Dziesięć bram świata
Autor: Tadeusz Biedzki
Wydawca: Wydawnictwo Bernardinum, Pelplin 2014 r.
Dane techniczne: 145 x 205, s. 320 oprawa miękka ze skrzydełakmi
Cena detaliczna: 39,00 zł.
Dostępna: Książka dostępna w dobrych księgarniach

***

Fragment rozdziału V:

Wczesnym rankiem płyniemy Gangesem wzdłuż brzegu, na którym rozłożyło się Waranasi. Rzeka jest ogromna, szeroka, w porannej mgle nie widać drugiego brzegu. Dochodzi piąta, robi się jasno. Nagle obok łódki wypływają zwłoki mężczyzny. Całun, w który były otulone, rozwinął się i zakrywa tylko nogi. Zwłoki są nadgryzione przez ryby, mają puste oczodoły. Zapewne całkiem niedawno wrzucono je do rzeki. Kawałek dalej pływa ręka dziecka, nieco dalej ludzka czaszka.
Te obrazy szokujące Europejczyka nie poruszają Hindusów. Dla nich to normalne. Ani niesione przez wodę szczątki ludzkie, ani spływające do rzeki tony fenoli, powstałych z odpadów przemysłowych i rolniczych, nie przeszkadzają im w odbywaniu rytualnych, oczyszczających kąpieli. Każdego dnia około dwóch milionów ludzi dokonuje w rzece ablucji. Nie tylko nie zważają na zanieczyszczenia, ale nawet o nich nie wiedzą. Badania wykazały, że normy Światowej Organizacji Zdrowia przekroczone są tu ponad trzy tysiące razy. Trzy tysiące razy! Jest w tej wodzie wszystko, co może zagrozić życiu i zdrowiu człowieka. A jednak nie szkodzi. Naukowcy próbowali zbadać ten fenomen, ale do jednoznacznych wniosków nie doszli. Jedna z teorii głosi, że z Himalajów – a rzeka wypływa z jaskini u stóp lodowca Gangotri – wody Gangesu niosą miliony ton mułów, a w nich materiały promieniotwórcze, arszenik, srebro i inne, niezbadane dotąd, związki, które zabijają groźne dla człowieka bakterie. Wiadomo niemal na pewno, że ta woda niszczy zarazki cholery. Ludzie się w niej kąpią, piją ją, wlewają tę zabrudzoną, brązową breję do butelek i zabierają ze sobą, by napili się jej chorzy, którzy nie mogą tu dotrzeć samodzielnie, i nic złego się nie dzieje. Nikt nie choruje, nie dochodzi do żadnych epidemii, a wręcz przeciwnie – wielu twierdzi, że woda z Gangesu ich uzdrowiła.
Płyniemy teraz nieco bliżej brzegu, zbliżamy się do ghatów, czyli szerokich schodów prowadzących z brzegu do rzeki, poniżej lustra wody. Jak każdego ranka, schodzi nimi tysiące ludzi. Mężczyźni mają tylko przepaski na biodrach, kobiety pełny strój. Rzesza kolorowych, radosnych ludzi oczyszcza się z grzechów. Stoją po pas w wodzie, pluskają się, by potem zanurzyć w niej kilkakrotnie głowę. Kiedy nastąpi oczyszczenie z grzechów, rozpoczyna się zwyczajna kąpiel. Szczotkami i kamieniami zmywają ciało, płuczą gardła, myją zęby. Kąpieli towarzyszy radosny gwar, na twarzach widać uśmiechy. Niewiele jest w Indiach miejsc, gdzie można zobaczyć tak radosnych i szczęśliwych ludzi. O brzasku, na tle ghatów i fantastycznych pałaców z kolumnami, których fragmenty zalała woda, tłum roześmianych, barwnych Hindusów przypomina postacie z kart egzotycznej baśni. Piękni, kolorowi i szczęśliwi ludzie, piękne, kolorowe, szczęśliwe Indie.
Wystarczy jednak przybić do brzegu, wspiąć się ghatami na samą górę i wejść do miasta, by zobaczyć inne twarze i inne Indie. Już na pierwszy rzut oka widać, że toczy się tutaj codzienna walka o przetrwanie. I tak jest od ponad trzech tysięcy lat. Waranasi to jedno z najstarszych miejsc na świecie, gdzie nieprzerwanie żyją ludzie, choć zabytków sprzed tysięcy czy nawet setek lat próżno tutaj szukać. Liczne wojny, zwłaszcza najazdy muzułmanów, wielokrotnie rujnowały miasto. Najstarsze budowle mają zatem nie więcej niż dwa wieki, ale wyglądają jak tysiącletnie. Kiepskie materiały, byle jak klecone zabudowania, w połączeniu z deszczami monsunowymi i wysoką wilgotnością powietrza sprawiają, że domy ulegają szybkiemu zniszczeniu i wyglądają na znacznie starsze. Stale wilgotne, wręcz mokre powietrze powoduje, że na murach rozwija się czarna pleśń. Jest wszechobecna i nawet budynki, które zbudowano niedawno, szybko pokrywa jej ciemna warstwa. Wyglądają przez to jak pradawne budowle, tajemniczo i inspirująco.
Takie też wydaje się życie miejscowych. Dla Europejczyka czy Amerykanina niepojęte jest, że to życie nie toczy się wewnątrz domów, lecz wprost na ulicy. Idąc przez miasto, widzi się tysiące ognisk płonących przed domami. To mieszkańcy gotują strawę. Ten widok jest jeszcze bardziej niezwykły nocą, gdy ogniska rozświetlają miasto. Odnosi się wówczas wrażenie, jakby wokół roztaczał się świat sprzed tysięcy lat.
Stary Hindus wskazuje na deskę ułożoną na dwóch kamieniach w rodzaj prymitywnego stołu.
– Siadajcie – zaprasza do swojego ulicznego baru. – Mamy dobrą strawę.
W garnku na ognisku gotuje się zupa. Obok młoda kobieta smaży omlety czy placki. Wanda uśmiecha się do starca, a ten nalewa jej zupę. Nie wypada odmówić.
– Smaczna – mówi Wanda i znów uśmiecha się do Hindusa. A potem dodaje po polsku: – Zdaje się, że to gotowane proso z dodatkiem jakichś warzyw i ostrych przypraw.
Kobieta podaje placki. Robi je z mąki ryżowej zmieszanej z posiekaną ostrą papryką, curry i czymś, co wygląda na trawę. Smakują nieźle.
– Zamocz w sosie – Hindus wskazuje gęstą papkę w miseczce obok. Sos zrobiony został z warzyw i przypraw, jest piekielnie pikantny, ale dopiero on nadaje znakomity smak zamoczonemu kawałkowi placka.
– Ile płacimy? – pytam, gdy kończy się to nieplanowane śniadanie.
– Ile chcesz – mówi Hindus.
Wie doskonale, że zapłacimy więcej niż posiłek był wart. Bo nie wypada dać im po dziesięć centów, czyli tyle, ile faktycznie mógł kosztować. Wyjmuję dwa dolary. Wanda dokłada jeszcze jednego. Są zachwyceni. Takie pieniądze nie trafiają się codziennie.






Możesz śledzić wszystkie odpowiedzi do tego wpisu poprzez kanał .

Dodaj komentarz