Hołdując starej rodzinnej tradycji, zaraz po Oscarach nadrabiam wszystkie zaległości, których jeszcze nie widziałam, a które zostały nagrodzone.
Tym razem na tapetę poszedł film o facebooku.
Jeśli ktoś się zastanawia, co ciekawego może być w ekranizacji o stronie internetowej, zadaje bardzo dobre pytanie. Praktycznie, nic. Film jako taki nie jest zły. Jest po prostu zwyczajnie nudny. Podążamy za głównym bohaterem, który ma mało interesującą osobowość i przesiada się z baru do komputera i sprzed komputera do baru. Po drodze udaje mu się nieziemsko zirytować kilka osób, głównie dlatego, że ma niemały talent do kłamania i oszukiwania, nawet, jeśli robi to nie do końca świadomie.
Przy napisach końcowych czułam nieco współczucia do głównego bohatera – samotny miliarder bez przyjaciół, no, w sumie mógł skończyć gorzej, ale nie ukrywajmy – należało mu się.
Drugim uczuciem była lekka irytacja. Do samego finału miałam szczerą nadzieję, że w tym arcydziele Hollywoodu coś zacznie się dziać. Niestety nie. Film jest dokładnie taki, jak tegoroczna gala Oscarowa: nudny, przydługi i przegadany. Oscar? Ale za co?